Rozdział 7

145 13 38
                                    

Kaskada kolorów i uczucie nieważkości.

Mknęłam wśród braku grawitacji i tysięcy pryzmatów, które teraz nie wyglądały tak złowrogo i destrukcyjnie jak na mojej Ziemi. W tych pryzmatach dostrzegałam inne wszechświaty. Widziałam Sieć Życia i Przeznaczenia, o której wspominała Jess. Patrzyłam, jak się wiła, łączyła i przeplatała gdzieś daleko poza bezpieczną kolorową spiralą. To było niesamowite. Tyle rzeczywistości migało mi przed oczami, tyle kolorów, barwy przenikające przeze mnie, dźwięki innych rzeczywistości, szepczące, wzywające; rozbłyski żyć innych Pajęczaków migoczące refleksy Sieci.

Ścisnęłam mocnej dłoń Petera i opatrzyłam na niego niemal z dziecięcą fascynacją w oczach. Miał rację, teraz, bez tych wszystkich negatywnych emocji mi towarzyszących wszytko wyglądało inaczej, lepiej.

Chłonęłam to z zapartym tchem. Póki trzymałam się w spirali byłam bezpieczna. Nie groziło mi wpadnięcie do innej rzeczywiści, zagubienie się w przestrzeni lub zniknięcie między wymiarami.

- Mówiłem, że będzie fajnie! - krzyknął Peter, a jego głos szybko rozmył się w spirali. Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie zobaczyć dźwięk, jednak byłam pewna, że widzę małe złociste smugi i drobniutkie półprzezroczyste pryzmaciki ciągnące się za Parkerem.

Nie chcąc ryzykować, że mój głos przybierze kształty pryzmatowych jednorożców po prostu z uśmiechem pokiwałam głową. Rozłożyłam szerzej ręce, przymykając oczy i chłonąć przenikające mnie kolory.

Czułam się jakbym właśnie spełniała jedno z dziecięcych marzeń i zmierzała ku końcowi tęczy. To naprawdę było niezwykłe.

Było, dopóki nie poczułam nagłego szarpnięcia, gdy moje stopy wylądowały na ziemi. Żołądek zrobił fikołka w brzuchu, a powracająca grawitacja spadła na mnie z przytłaczającą siłą. Przez natłok odczuć zobaczyłam ciemne plamy przed oczami, a nogi się pode mną ugięły.

-Łoł, łoł, hej, już, mam cię! - powiedział Peter ze śmiechem, obejmując mnie w talii i chroniąc przed upadkiem.

- Żyję... - mruknęłam niemrawo, opierając czoło o jego ramię i nabierając kilka głębokich oddechów. Peter zaśmiał się ciepło i poklepał mnie pocieszająco po plecach.

- Spokojnie, zdarza się. Wkrótce się przyzwyczaisz - odparł ze śmiechem, wciąż trzymając mnie blisko siebie. - Lepiej?

- Niekoniecznie - zaśmiałam się słabo jednak zaczynałam wracać do normalności. Zamrugałam parę razy, pozbywając się plam przed oczami. - Jak długo potrwa to „wkrótce"?

- Parę pierwszych razy i będzie dobrze - stwierdził Parker, a ja w tym czasie odsunęłam się od niego. Zamiast tego oparłam się plecami o jakąś niewielką szafkę i stabilizując falowanie w głowie. Nigdy nie płynęłam statkiem, ale jeśli to tak właśnie wyglądała choroba morska, to ja dziękuję bardzo.

Rozejrzałam się wokoło, uświadamiając sobie, gdzie jestem.

A ten widok mnie zdziwił. Odsunęłam się od szafki w idealnym momencie, aby złapać spadającego pluszaka. Ułożyłam go zaraz obok kolekcji innych maskotek. Rozglądając się po ścianach widziałam masę zdjęć, większość z nich przedstawiała małą dziewczynkę, samą lub w towarzystwie rodziców. Jednym z nich był Peter. Przesunęłam wzrokiem po wszystkich zabawkach porozrzucanych wokół, spojrzałam na grającą kolorową karuzelę wiszącą nad łóżeczkiem dla dziecka.

Gdy popatrzyłam na łóżeczko, poczułam łaskotanie z tyłu głowy, a moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

Spod rudej burzy loków spoglądała na mnie para dużych niebieskich oczu na okrągłej nakrapianej jasnymi piegami buźce.

Złota Arachnid || Miguel O'HaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz