3.2

81 57 20
                                    

Dołączyli do nich jakoś na początku grudnia. Śnieg sypał obficie, nie pozwalając im na myślenie. Miotali się od jednej noclegowni do drugiej, jednak wszystkie były już zapełnione.   

„Przepraszamy" – wysłuchiwali tyle razy, że potracili rachubę.

W końcu dotarli do trzeciego mostu. Trzeciego, licząc od końca, ale w świecie odwróconych reguł nikogo to nie dziwiło. Na pytanie, co są w stanie zaoferować, kazali im przyłożyć głowy do piersi. Ich uszy z łatwością wychwyciły chrzęst stłuczonego szkła, przemieszczającego się w duszach w rytm oddechu.

— Takich ludzi szukamy — oznajmił Splot.

Kłamał. Tacy jak on nikogo nie szukali. Do takich jak on ludzie przychodzili sami.

***

Cztery ściany. Dach. Osuwający się wielokrotnie pod naporem czegoś, co zwykliśmy nazywać katastrofami naturalnymi. Dookoła mnóstwo chwastów. W środku też, jednak trochę mniej. Wszyscy potrzebujemy jakiegoś miejsca do zakorzenienia. Choćby to zakorzenienie miało nastąpić tuż przed obumarciem.

Patrzą na ten cholerny dach. Ty patrzysz. Ja patrzę. Coś się z nim dzieje. Przecieka. Jednocześnie zauważamy istnienie tej szczeliny i akceptujemy je. Nie umiemy jednak zlokalizować źródła. I póki tego nie zrobimy, Iskierko, póki nasze dłonie nie poczują prześwitu między dachówkami, żaden dach nie będzie w stanie nas ochronić.

***

Otworzył obolałe od snu oczy. Spojrzał z nieskrywanym obrzydzeniem na walające się po podłodze ciała. Zwrócił się w kierunku śpiącej siostrze, i upewniwszy się, że nadal śpi, sam zamknął oczy. W nadziei, że tym razem wyśni coś lepszego. Coś, co nada się dla nich obojga.

I być może posłuży kiedyś opowiedzeniu ich historii.

***

Rzeka. Nie umiała ogarnąć wzrokiem jej brzegu, ale wiedziała, że druga strona wyznacza granicę. A most, zamiast spinać niedole ich i tych po drugiej stronie, tylko je rozdzielał.Więc było: nasze, i było: wasze. Byli ci narkomani z drugiej strony rzeki i normalni ludzie.

— Miałam sen — powiedziała Iskierka, odgarniając włosy z twarzy.

— Ja też — odrzekł jej brat, rzuciwszy wzrokiem na rozrzucone po podłodze bezładnie ciała, zawinięte w co popadnie.

Gdzieś w głębi meliny zawodził gitarzysta. Z góry kapała woda, stałe tło ich rozmyślań. Tych głośnych i tych prowadzonych w dwugłosie. Nagle on pochylił się nad nią. Napięcie przesuwało się po twarzach widocznie, krążyło podskórnie, blisko.

— Ucieknijmy stąd.

Tym razem było trudniej. Musieli uciszyć ciężki grzechot szkła w ich duszach. Wyszli stamtąd, trzymając się za ręce. Wszędzie dookoła były zgliszcza. I pomyśleć, że kiedyś braliśmy je za ogród, myślał chłopak, ściskając palce tej, z którą stworzył całą tę niedorzeczną podróż.

Jego szczęście i niedola.

Bądź mi światłem, Iskierko – powtarzał. Bądź mi światłem innym niż to, które Szczęściarz zobaczył zza poręczy mostu. Prowadź mnie przez doliny naszego cierpienia i wywiedź na łąki, które nie są nam pisane. Nie daj się okłamać chwilowemu bezpieczeństwu pagórków, i bądź, po prostu bądź, żebym wiedział, dokąd należy iść.

Bądź mi światłem, Iskierko. Bądź mi światłem.

***

Splot obserwował tę dwójkę w milczeniu, z rozbawieniem wypisanym na twarzy. Oparty niedbale o przęsło mostu, ze skrętem włożonym między dwa palce.

Wiedział, że zatrzyma ich pierwszy głód, pierwsze konwulsyjne: „Daj choć jedną kreskę." Jednak do świata po drugiej stronie mostu wchodziło się tylko raz. I tym razem, pokaleczone dusze okażą się ceną zbyt niską na wykupienie miejsca w ich piekle.

Były Walentynki.

Gdzieś tam wierzono jeszcze w miłość, a gdzieś indziej w modlitwę skleconą z nadwątlonych nadziei.


Wszystko będzie dobrze [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz