Rozdział X

27 8 0
                                    


                        

Wlepiałam wzrok w swój dekolt, na którym widniał długi srebrny łańcuszek. Ozdabiał on moją szyję, ściągając przy tym uwagę ludzi wokół przez małego misia wiszącego na środku. Błyszczał on w świetle, dodając mi uroku. Od parunastu minut patrzyłam tylko tam, bo nigdzie indziej nie potrafiłam spojrzeć. Gdziekolwiek nie zerknęłam nie umiałam siebie poznać. Jedynie moja szyja wydawała mi się znajoma. Małego misia miałam od dziecka, nie raz go nosiłam. Czasami potrafiłam go nie zdejmować paręnaście dni, by potem ponownie o nim zapomnieć. Zawsze przypominało mi się o nim w momencie, jakim był mi on potrzebny.

Czułam uważny wzrok na swojej twarzy. Wokół mnie od rana panował istny zamęt. Isabella tego dnia mnie nie spuszczała wzroku. No tak, bo dziś był mój dzień. Ważny dzień. Stała nade mną tłumacząc mi, że powinnam była siedzieć prosto i przestać chodzić w trampkach. Później przyszły do nas panie, które zaczęły mnie malować i czesać. Od trzech godzin siedziałam wyprostowana z wysoko podniesioną głową, dając się w stu procentach dotykać innym. Moja matka zadbała oto, by moja prawdziwa twarz została zakryta. Makijażystka z skrupulatnością nakładała mi pokaźne ilości podkładów i korektorów na twarz i ramiona, które praktycznie były pokryte od góry do dołu dużą ilością kosmetyków. Moja buzia przez te trzy godziny zmieniała się wielokrotnie. Isabella zapragnęła bym wyglądała, jak najpiękniej. Bym przykuwała uwagę, by mogła się wszystkim pochwalić, jak piękną córkę ma. Jak to podbije świat i dojdę na szczyt, jak ona.

Jak na ironię tej nocy leżałam na podłodze śmiejąc się do sufitu.

Wszystko mnie bawiło, klnęłam na wszystkich i wszystko, patrząc, jak kolejne rany powstają na moim już i ta zniszczonym ciele. To wszystko mnie tak bawiło. Lecz, gdy ekstaza się kończyła, kończyła się też moja radość, a ja zapragnęłam więcej. Więcej i więcej, aż do istnego zatracenia się w własnej głowie, która wtedy przestawała być dla mnie klatką. Pamiętałam, tak wiele, a zarazem nic. W mojej pamięci powstawały czarne dziury. Jedyne, co zdołałam zapamiętać, to początek i koniec. Nagłe otwarcie, rażący blask i moje nieruchome ciało leżące na podłodze pokryte strupami i zaschniętą krwią.

Nic nie poczułam. Nic nie mnie nie ruszyło

Bo to było takie znajome.

Zapragnęłam więcej.

Mój wzrok delikatnie uniósł się ku górze, tym razem zatrzymując się na lustrze. W nim widziałam makijażystkę, która zapewne coś do mnie mówiła, ale jej nie słyszałam. Całkowicie wyłączyłam głowę, skupiając się jedynie na swojej twarzy, bowiem jej nie poznałam. Byłam inna, piękniejsza i pewniejsza. Podkrążone oczy zostały zakryte tak samo, jak ślady na nadgarstkach, za to moje usta były czerwono krwiste, policzki delikatnie zaróżowione, a kości policzkowe podkreślone. Czułam się dziwne i niepewnie. Przede mną leżały czarne, długie rękawiczki sięgające mi na całą długość ramion. Były ciemne i grube, dokładnie zakrywając każdy skrawek mojej skóry. Ciemne, grube włosy zostały splecione w pięknego koka obwiązanego czarną kokardą. Ciało, w jakim się znajdowałam zostało ubrane w czarną, koronkową bieliznę i tego samego koloru sukienkę, sięgającą mi do połowy ud. Dość spory dekolt i wcięcie w talii dosadnie podkreślały moje atuty, czarne cekiny delikatnie mieniły się w świetle. Wiele warstw sukienki powodowały, że wyglądałam jak księżniczka. Jedna z pań, obróciła fotel, na jakim siedziałam w jej stronę. Złapała za czarne rękawiczki i delikatnie złapała za mój nadgarstek powoli wsuwając na niego czarny materiał. Mocno zaciskałam usta w wąską linię, czując wzrastające pieczenie na całej długości skóry. Ukrywałam to pod maską, jaka została mi założona.

White Rose #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz