2.1

90 56 29
                                    

[TW: przemoc]



– Przepraszam cię. Za wczoraj.

Zajrzał jej w oczy i zobaczył, jak roztrzaskują się o niemożność zrozumienia. Ujrzał też, jak konstrukcje ich snów, silnie scementowane zaufaniem, drżą w posadach.

– Iskierko...

– Nie nazywaj mnie tak!

Spojrzeli na siebie. Między nimi wytworzyła się jakaś dziwna, trudna do uchwycenia elektryczność.

Czuł, że jeśli jej dotknie... Dotknął.

Poczuli to oboje. Myślał, że odskoczy i rozkaże mu odejść, jednak tak się nie stało. Przetrwała.

– Stajesz się n i m, wiesz? 

W jej głosie, ku własnemu zdziwieniu, zamiast złości, wychwycił całe połacie smutku. Szkło w jego duszy zachrzęściło. „Wszystko będzie dobrze" – chciał powiedzieć, ale czuł, że ta znana z dzieciństwa dewiza, uszyta na miarę na ich nieosłonięte, bolesne miejsca, pęka w szwach. Nie było takiego architekta, który podjąłby się zaprojektowania ich szczęścia.

Byli przeklęci, skazani na dożywotnie wycie do księżyca podczas bezksiężycowych nocy.

***

Dzień z wolna chylił się ku zachodowi.Dom był wypełniony po brzegi jego niezadowoleniem. Stanęła cicho, bezszelestnie próbując przebić się przez nie aż do kuchni, jej ostoi i więzienia. Jednak jemu nigdy nic nie umykało. Złapał ją w korytarzu. Pisnęła.

– To zabawne, jak człowiek może się zmienić. – Usłyszała, tuż przy uchu. – Kiedyś stanowiłaś więcej, niż ja, dwukrotnie przemnożony przez samego siebie. Teraz jesteś ćwiartką, smużką dymu po tamtym ogniu, który przetoczył się po mnie, przeze mnie. I nie było już: moje, mnie, mi. Pojawiło się: my, nas, o nas. – Pogładził ją po włosach, wciąż szepcząc. – A potem było nas, znów dwukrotnie pomnożone.

Słuchała w napięciu, nie zważając, że słowa brzmią jak bełkot szaleńca, za to wiedząc, że zostanie później z nich odpytana.

– A teraz... – Chwycił ją za podbródek, zmuszając do spojrzenia w oczy – Znów jest nas, w liczbie pojedynczej, przemnożonej przez nic.

Spuściła wzrok.

– Patrz mi w oczy, suko – wysyczał, wzmacniając uścisk.

Spojrzała.

– Uciekli nam, zanim zdążyliśmy wymierzyć karę. Jak myślisz, czyja to wina?

Cisza.

– Odpowiedz!

Nienawidzę tego skurwysyna, nienawidzę, myślała. A jednocześnie przyszło jej do głowy, że nie może tak o nim myśleć, bo... a nuż zobaczy to jej oczach?

I faktycznie zobaczył. Jak panika w niej zaczyna pęcznieć, wypełniając ją do granic możliwości. Bez zamierzenia wywołania w nim jakiejkolwiek reakcji. Po prostu. To była część jej bycia. Suka żre. Suka karmi. Suka nie myśli. Suka egzystuje.

– Moja wina. Powiedz to. Chcę to usłyszeć. Powiedz!

Powiedziała.

Wydawał się zadowolony.

– Możesz odejść. – Puścił jej podbródek.

Nogi same poniosły kobietę do łazienki.

Woda była ciepła, ale nie gorąca. Żyletka ostra jak kontury niedawnego odejścia tych, których nieudolnie starała się kochać przez ostatnie dwadzieścia lat. Zaszczypie, pomyślała, nakładając w wyobraźni te dwa obrazy na siebie. To dobrze, myślała. Bardzo dobrze. Pierwsze cięcie było trudne. Czuła, jakby jej skóra składała się z wielu tysięcy warstw, każda kolejna twardsza od poprzedniej. Ale potem już było tylko łatwiej. Prowadziła żyletkę po mikroskopijnych, pulsujących życiem zagłębieniach, które posłusznie rozstępowały się przed jej pewną ręką. Krew płynęła równo, dostojnie, rozdzielona na dwa wartkie strumyki. Woda przyjmowała je z właściwym sobie spokojem, pozwalając, by te zmieszały się z nią całkowicie.

Wszystko będzie dobrze [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz