Zadziwiły mnie umiejętności Dale, bo po mimo tego że w kamperze był zepsuty wężyk to on i tak coś z majsterkował i to faktycznie działało. Spokojnie bez żadnych przerw dojechaliśmy do Centrum Kontroli Chorób. Zaparkowaliśmy auta przed znakami które blokowały drogi i z broniami wysiedliśmy z aut. Rozejrzałam się po okolicy która naprawdę wyglądała okropnie. Na ulicy były porozstawiane bariery i jakieś klocki blokujące drogę. Pewnie to wojsko je tak porozstawiało myśląc że coś to da. Ale rzecz która najbardziej przyciągała uwagę była o wiele mniej przyjemniejsza. Były to trupy, dokładniej to ich ciała, było ich mnóstwo więc pewnie musiało tu dojść do strzelaniny. Było pełno much od ohydnego zapachu uchodzącego od tych potworów. Nie było widać zimnych i woleliśmy żeby tak pozostało więc po cichu z broniami w gotowości przeszliśmy ten kawałek do ogromnego budynku. Jego budowa nie przypominała ani kwadratu ani trójkąta, była taka inna. Jedna z ścian składała się tylko i wyłącznie z szkła ale niestety było przyciemnione więc nie mogliśmy podejrzeć co się dzieje w środku. Byliśmy już przy wejściu ale wszystkie drzwi były zabezpieczone. Metalowa żaluzja chroniła wejście. Okazało się że przyjechaliśmy na marne, nikogo tu nie ma a zaraz się ściemni i zjawi się tu dużo trupów przez hałas który robią Rick i Shane próbując wejść do środka. Trupy zaczęły się zbierać, powinniśmy uciekać ale Rick ubzdurał sobie że widział jak kamera nad wejściem się ruszyła. Shane próbował go odciągnąć ale nic z tego. Musieliśmy zacząć zabijać sztywnych bo coraz bardziej się do nas zbliżali. Strzelaliśmy z pistoletów które mieliśmy w naszym asortymencie. Niestety sztywnych przybywało coraz więcej. Rick mówił do kamery myśląc że coś to da. Kolejna sytuacja gdzie byliśmy o włos od śmierci... Gdy każdy myślał już że zginie i przepraszał Boga w myślach za wszystkie swoje grzechy oślepiło nas światło. Drzwi do budynku się otworzyły, to było nasze zbawienie. Szybko weszliśmy do oświetlonego pomieszczenia, drzwi za nami się zamknęły odcinając drogę sztywnym. Na czele budynku stał mężczyzna trzymając karabin w rękach. Na rozkaz mężczyzny odłożyliśmy bronie. był to szczupły i wysoki typ z jasno brązowymi włosami które zaczynały już siwieć.
...
Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy nim a Rickiem mężczyzna zgodził się nas wpuścić ale pod warunkiem że wykonamy badania krwi na co wszyscy się zgodziliśmy. Przedstawił się nam jako Dr. Edwin Jenner. Po badaniach krwi Jenner zorganizował nam kolację pod ziemią, to było takie jakby ukryte pomieszczenie. Muszę przyznać że miał dosyć pokaźne zapasy. Piliśmy wino i śmialiśmy się, dawno tak nie było, mogliśmy zupełnie zapomnieć o problemie który znajdował się w świecie nad nami. Poczułam jak ciecz lejąca się przez mojego gardło je nagrzewa, był to słodko gorzki smak którego od dawna nie miałam okazji zasmakować. Przypomniały mi się moje wieczory co piątek, gdy wracałam wieczorem z uczelni brałam relaksujący prysznic i szłam pod ciepły koc oglądać jakiś film lub serial na netflixie, pijąc przy tym moje ulubione wino. Wtedy nie myślałam jeszcze o tym jak świat się może zmienić i jak może zmienić mnie.
-We Włoszech dzieci dostają trochę wina do kolacji, i we Francji. -Zaczął temat Dale nalewając przy tym lampkę wina dla lori.
-Kiedy Carl będzie we Włoszech lub Francji, może sobie wypić. - Odpowiedziała brunetka biorąc łyka alkoholu.
-Przecież mu nie zaszkodzi, no weź. - Wtrącił Rick widocznie rozbawiony. Lori popatrzyła na męża po czym zaśmiała się dalej mając napój w ustach. Każdy roześmiał się po niej po czym Dale podał młodemu trochę wina w szklance. Carl niepewnie wziął łyka.
-Fuuuuj - wykrzywił się chłopiec od gorzkiego smaku wina.
-A widzisz, dobry chłopiec nie będziesz alkoholikiem chociaż. - Powiedziała brunetka odbierając z jego rąk szklankę z winem i przelewając sobie ją do swojej lampki.
Każdy po jej słowach się roześmiał.
Spojrzałam na naszego doktorka, siedział cicho z nie tęgą miną, o czymś rozmyślał, coś go gryzło. Najwyraźniej nasz szeryf też to zauważył bo po chwili wstał wznosząc toast.
-Jeszcze nie podziękowaliśmy naszemu gospodarzowi
-Jest więcej niż gospodarzem.- dodał t-dog widocznie pijany, było widać że ma słabą głowę.
-Zdrowie doktora! - Powiedział każdy wznosząc toast za Edwina który zareagował uśmiechem na nasz gest.
Shane zaczął się wypytywać o innych lekarzy i czemu nie ma tu żadnego lekarstwa na obecnie panującego wirusa. Widać było że nie chciał o tym mówić ale opowiedział nam o tym.
Kiedy sytuacja się pogorszyła, wielu ludzi odeszło. Poszli do swoich rodzin. A kiedy zrobiło się gorzej bo padła ochrona wojskowa, reszta uciekła, ale nie wszyscy. Wiele osób nie potrafiła wyjść na zewnątrz. Zrezygnowali. Doszło do wielu samobójstw.... To był trudny okres. - Jenner spuścił wzrok , było słychać że ciężko mu się o tym mówi.
-Ty nie odszedłeś, czemu? - Zadałam pytanie wyraźnie zdziwiona jak i wszyscy.
-Kontynuowałem pracę w nadziei na rezultaty. - odpowiedział gospodarz nawet nie spoglądając na mnie.
Atmosfera zrobiła się spięta, nikt już nic nie powiedział oprócz Glenna.
-Potrafisz zepsuć atmosferę. - Spojrzał na Shane.
...
Posprzątaliśmy po kolacji i zdecydowaliśmy się pójść już spać bo była już późna godzina a poza tym T-dog i Glenn trochę za bardzo się upili i trzeba było ich zbierać spod stołu. Zaprowadziłam Glenna do jego tymczasowego pokoju który przydzielił mu Jenner a sama chciałam iść do mojego ale źle trafiłam .Otworzyłam drzwi i zauważyłam Dixona rozglądającego się po pomieszczeniu.
-O jezu sorry pomyliłam pokoje.
-Luz, zostaniesz na chwilę? - odpowiedział mi mężczyzna. Najwidoczniej alkohol na niego jakoś działa bo trzeźwy Dixon by o to nigdy nie poprosił.
-W sumie czemu nie.
CZYTASZ
Death and Life// The Walking Dead
ActionSophia wyszła z domu, wyjmowała z kieszeni klucze by zamknąć dom ale wtedy usłyszała coś dziwnego... Charczenie. Odwróciła się z myślą ze to jakiś pijak albo jakiś dzieciak się wygłupia ale to nie było żadne z tych opcji... Szatynka zauważyła mężczy...