Rozdział IV

27 9 0
                                    



Stałam prosto. Nie garbiłam się, ani nie byłam krzywa. Mój wzrok spoczywał na jednym punkcie, tak jak powinien. Moje dłonie nie dygoczały, chociaż wewnętrznie krzyczałam za każdym razem, gdy ostre spojrzenie blondwłosej kobiety karciło moją upodloną już duszę. Jasnoszare ściany połączone z beżem i pięknymi, okazałymi kwiatami tworzyło przyjemną kompozycję dla oka. Każda najmniejszy dodatek w tym pomieszczeniu był idealnie wymierzony i dopasowany. Nawet zwykła mała piwonia prezentowała się nienagannie. Pokój wydawał się miły i przytulony, pełny klasy i spokoju, lecz wciąż pozostawał zimny i cierpki. Z każdą minioną minutą czułam, jak moje ciało staje się wiotkie, a mdłości znów się pojawiają, mimo tego, że nic jeszcze nie zdążyłam zjeść. Można było to określić jako horror, lecz dla mnie stawała się to codzienność. Z przykrością i pragnieniem spoglądałam na świeżo wypieczone bułeczki na witrynie sklepowej z nadzieją, że tego pięknego dnia zdołam je skosztować i zasmakować tej delikatności, jaką obdarzały moje zimne podniebienie. 

-Veronica! Czy ty mnie słuchasz?! - pierwsze uderzenie w moje skruche ciało nie wywołało we mnie żadnej reakcji, prócz nagłego bólu, który opanował połowę mojej lewej strony twarzy. Uniosłam gwałtownie wzrok, zapominając o tym, że powinnam na nią spoglądać, że nie mogę go opuszczać, póki mi na to nie pozwoli. Kątem oka zerkałam na białe drzwi z nadzieją, że ktoś zdoła tu przyjść i mnie wypuścić, ale nie trudne było to by zrozumieć, że Isabella Caretti to jedna z bardziej przebiegłych kobiet, które gorsze rzeczy robią za zamkniętymi drzwiami. Nie bez powodu płacz lub krzyk był uznawany za przekroczenie jej granicy. Nawet jeżeli byłeś dzieckiem. Niektóre rzeczy warto zachować w tajemnicy przed światem zewnętrznym, by nikt nigdy się o nich nie dowiedział. Tak oto budujemy imprerium. Idealny obraz naszej rodziny. 

-Nie pozwolę na to byś mi bujała w obłokach! To nie czas na twoje głupoty! - szarpnięcie spowodowało, że upadłam do tyłu, obijając sobie przy tym kręgłosłup.

Pogniotłam się. Muszę wstać i to poprawić. Ale nie mogę. Zbyt boli. 

Ja nie płaczę. Nie mogę. Nie przy niej. 

-Ja przepraszam, nie chciałam. - wyszeptałam, przewracając się na kolana. Złapałam za framugę łóżka, a następnie na miękkich nogach starałam się unieść, lecz bezskutecznie.     Mój organizm nie miał siły. Nic nie jadłam. Wszystko zwracałam i to było najgorsze. Musiałam coś z tym zrobić, inaczej będę bezużyteczna. W jej oczach zawsze byłam, ale w swoich nigdy. Nie mogę skończyć na dole, musiałam się wzbić ponad niebiosa. 

-Przestań przepraszać, twoje słowa nic mi nie dadzą! Uczyłam cię tyle lat, a teraz widzę, że to wszystko poszło na marne! Stałaś się gorszą wersją swojego ojca. Nie tak cię wychowałam! - jej zielone szmaragdowe oczy wbijały we mnie ostre sztylety, które sprawiały, że moje ciało krwawiło. Stałam, poprawiłam się. Muszę się poprawić. Nie mogę tak żyć, nie mogę. 

-Oczekuję od ciebie poprawy. Masz być najlepsza! Czy tak trudno ci to pojąć?! Tak trudno ci zrozumieć, że staram się o ciebie dbać?! - jej kolejne słowa przybierały na silę, lecz starałam się je odganiać. Wiedziałam, że były to jej wybuchy. Moja mama czasami tak owych doświadczała i zwykle to ja byłam tą, która przyjmowała całą tą moc na siebie. Zwykle były one spowodowane problemami z pracy, a wystarczył raptem jeden zapalnik, aby doszło do istnej wojny. Ja również nim byłam. 

Widziałam się z Gabrielem po raz ostatni dwa tygodnie temu. Przez ten czas moje problemy z stresem wzrosły, a kontrola mojej mamy nie pozostała w tyle. Z każdym kolejnym dniem zwracała mi więcej uwag, aż w końcu postanowiła mnie przywoływać na poranne rozmowy by ze mną omówić parę kwestii. Zwykle wyglądały one mniej więcej tak. Robiła to specjalnie, aby Caroline tego nie widziałaby jej ukochana córka nie chciała coś z tym zrobić. Wolałabym była sama, bo wtedy miała całkowitą nade mną kontrolę. Przez ostatnie dwa tygodnie żyłam w ciągłym lęku przed mamą, przed szkołą i przed samą sobą. Musiałam przede wszystkim zwrócić uwagę na swój niechybny problem z jedzeniem. Z czasem stał się on co raz wyraźniejszy, a ja nie wiedziałam co z tym zrobić. Mój organizm rozpoczął samodzielną destrukcję, bo stres, jaki pojawił się w moim życiu mnie przerastał. Jedynie rozmowy z moim tatą powodowały, że na chwilę wyłączałam zabijające mnie emocje i byłam w stanie normalnie funkcjonować. Lecz i one zostały mi ograniczone. Od dwóch tygodni go nie widziałam ani nie słyszałam. Moja mama ograniczyła mi z nim kontakt do minimum. 

White Rose #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz