3. Potłuczony posąg

309 99 59
                                    

Trzask.

Siergiej poderwał się niespokojnie i rozejrzał wokoło, przestraszonym i załzawionym wzrokiem taksując wszystko, co tylko zdołał ujrzeć mimo panującej ciemności. Znajdował się w mrocznej piwnicy, która niegdyś służyła za schowek na wytworzone w polu produkty, a która obecnie została porzucona i zapomniana nawet przez służbę. Zdążył już obgryźć wszystkie paznokcie, a zakrwawionymi palcami trzymał się za twarz. Widział niewiele: ogołocone ściany, resztki rozrzuconej po podłodze mąki, a nawet zeschnięte plamy krwi, których genezy nie znał i nie zamierzał poznawać.

Siedział skulony, nie odsuwając kolan od brody. Zamykał oczy, skupiając się na oddechu – zresztą bardzo porywczym, gwałtownym, niespokojnym. Chwycił się za klatkę piersiową, by opanować i doprowadzić się do dobrego stanu, który nie utrudniałby mu jeszcze bardziej tej znienawidzonej sytuacji. Nie potrafił się pohamować; wybuchnął płaczem głośnym i żałosnym, który zatrzymywał się na ciężkich, grubachnych drzwiach. Zatrząsł się. Nie panował nad konwulsyjnymi ruchami, nad oddechem, którego nie mógł zaczerpnąć, a w końcu nad mdłościami i wymiotami.

Zdoławszy się podnieść, podbiegł do ściany i zaczął uderzać w nią dłońmi zgiętymi w pięści, krzycząc i błagając o litość. Robił to mocno, bez krzty zawahania, aż do krwi, która po chwili swobodnie poczęła spływać w dół jego palców. Krzyczał, a nawet wrzeszczał, aż padł wycieńczony. Zsunął się plecami na ziemię i tkwił tak, niczym nieruchomy i niemalże potłuczony posąg. Chwycił się za włosy, szarpał je, wyrywał garściami, aż przysunął nadgarstek do ust i wbił się w niego zębami, wyjąc z płaczu.

Mimo młodego wieku – miał dopiero dziewięć wiosen – zaklął soczyście. Wsłuchał się w jedyny dźwięk roznoszący się po drobinkach powietrza – skrzeczący świst jego oddechu. Zamykał i otwierał oczy naprzemiennie, w głowie mu się kręciło, a duszność nie ustępowała. Mrok był wszędzie; wszechobecna ciemność zdawała się na niego napierać, ściskała go tak, jakby był jej najlepszym przyjacielem, pochłaniała całego, ale i Siergiej miał wrażenie, że wręcz w nim żyła. Powolutku kiełkowała, niszcząc każdy skrawek jego serca i duszy, rozrastała się, lepiła – niby babie lato w słoneczne, jesienne poranki.

Schował głowę w kolanach i, nim się zorientował, usta same zaczęły mu odmawiać modlitwę. Przerwał. Zacisnął je w wąską linię, nie pozwalając już nawet na szept. Przełknął gorzko ślinę, a wtedy poczuł nagły przypływ nadziei – miał już wstawać i nawoływać ojca, wierząc, że ten go usłyszy, jednakowoż szybko zrezygnował z tego marnego pomysłu. Nie mógł zwracać się do ojca. Do o j c a, który przymykał na wszystko powieki, który pozwalał na takie traktowanie najmłodszego syna, który, widząc łzy Siergieja, nawet się nie zająknął, nie zmartwił, a odszedł, zostawiając w sercu – przecież młodego – chłopczyka nieuleczalną ranę.

Z każdą chwilą Siergiej coraz bardziej nienawidził swojego najstarszego brata, Antona, który rano, korzystając z nieobecności ojca oraz matki, siłą wyciągnął go z izby i zaciągnął do piwnicy, zamykając ją na cztery spusty. Antosza zresztą odwzajemniał niechęć do brata. Odkąd ten tylko się narodził, uprzykrzał mu życie; nie reagując na prośby rodzicielki, budził go, śpiącego w kołysce, odkrywał, aby następnie otworzyć okno. Gdy Siergiej dorósł, brat próbował go nauczyć walki, podczas gdy w rzeczywistości podcinał nogi, popychał na kamienistą ścieżkę, na której najmłodszy z potomków starego Fiodorowa się kaleczył.

Siergiej nocami o tym śnił. Nękały go koszmary, w których widział przerażającą podobiznę brata i słyszał jego śmiech – docierający do uszu, boleśnie raniąc jego uczucia. Antosza zawsze z niego kpił; nazywał go niemęskim dzieckiem, dworował z nieśmiałości wraz z pozostałą dwójką braci, których Siergiej również nienawidził. Ale to Anton się wywyższał – w końcu jako pierworodnemu dziedzicowi na więcej mu pozwalano i więcej wybaczano. Puszył się, wypinał pierś, zawsze elegancko ubierał, flirtował z kobietami, które nieświadome jego okrucieństwa lgnęły do niego, prosząc o odrobinę uwagi. Stawiały na szali własną reputację, często wyzbywając się jej i skazując na społeczną hańbę, by trafić z Antonem do alkowy, a następnie z podkulonym ogonem wrócić do domu, wykorzystane i zignorowane przez mężczyznę, który chwilę wcześniej mamił je słodkimi obietnicami i słówkami, by tylko dostać to, czego pragnie.

Zagubione duszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz