Rozdział 4

245 10 2
                                    


Julian

Przyznam szczerze, że nienawidzę osób które się spóźniają. Nigdy ich nie lubiłem, szczególnie kiedy chodziło o ważne dla mnie rzeczy, jak urodziny czy coś. Było to irytujące, a ja łatwo się irytowałem. Siedząc z tyłu autokaru, do Winterwood Academy, do której uczęszczałem już czwarty rok, rozmyślałem nad tym dlaczego jeszcze nie ruszamy. Powinniśmy ruszyć ponad dziesięć minut temu, zamiast tego czekamy jeszcze na dwie spóźnialskie osoby.

Świetnie.

Od początku dnia byłem rozdrażniony bynajmniej, przez moich głośnych przyjaciół, których swoją drogą nie za bardzo tolerowałem, brata który wkurza mnie już od kiedy się urodził i ciotkę, która znowu wydała moje ciężko zarobione pieniądze na narkotyki. Boże... gadam jak boomer.

Miałem ciężkie dzieciństwo. Matka zawsze była potulna pod pieczęcią ojca, ojciec zaś był alkoholikiem, często agresywnym. Krzyki moich przyjaciół zaczęły się nasilać. Zacisnąłem pięści na kolanie, pomrugałem kilka razy. Ból w głowie zaczął powoli i boleśnie się nasilać, przez co wkurzyłem się jeszcze bardziej. 

- Hej, Julian, co z tobą?

Usłyszałem żartobliwy głos Alexandra. Chłopak od zawsze był typem osoby która nie bierze niczego na poważnie. Zawsze żartował z najmniej odpowiednich rzeczy, ludzi czy zachowań. Czasem nawet śmiał się ze swojej krzywdy. Kiedy w drugiej klasie, podczas jednego z meczy, przeciwnik połamał mu rękę, a wiecie co on na to? Zaczął się śmiać. Zamiast płakać, krzyczeć, przeklinać gracza, on się śmiał. Czasami zastanawiałem się czy ten chłopak napewno jest normalny i czy przypadkiem nie wysłać go na terapię.

- Nic mi nie jest. - Odparłem chłodno. Przełknąłem ślinę, rozluźniając pięść. Ból nadal był, krew zaczęła huczeć mi w uszach. - Po prostu, dużo nie spałem. To wszystko.

Znowu to samo.

Wstałem z miejsca i przecisnąłem się przez kilka innych znajomych, po czym wyszedłem na mały korytarz autokaru. Przeszedłem przez niego, z zamiarem zapytania kierowcy ile jeszcze do odjazdu. A przy okazji zapalenia papierosa. To zawsze pomagało na nerwy, szczególnie tak zszarpane jak moje. Udałem się naprzód. Zatrzymałem się dopiero na przodzie. Zwróciłem tym uwagę jednej z trenerek. Kennedy North - trenerka łyżwiarstwa figurowego dziewcząt solo w Winterwood  Academy. Szatynka od razu zwróciła na mnie swoją uwagę, odrywając się od intensywnego picia porannej kawy.

- Tak?

Zapytała, wycierając kąciki ust chusteczką i przesuwając się na fotelu w moją stronę. Uśmiechnąłem się szybko i niezręcznie.

- Mogę zapalić?

Zapytałem, zakładając ręce na piersi. Trenerka z początku nic nie odpowiedziała. Po chwili westchnęła odkładając kawę na prowizoryczny stolik naprzeciwko.

- Julian...

Zaczęła. Wiedziałem do czego ta rozmowa zmierzała, a ja nie miałem zamiaru zwierzać się, nie swojej trenerce w autokarze pełnym ludzi z którymi większości chodzę do klasy.
Nie byłem nałogowym palaczem. Chyba. Tak mi się wydawało, ale mogłem się mylić. Bo żaden palacz nie powie, że jest uzależniony. Ja również. Chyba naprawdę byłem od nich uzależniony.

Kiedy coś mnie stresowało - paliłem.
Kiedy coś mnie wkurzało - paliłem.
Kiedy byłem zraniony - paliłem.
Kiedy się bałem - paliłem.
Kiedy za dużo myślałem - paliłem.
Kiedy byłem zły - paliłem.

On The Ice  / #1 IceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz