Rozdział 4

11 0 0
                                    

Niezależnie od tego czy był rok szkolny, czy były wakacje nienawidziłam poniedziałków. U większości ludzi piątek trzynastego dawał pecha, inni mówili o liczbie cztery i wszystkim z nią związane. Natomiast jeszcze inna grupa mówiła o poniedziałkach i to ja w niej byłam. Odkąd tylko pamiętam, nigdy ten dzień nie należał do szczęśliwych, jak całe moje życie.

Właśnie ten zły los zaczął się, kiedy miałam z sześć lat. Doświadczyłam bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Byłam na placu zabaw, niedaleko mojego starego domu – mieszkałam, wtedy w Portsmouth. Spędzałam tam czas poprzez zabawę z moją ówczesną przyjaciółką – Juliett. Huśtałyśmy się, robiłyśmy babki z piasku oraz zjeżdżałyśmy na zjeżdżalni. Wszystko wydawało się spokojne i nie było żadnych złych znaków na niebie, że coś mogłoby się stać. W chwili, kiedy mama dziewczyny poszła na sekundę do domu, zaczepił nas jakiś mężczyzna. Proponował nam strasznie wiele rzeczy, tylko po to, żebyśmy gdzieś z nim poszły. Starałyśmy się go ignorować i nie reagować na jego zaczepki. Wreszcie zdecydowałyśmy, że pójdziemy do mojego mieszkania. Było ono tylko trzy domy dalej, ale po drugiej stronie ulicy. Miałyśmy dużą nadzieję, że go zgubimy na dobre, jednak się przeliczyłyśmy i on dalej szedł za nami. Juliett strasznie się przestraszyła tego mężczyzny i cały czas panikowała, podobnie jak ja. Z perspektywy czasu się nie dziwie, w końcu byłyśmy tylko dziećmi, które były śledzone przez jakiegoś gościa. Nie byłyśmy od niego bardzo daleko, dlatego udało mu się złapać mnie za rękę. Na ten gest drygnęłam z przerażenia. Zaczął mnie ciągnąć w drugą stronę, stawiałam mu jak największy opór. Krzyczałam razem z moją przyjaciółką najgłośniej jak potrafiłyśmy. Zaczęłyśmy jeszcze bardziej, kiedy wróciłyśmy na plac zabaw, a raczej ciągnął nas obok niego. Płakałyśmy, wyrywałam się, jednak nie dawało to nic. Całe szczęście, że po chwili usłyszał nas sąsiad Juliett. Od razu zareagował i podbiegł, w dodatku pojawiła się mama mojej przyjaciółki, która definitywnie wyglądała, jakby nas szukała. Chociaż porywacz uciekł i nie zapowiadało się na to, żeby miał wrócić to i tak byłyśmy spanikowane. Pani Mary starała się nas uspokoić, a pan Smith zadzwonił na policję, a przed tym do moich dziadków. Moja babcia pojawiła się w mgnieniu oka i od razu rozpoczęła sprawdzać czy wszystko ze mną w porządku. Wreszcie pracowała, wtedy jeszcze jako pani doktor na oddziale ratunkowym w pobliskim szpitalu. Gdy skończyła, przytuliła mnie i starała się uspokoić, co było strasznie ciężkie. Miałam tylko sześć lat. Ostatecznie skończyło się to tym, że policja stwierdziła, że skoro mężczyzna uciekł, a my nie zostałyśmy porwane to w sumie nic nie mogą z tym zrobić. Oczywiście moi dziadkowie i mama Juliett się z nimi kłócili, mówiąc, że jeśli nic nie będą z tym robić to stanie się tragedia. Do sprzeczki nawet dołączył nasz sąsiad.

- Proszę pana, gdybym nie zareagował te dziewczynki byłyby już daleko stąd! Trzeba zareagować, bo to się nigdy nie skończy!

- Jasne, wiemy o tym, prze pana. Jednak nie mamy żadnych śladów, żeby go znaleźć.

- Na Boga! – mojej babci puściły już nerwy. – Jest pan z policji, przecież musi mieć jakieś wcześniejsze zgłoszenia! Założę się, że to nie jest pierwszy raz jak ten mężczyzna próbował porwać jakieś dziecko!

- Niech pani się już uspokoi. Przepatrzymy raporty, akta i bazę danych. Jednak musimy wiedzieć jakieś informacje o tym mężczyźnie. – stwierdził drugi policjant, wyciągając z kieszeni mały notes – Mógłby pan go opisać? Ile miał mniej więcej wzrostu, czy widoczne były jakieś znaki szczególne?

- Wydaje mi się, że był takiego samego wzrostu co pan. Może odrobinę niższy. Nie widziałem za dobrze jego twarzy, jednak miał brodę. Miał tatuaż na dłoni, ale nie pamiętam której.

- Lewej. Ciągnął mnie nią. – powiedziałam cicho, wtrącając się w ich konwersację. Tym samym przypomniałam o swojej obecności. – To był wąż. Tak mi się wydaję.

You gave me happinessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz