Rozdział IV

347 10 0
                                    

Byłam przed znanym mi domem z dzieciństwa. Patrzyłam na niego z lekkim strachem w oczach. Widziałam, że drzwi do domu są otwarte. Podeszłam ostrożnie do drzwi i powoli weszłam do środka. Widziałam w salonie zniszczone dekoracje urodzinowe. Rozglądałam się dookoła, czułam jak łzy powoli wzbierają mi w oczach. Weszłam do salonu i spojrzałam w stronę jadalni. Zobaczyłam kałużę krwi na podłodze przy stole. Zakryłam usta dłonią, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

- Nie .. to nie jest prawdziwe – szepnęłam do siebie.

W duchu wiedziałam, że to co widzę jest sceną z mojej przeszłości. Odwróciłam się od tego widoku. Zrobiło mi się nie dobrze. Nie byłam wstanie iść dalej. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść. Skierowałam się szybkim krokiem do wyjścia. Zatrzymałam się w pół kroku i zamarłam. W drzwiach stała kobieta z rozcięciem na twarzy i z ranami na całym ciele. Na ubraniach była krew. Nie mogłam powstrzymać swoich łez. Kobieta wyciągnęła do mnie rękę.

- Już dobrze Faye. To nie twoja wina – powiedziała do mnie spokojnym głosem kobieta. Lekko się do mnie uśmiechnęła. Widziałam, że na jej twarzy były zaschnięte ślady po łzach. Jej ciemnoszare oczy szkliły się, a sine usta drżały.Jej pół długie jasno brązowe włosy były sklejone od zaschniętej krwi i potu.

- N..nie .. nie mogę! – krzyknęłam i uciekłam przez jadalnie do ogrodu omijając po drodze kałużę krwi.

Gdy wybiegłam do ogrodu rozejrzałam się dookoła szukając wyjścia z tej płapki. Strasznie się bałam. Podbiegłam do drewnianego ogrodzenia, próbowałam znaleźć jakiś słaby punkt przez który mogłabym stąd wyjść. Usłyszałam za mną kroki. Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jak postać w srebrnej masce i czarnej pelerynie zmierza w moją stronę mając wymierzoną we mnie swą różdżkę. Krzyknęłam przerażona i zacisnęłam mocno oczy.

-Faye obudź się! – słyszałam w głowie znajomy głos. Nagle otworzyłam oczy przerażona i rozejrzałam się. – Faye wporządku? – spojrzałam w strone swojego rozmówcy. Bastian. Odetchnęłam z ulgą, oparłam głowę o zagłówek siedzenia i zamknęłam na chwilę oczy.

- Tak Bastian. Jest okej, to był .. –wzięłam głęboki wdech – To był tylko zły sen. – odparła otwierając oczy.

- Był chyba bardzo intensywny sądząc po twojej reakcji i po tym jak krzyknęłaś przez sen – spojrzał na mnie lekko zmartwiony – Chcesz o tym pogadać?

- A o czym tu rozmawiać Bastian? –mruknęłam i wyjrzałam przez okno samochodu – Dobrze wiesz przecież o czym ten sen mógł być. Dojechaliśmy? – spojrzałam na niego chcąc zmienić temat.

-Tak – kiwnął głową – idziemy?

Kiwnęłam głową i wysiadłam z samochodu. Spojrzałam na budynek stacji Kingcross. Dookoła widziałam pełno ludzi, większość z nich była z walizkami. Spojrzałam na Bastiana, który wyciągał z bagażnika moje walizki. Podeszłam do niego i lekko się uśmiechnęłam.

-Będziesz troszkę tęsknił? – spytałam patrząc na niego.

- Zdurniałaś dzieciaku? – zaśmiał się – Oczywiście, że będę tęsknił. Już nigdy w życiu nie poznam nikogo takiego jak ty. Po za tym .. – westchnął- Kogo ja będę bronił?

- Na pewno się ktoś znajdzie – uśmiechnęłam się szerzej.

- A tak w ogóle. Sprawdziłem co powinnaś mieć do szkoły i o czymś zapomniałaś – stuknął mnie palcem w nos.

- Niby o czym? – spojrzałam pytająco. Bastian się tylko uśmiechną i otworzył tylnie drzwi od strony pasażera. Wyjął klatkę w której znajdowała się czarna sowa. – Powiedzmy, że to prezent pożegnalny – uśmiechnął się.

The Slytherin PrincessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz