Evans wrócił do domu dużo później. Był nieświadomy obecności gościa, który lekko przeinaczył prawdę, aby znaleźć się bliżej Olivii na kilka krótkich chwil. Mąż Olivii był zmęczony po ciężkim dniu u biurze.
Otwierając mosiężne drzwi do domu naprawdę zaskoczył go dźwięk śmiechu żony. Z wrażenia aż stanął w miejscu. Melodia jej głosu niosła się korytarzami i ocieplała wnętrze. Zmarszczył brwi, gdy do jego uszu dotarł dźwięk śmiechu jeszcze kogoś. Męski i nie na tyle bliski, aby mógł go rozpoznać. Eric ruszył przed siebie jak natchniony, aby szybko ujrzeć niezapowiedzianego gościa. Niemal rozdziawił usta, gdy zobaczył porozrzucane po podłodze zdjęcia, swoją żonę siedzącą po turecku w sukience po domu w niepełnym makijażu śmiejącą się tak, że odchylała głowę i swojego świeżo upieczonego wspólnika, który zgrzany podwinął rękawy koszuli do łokci.
Nie dostrzegł nigdzie swojego syna i to zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Ponieważ były rzeczy, których Liv nie zrobiłaby przy dziecku, ale skoro dziecka nie było...
Był dla nich zupełnie niewidzialny, a krew gotowała się w jego żyłach. Wciągnął powietrze przez nos i zacisnął zęby próbując odzyskać chociaż resztki opanowania. Albo przywołać jakieś jego złudzenie. Cokolwiek co pozwoli utrzymać jego maskę idealnego opanowanego mężczyzny, z którym nie miał nic wspólnego. Zabawne jak bardzo wierzył, że to się kiedyś zmieni, że będzie tak idealny jak pragnął.
- Moja żona umiliła panu czas? – zapytał ściągając płaszcz z ramion, po czym zupełnie niewzruszony odwiesił go na stojak.
Olivia słysząc opanowany ton, niemal pisnęła z przerażenia, jej oddech diametralnie się spłycił, gdy poderwała się do pozycji stojącej i wygładziła materiał spódnicy.
- Kochanie – zaczęła.
- Nie byłaś pytana.
Johnny powoli podniósł się z podłogi, wyminął Olivię i stanął wyprostowany obok jej męża. Podał mu dłoń z uśmiechem pełnym rozluźnienia.
- Naturalnie, jak każda dobra pani domu, pewnie rozpiera cię duma. Gdybym ja miał żonę, w której otoczeniu ludzie zawsze czują się jak w domu, nosiłbym ją na rękach. – Wzruszył niewinnie ramionami.
- Naturalnie – mruknął pod nosem. – Co tu robisz, panie Daniels?
- Zapomniałeś wspólniku? Miałem przyjść popołudniem, aby omówić plany naszej kwitnącej współpracy. Mój gabinet, sektor obowiązków, które złożysz w moich dłoniach. – Johhny niewzruszony kłamał jak z nut robiąc z Erica głupca.
Olivia uśmiechnęłaby się, gdyby nie świadomość po czyjej stronie musiała stanąć.
- Ukochany, ostatnio tak dużo pracujesz. Musiało ci to umknąć. Powinieneś wziąć odrobinę wolego. – Uśmiechnęła się czulej.
- Mężczyźni rozmawiają. – Upomniał ją, kierując ku kobiecie wściekłe spojrzenie. – Musiałeś pomylić daty, przypominam sobie abyśmy byli umówieni na jutro.
Johnny się uśmiechnął, bo przecież mowy o żadnym spotkaniu nie było.
- Oczywiście.
- Jutro jest twoje przyjęcie urodzinowe – szept Olivii przeniknął pomiędzy nimi.
Eric już miał ją skarcić, jednak się powstrzymał kierując uśmiech w stronę wspólnika.
- Zapraszam w takim razie na przyjęcie Daniels. Omówimy to w moim gabinecie w dogodnym momencie. Przyprowadź żonę, albo kochankę.
- Jestem singlem.
- Najlepsza z dróg jaką mogłeś obrać. Chwali się singli, ich niezależność i brak obowiązku w opiece nad kobietą. Bywają gorsze w obyciu niż dzieci. Nieporadne i pokraczne. Do tego myślą, że mogłyby zmienić świat i przejąć nasze obowiązki. Zupełnie jakby potrafiły im sprostać. Chodzą z głową w chmurach. Ot co!
Johnny spojrzał na Liv, która ścisnęła wargi w cieniutką linię i uśmiechnął się najserdeczniej w kierunku jej męża.
- Wybieramy kobiety sobie podobne wspólniku. – Żartobliwie wyrzucił brew ku górze. – Kobieta, którą wezmę za żonę będzie błyskotliwa, troskliwa, inteligentna i rodzinna. Naturalnie w moich oczach będzie najpiękniejszą istotą stąpającą po tej planecie.
Spoglądał delikatnie na Liv jakby częstował ją komplementami. Niezauważonymi i nazbyt odważnymi jeśli biorąc pod uwagę obecność jej męża.
- Naturalnie. – Evans wymusił uśmiech. – Czy jakaś się już pojawiła? – zapytał zmuszony podtrzymać rozmowę.
- Jeśli mam być szczery to tak. – Jego spojrzenie przelotnie osiadło na Olivii.
- Przyprowadź ją. Liv chętnie wypije z nią herbatę.
Nie przyszło mu do głowy, iż przelotne spojrzenia miały znaczenie. Skupił się tylko na tym, aby uciąć temat i pozbyć się gościa z domu. Pragnął odpocząć i okazać swojej żonie resztki niezadowolenia, które liczył, że weźmie sobie do serca i więcej go nie rozczaruje.
Poza tym wiedział, że jeszcze tego samego dnia będzie zmuszony wytłumaczyć Olivii – dlaczego nie mogła otwierać drzwi nieznajomym. A zwłaszcza jego wspólnikom – w jego opinii i na aktualnie standardy – półnaga.
Pożegnawszy się z Johnnym, Eric zatrzasnął drzwi nieco mocniej niż wypadało.
- Nigdy więcej się tak nie zachowasz.
Liv pospiesznie zbierała zdjęcia.
- Nie zrobiłam nic złego. To twój wspólnik, miałam go wyrzucić? To nieeleganckie – mówiła pospiesznie, unikając surowego spojrzenia.
- Okazuj mi więcej szacunku.
- Okazuję nieustannie Ericu. – Zadarła głowę mierząc się z jego spojrzeniem. – Kiedy ty zaczniesz i mi okazywać należyty szacunek?
- Nie bądź bezczelna Liv. Przynoszę pieniądze do domu i cię nie biję. Powinnaś być wdzięczna. Zwłaszcza, że wszystkie sąsiadki dookoła raz na jakiś czas wychodzą jedynie do ogrodu, chowając przed światem swoje nieposłuszeństwo.
- Być wdzięczną za to, że mnie nie bijesz? A w imię czego miałbyś prawo mnie uderzyć? Jestem takim samym człowiekiem jak ty Ericu. Czy i ty mi okazujesz wdzięczność za to, że nie podnoszę na ciebie ręki? Nie bądź nierozsądny. – Zbierała fotografie nerwowo. Wrzucając je do albumu.
- Jesteś taka harda, bo ja jestem zbyt delikatny obchodząc się z tobą. Zacznij doceniać moje dobre serce zanim je stracisz.
Miała ochotę się zaśmiać na jego słowa. Ostatnie co można byłoby mu przyznać to delikatność. Miała znów zadrzeć głowę i odpowiedzieć coś co cisnęło się na jej język od dawna. Jednak powstrzymała ją mała dłoń opadająca na kobiece ramię.
- Mamo, pobawimy się w ogrodzie?
- Tak Willie, ale najpierw podam obiad. Pomożesz mi z fotografiami?
Tubalne kroki jej męża wskazywały, iż skierował się do gabinetu. Uparcie nie spoglądała w jego kierunku. Zbyt urażona i rozgniewana. Słusznie urażona kobieca duma zmusiła ją do obojętności i bezwzględności.
Skończyła zbierać fotografie i łapiąc małego chłopca za dłoń skierowała się razem z nim do kuchni.
- To była kłótnia? – zapytał ją.
- To tylko rozmowa skarbie, tylko rozmawialiśmy mój najdroższy.
- Ty też jesteś moja najdroższa.
Chłopiec miłym słowem usiłował odgonić wszystkie natrętne myśli jakie jego mama mogła skrywać. Udało mu się to. Niezawodny w swojej prostocie uśmiech na dziecięcej twarzy rozwiewał jej chmurne myśli.
Kocham, Wasza Lukrecja
CZYTASZ
Poranki
ChickLitZawsze, gdy było już zbyt późno - gdy obrączka lśniła na drobnym kobiecym palcu okazywało się, że te czarne męskie oczy doprawdy były odzwierciedleniem duszy.