Rozdział 16

52 7 3
                                    

Wiedząc, że już nic nie zrobi, poddał się. Zmęczony opadł pod skałą i delikatnie przymrużonymi oczami spojrzał na niego. Czuł, jak jego nos strasznie go boli i leci z niego krew. Napewno złamany. Czy to sen? To wszystko mu się śniło, czy nie? Ledwo wziął głęboki wdech i spojrzał w stronę Ismira, odchodził powolnym krokiem z plaży.
Nie czuł samego swojego ciała, jedynie ból jaki przeszywał każdą jego część. Nie wiedział czy Ismir go zaatakował, czy może po prostu idzie po pomoc. Wszystko działo się tak szybko, a mimo wszystko czuł, że świat przed jego oczami delikatnie zwolnił.

Podniósł ledwo dłoń, którą po chwili położył na swoim czole. Nie czuł swoich rogów, delikatnie pokiwał głową. To nie mogło być możliwe.
Opuściwszy rękę, spojrzał w stronę wody. Wszystkie dźwięki były przygłuszone, jakby miał w uszach coś, co te dźwięki zagłusza.

- Nie, proszę.. - odezwał się ledwo. Jego głos brzmiał dla jego obco, jakby to nie był jego.

Może potoczyło by się to wszystko inaczej, gdyby Mount potrafił się bronić? Nawet nie wiedział, czy te pytanie jest stosowne do jego sytuacji. Mogło się stać wszystko, a Ismir nawet nic mu nie zrobił. Nie pamiętał nic, co mogło się zdarzyć. Nawet nie pamiętał czy w ogóle z nim wychodził, w głowie miał jakieś pojedyncze obrazy z lasu. Miał niewielką pewność, że nikogo tam nie było.
Czując, że oczy zaczynają mu się powoli zamykać, zaczął starać się je chociaż jeszcze przez chwilę zostawić otwarte.

- Nie..nie mogę umrzeć - mruknął zamykając oczy.

Słysząc powoli coraz głośniejsze pikanie dochodzące z monitora obok niego, delikatnie drgnął. Leżał w łóżku, jednak napewno nie swoim. Otworzył oczy delikatnie, po czym podniósł głowę ostrożnie i rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w szpitalu mieszczącym się w Clergy. Ból w całym jego ciele był o wiele mniejszy, niż wtedy na plaży. Co mogło się wtedy do cholery stać? Nie pamiętał nic, a wątpił, że kiedykolwiek się dowie. Tym bardziej, czy Ismir mu cokolwiek powie co się wtedy działo. Jak już, to pewnie zacznie kłamać we wszystkie strony.

Wziął głęboki wdech i spojrzał na drzwi, które otworzyły się drzwi. Nie wiedząc czemu, jego serce zabiło delikatnie szybciej. Do środka wszedł Sodo i widząc, że się obudził, uśmiechnął się i zaczął machać szybko ogonem.
Blondyn podbiegł do jego łóżka a po chwili mocno, lecz ostrożnie rzucił się w jego ramiona, wtulając się w niego. Mount zakaszlał kilkakrotnie i oddał przytulasa.

– Ty żyjesz.. – zaczął Sodo, ziemski ghoul czuł, że uśmiech z jego twarzy nie schodził ani na chwilę.

– Jasne, że tak..czemu miałbym nie żyć? – blondyn wzruszył ramionami delikatnie, po czym odsunął się od niego. Po chwili spojrzeli sobie delikatnie w oczy.

– Sam nie wiem..jak po ciebie przyszli to nie wyglądałeś za dobrze.

– Domyślam się – Mount westchnął cicho i spojrzał na bok.

– Czyli..pamiętasz coś?

– Powiedzmy..jedynie końcówkę, jeśli można to tak nazwać.

W pokoju zapadła trochę niezręczna cisza. Każdy z nich chciał jakoś ją zagłuszyć, ale nie wiedział jak. Po chwili do pokoju wszedł medyk, który po kilkukrotnych prośbach, wygonił Sodo z pomieszczenia. Blondyn trochę niechętnie to zrobił, czemu się nie dziwił – martwił się o niego i było to zrozumiałe.
Medyk po chwili zaczął zmieniać mu opatrunki, pytać co się mniej więcej tam stało oraz na koniec podał mu leki.

——

– Ismir – zaczął Terzo, kiedy drzwi od pokoju Emeritusów się zamknęły. Ghoul spojrzał na niego i zaczął "wystukiwać" palcami rytm na swoim kolanie. – Powiesz mi w końcu, co się tam stało?

– Skoro nalegasz, to nie będę tego w sobie trzymał – ghoul odetchnął delikatnie, po czym oparł się głową o oparcie kanapy i wbił wzrok z sufit. – W wielkim skrócie czy opowiedzieć wszystko, jak się tam znalazłem?

– W skrócie, nie mam za dużo czasu – burknął Terzo, na co jedynie ghoul mruknął coś pod nosem. Emeritus po chwili usiadł przed nim na fotelu.

– Więc tak, po prostu z daleka widziałem jak już leży pod klifem – wzrok dalej trzymał ku górze.

– Napewno? – dopytał mężczyzna, na co ghoul westchnął ciężko.

– No dobra..widziałem wcześniej go, jak walczył z moim sobowtórem – wzrok w końcu przeniósł na niego, a ogon owinął wokół swojej łydki. – Od razu odpowiem: nie, nie mogłem mu pomóc bo się najprościej bałem. Po części "dałem" mu większą moc, aby chociaż minimalną krzywdę mu zrobił. Widziałem, że oboje są wyczerpani.

– I co dalej zrobiłeś?

– Później jednego dobiłem, a dla drugiego wezwałem pomoc – wzruszył ramionami i odgarnął jasne włosy z twarzy. – I widzisz? To nie ja jestem taki zły, jak myślałeś.

– Tia..ale napewno drugi nigdzie tu nie przyjdzie ani nic? – skinięcie głową na potwierdzenie.

———————————————————

Od razu uprzedzam: aktualnie wystawione mam dwie książki na swoim profilu, które aktualnie pisze i jedną w roboczych do skończenia (w roboczych dam do publikacji, gdy chociaż jedną skończę). W dodatku teraz muszę się trochę bardziej postarać, aby zdać z niektórych przedmiotów — więc rozdziały nie będą się jakoś szybko pojawiać. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 18 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

The ghoul named Rain [Wolno Pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz