Rozdział I

47 8 6
                                    

Bałam się marzyć, bo wiedziałam, że marzenia mogą sprowadzić śmierć i zebrać najbardziej krwawe żniwo. Ludzkie życie.

Wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy tak wiele się traci w ciągu jednej ulotnej chwili. Kończy się teraźniejszość i wypełnia ją palące uczucie pustki. Nic nie jest w stanie jej wypełnić, aż pojawi się osoba, która wedrze się do naszego serca zupełnie niespodziewanie i postanowi zostać na dłużej, by krok za krokiem, moment za momentem ją załatać, aż przestaje tak bardzo boleć.

Dużo mnie kosztowało, bym mogła ponownie uwierzyć w swoje marzenia i przestać się bać. Do tej pory nie pozbyłam się lęku, ale mimo wielu znaków zapytania, stanęłam na dziedzińcu prowadzącym do Alexander Hall, historycznej sali uniwersytetu Princeton. Wypatrywałam znajomych twarzy, ale w tłumie ludzi zniknęły wyraźne zarysy i zlały się w nową anonimowość.

W Toms River w hrabstwie Ocean wszyscy się znali, bo od dzieciństwa chodziliśmy do tych samych szkół. Razem się wychowywaliśmy i spędzaliśmy czas na niewielkich pomostach przy linii brzegowej oraz w Seaside Heights Boardwalk, parku rozrywki zlokalizowanym tuż przy deptaku. W Princeton tworzyliśmy mieszankę młodych osób przyjeżdzających na studia z różnych stanów, nawet tych najbardziej odległych. Nic o sobie nie wiedzieliśmy chociaż łączył nas jeden cel. Studiowanie na Princeton University.

Odetchnęłam ciepłym wrześniowym powietrzem i ścisnęłam mocniej pasek torebki. Uspokoiłam oddech i dałam sobie chwilę, by poczuć te miejsce i jego wyjątkowy klimat. Dawną kolonialną architekturę i studentów podążających na inaugurację nowego roku akademickiego. Dołączyłam do ich grona, dumnie nosząc symbol uczelni.

Gdy opuszczałam mury szkoły średniej, coś sobie obiecałam. Chciałam się odciąć od przeszłości i zacząć nowy rozdział. Bez widma dawnej tragedii i znajomych ciemnych oczu prześladujących mnie w snach. Musiałam o wszystkim zapomnieć i ruszyć dalej. Czułam piętno obietnicy wbijającej się w każdą moją myśl, ale nie mogłam zrezygnować. Było już na to zbyt późno.

Weszłam do budynku i zajęłam jedne z ostatnich wolnych miejsc w auli. Obecność na inauguracji nie była obowiązkowa, ale chciałam od pierwszego dnia przekonać samą siebie, że tutaj pasowałam. To miało być wyłącznie moje miejsce. Nie nasze, jak ustaliliśmy z Kadenem wiele lat wcześniej, gdy byliśmy nastolatkami. Moje. Już nie nasze.

Ucieszyłam się, gdy kilka miesięcy wcześniej Kaden nie dołączył do dwugodzinnej wizyty na uniwersytecie i nie wybrał się na wspólne zwiedzanie Princeton z przyszłymi studentami. Odetchnęłam z ulgą, gdy zrezygnował z naszej wspólnej wizji studiowania na tej samej uczelni.

Mogłam w spokoju poznawać każdy zakamarek rozległego kompleksu i zacząć sobie wyobrażać, że pewnego dnia zacznę żyć pełną piersią i odkryję, kim jestem. Do tej pory tego nie wiedziałam, bo zostałam w cieniu starszej siostry, w dużej mierze na własne życzenie. Nie potrafiłam odpuszczać i to prowadziło do sytuacji, w której znajdowałam się obecnie. Do jednej wielkiej niewiadomej.

Wysłuchałam przemowy rektora i posłuchałam dźwięków orkiestry dętej. Wszystkie nuty ułożyły się w poruszającą melodię. Niektórzy mogli nie odczuć jej mocy, ale uderzyła prosto w moje serce. Jej przejmujący i pełen pasji przekaz.

Moja nowa współlokatorka opuściła dzisiejsze wydarzenia, ale cieszyłam się, że nie poszłam jej śladem. Zrobiłam kolejny krok. Niewielki, by ponownie zacząć czuć, gdy moje serce zostało tak boleśnie złamane. Czas miał leczyć dawne rany, ale po upływie kilku miesięcy nic się nie zmieniło w tej kwestii. Wszędzie go widziałam, w każdym mijanym mężczyźnie, który nie był nim. Nie wiedziałam, kiedy zdołam zapomnieć o wszystkim, co nas łączyło. Nie miałam pojęcia, czy było w to w ogóle możliwe.

Toms River Broken HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz