- Przysięgam Camille - zaśmiałam się cicho - profesor Waldorf naprawdę wygląda, jakby cały czas chciał kogoś zabić wzrokiem.
- Nie przesadzaj, nie może być aż tak źle - rudowłosa wzięła łyk swojej kawy i spojrzała na mnie.
- Uwierz, że może - oburzyłam się, trochę podnosząc głos - dzisiaj na farmakologii jak Taylor zapytała mnie, co mówił chwilę temu, bo chciała zanotować, a nie zdarzyła, to spojrzał na nas o takim wzrokiem - starałam się przedstawić, jak mniej więcej to wyglądało, ale nie wyszło mi to chyba za dobrze.
- Wyglądasz jak wkurzony kot, bardziej zabawnie niż strasznie - zaśmiała się.
Wywróciłam oczami, wiedząc, że talentu aktorskiego to ja może nie mam, ale no nie przesadzajmy.
- Niech ci będzie, ale wracając. Naprawdę patrzył na nas, jakby chciał nas zlikwidować z powierzchni Ziemi i żeby tego było mało, oczywiście Bennett musiał się wtrącić i powiedzieć swoje!
- Cassie zluzuj trochę, przecież nikt cię nie zabił, bo tu siedzisz, ani nikt nie wyrzucił cię z uczelni, więc nic się nie stało.
Typowa Cami, zawsze przyjmuje wszystko ze spokojem i stara się przypilnować mnie, abym nie zmieniła się w tykającą bombę atomową, do czego mogłabym być zdolna. Znamy się od liceum, gdzie przez długi okres lekko mówiąc, za sobą nie przepadałyśmy, ale życie potrafi być przewrotne. Takim oto sposobem siedzimy teraz w bostońskiej kawiarni jako najlepsze przyjaciółki rozmawiające o głupotach.
- Jak to nic się nie stało, ten jak gdyby nigdy nic z tą swoją wyższością powiedział „No panienka Kindell to chyba nie potrafi grzecznie przyłożyć się do zajęć, tylko ciągle musi coś gadać i buzia jej się nie zamyka" - zacytowałam, przedrzeźniając go - a ja chciałam tylko pomóc dziewczynie obok.
- A co na to Waldorf?
- Wyrzucił mnie z sali, rozumiesz to? Kazał mi wyjść, a ja nic nie zrobiłam, a jego do cholery pochwalił, on naprawdę ma jakieś układy, może sobie robić, co chce, a i tak nic mu się nie stanie. Dupek.
- Będziesz obwiniać Aidena za to, że profesor cię wywalił z wykładu? Naprawdę Cassie, już nie przesadzaj, przecież całe zło na tym świecie nie jest jego winą.
- Nie gadaj, że go bronisz?!
Napiłam się kawy lekko zdenerwowana, ona chyba nie mówi poważnie. Możliwe, że trochę przesadzam, ale tylko trochę, bo wszystko złe co spotkało mnie od początku studiów, jest tylko i wyłącznie jego winą. Zniszczył mi życie, a ja za to odpłacam się moją nienawiścią, a mało jest osób, które darze tak okropnym odczuciem, jak te.
- Cassandro Kindell - złapała mnie za dłonie - zawsze będę po twojej stronie i nikogo tu nie bronię, kocham się całym swoim sercem, ale naprawdę mam wrażenie, że jednak trochę z tym przesadzasz, szczególnie że minęły już dwa lata.
Nie skomentowałam tego. Wzięłam głęboki wdech, zostawiając przemyślenia tylko sobie, ponieważ dziewczyna może i miała trochę racji, ale jednak jak już zaczniesz kogoś nienawidzić, nie łatwo jest przestać. Uważam też, że mam do tego wystarczający powód, bo właśnie ten ciemnowłosy młody mężczyzna stał za koszmarem, który przeżywam praktycznie każdego dnia i to właśnie on przyczepił mi łatkę, której od dawna nie jestem w stanie się pozbyć.
- Dobra koniec tego rozmyślania, nie psujmy sobie dnia taki bzdurami - upiłam kolejny napoju, patrząc na rudowłosą - Opowiadaj, jak tam układa ci się z Taylerem?
- Szczerze sama nie wiem - zacięła się na chwilę, jakby myśląc, co ma dalej powiedzieć - w sumie, prawie że razem mieszkamy, bo spędza więcej czasu u mnie niż u siebie, ale dalej nie mam pojęcia, na czym tak właściwie stoimy. Podobamy się sobie nawzajem i to cholernie, ale mam czasem wrażenie, że on na razie nie chce się w nic angażować w stu procentach, a ja oczekuje stałego związku, przez co sama już nie wiem co mam zrobić.
CZYTASZ
The Border We Have Crossed
RomantiekCassie po ukończeniu prestiżowej prywatnej szkoły udaje się na Harvard, gdzie spędzi kilka kolejnych lat swojego życia. Początki bywają trudne, jednak nie spodziewała się, że aż tak, już w pierwszych dniach otrzymała łatkę, która przez długie miesią...