Rozdział I

39 5 11
                                    


Y/n's P.O.V.





Idealny dzień wymaga idealnego przygotowania, a w moim zawodzie jest ono niezbędne. Poniedziałek więc zaczął się dla mnie jak zwykle: pobudka o 5.30, prysznic, śniadanie i dojazd do pracy. Wliczając w to stanie na światłach i na szczęście niewielkich porannych korkach dojechałam na miejsce o 7.55. Nie tak źle skoro pracę zaczynałam dziś równo o 8.00. Wysiadłam z samochodu i po zablokowaniu drzwi ruszyłam zdecydowanym krokiem w kierunku szpitala.

Weszłam do środka i już przy samym wejściu napotkałam Wilbura - ordynatora oddziału psychiatrycznego. Odbierał on właśnie dokumenty z recepcji i podpisywał wypisy niektórych pacjentów.

– Cześć Will – przywitałam go entuzjastycznie, a on obrócił głowę w moim kierunku.

– Y/n – odpowiedział, a na jego twarz wkroczył uśmiech. – Widzę, że humor dopisuje mimo poniedziałku.

– Jaka praca, taki humor gdy do niej idziesz – powiedziałam odbierając od pielęgniarki z recepcji teczkę z dokumentami pacjentów. – Kocham to co robię i raczej się to nie zmieni.

– W to nie wątpię – gdy to powiedział, spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. – No cóż, dochodzi ósma. Radzę Ci szybko się przebrać i wykonywać tę swoją ukochaną pracę zanim nasz drogi dyrektor nie zawoła Cię do siebie na dywanik.

Zaśmiałam się cicho na jego słowa. Szybkim krokiem udałam się więc w kierunku windy i pojechałam nią na czwarte piętro gdzie znajdowało się moje miejsce pracy.

Oddział chirurgiczny.

Gdy tylko metalowe drzwi windy otworzyły się przede mną, od razu pobiegłam do głównego pokoju lekarskiego o numerze 214. Weszłam do środka darząc wszystkich zgromadzonych uśmiechem.

– Cześć pracy! – powiedziałam zamykając za sobą drzwi. – Przepraszam, że tak późno. Światła na drogach to jednak dramat.

– Masz szczęście – odpowiedział mi Phil, który właśnie wieszał na tablicy korkowej harmonogram dyżurów na ten tydzień. – Dwie minuty przed ósmą, więc jeszcze nie ma tragedii.

Wzięłam ze swojej szafki strój i kitel lekarski, po czym przebrałam się w łazience. Gdy wyszłam już przebrana mogłam w końcu spokojnie przyjrzeć się lepiej co każdy robi.

Choć na oddziale było wielu świetnych lekarzy, nie dało się zaprzeczyć, że to właśnie my stanowiliśmy elitę. Nasz zespół, łącznie ze mną, liczył pięć osób: oczywiście mnie, Phila - ordynatora całego oddziału, Aimsey, Tommy'ego i Ranboo. Każdy z nas robił to co robił z czystej pasji i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć żeby ktokolwiek narzekał.

Wracając jednak do tego co każdy robił: Phil wieszał harmonogram, Aimsey piła poranną kawę i przeglądała dokumenty, Tommy bawił się długopisem z nudów, a Ranboo spał zwinięty w kłębek na niewielkiej kanapie w kącie pokoju.

– A jemu co? – zapytałam spoglądając w kierunku śpiącego. – Zapadł w hibernację, czy jak?

– Spędził całą noc na bloku operacyjnym – odpowiedziała mi Aimsey gdy nalewała mi kawy do kubka. – Do piątej nad ranem usuwał pacjentowi guza mózgu więc gdy przyszedł po wszystkim to tylko się położył i od razu zasnął.

Zrobiło mi się go żal. Ran był naprawdę świetnym chirurgiem i tak jak ja, w pełni oddanym swojej pracy. Widać było, że traktuje swoją misję niesienia pomocy ludziom poważnie, że czasem był w stanie poświęcić cały swój wolny czas i brać dodatkowe dyżury aby służyć swoim pacjentom. Wzięłam koc leżący na brzegu kanapy i przykryłam nim śpiącego przyjaciela, który momentalnie owinął się miękkim materiałem.

Heartbeats in harmony (Dr. Ranboo x Dr. Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz