Rozdział 5 (Niewypowiedziane sekrety)

4 0 0
                                    

– Możecie wyruszać. – Valeska patrzała dumna na ich stroje. Ubrała ich niczym żołnierzy. Czarne kombinezony przylegające do ich ciał były niezwykle wygodne. Plecaki z jedzeniem i bronią były lekkie niczym piórko, na pewno zaczarowane. – Zanim dojdziecie na przeklęty cmentarz będzie noc i sprawiedliwość na pewno wam pomoże już na miejscu. Możecie się dziwić, ale wszyscy tutaj chcą pomóc wam wyjść. Wszyscy chcą powrotu równowagi. '
– Jakiej równowagi? – Grześkowi zachowanie Valeski przestawało się już podobać.
– Dobra i zła, dobro umiera i jest już w fatalnym stanie.
– Jak nasze wyjście ma mu pomóc?
– Zobaczycie.
– Nie dajcie się zabić. – Pascal pojawił się znikąd.
– Dzięki, słuszna rada. – Igor nawet nie udawał uprzejmego. – Macie jeszcze jakieś mądrości?
– Nie ma sensu wam ich dawać. Wszyscy, którzy tam wkraczali zapominali o nich. Wiedzieli o wiosce i misji, ale naprawdę przydatne rady zapominali nieważne w jakiej postaci. To miejsce miesza w głowie. Zobaczycie tam rzeczy niemożliwe, ale wiem, że dacie radę.
– Dziękujemy wam za wszystko. – Amelia przemówiła za całą ich czwórkę. Zaczęli wychodzić, jednak złapał ją jeszcze Pascal i przysunął się do niej.
– Użyj tej złości, możesz ją kontrolować i wyrzucić poza siebie. – Wyszeptał jej na ucho, po czym uśmiechnął się utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Patrzała na niego próbując zrozumieć. Wiedziała, o co mu chodziło, ale nie mogła sformułować pytania.
– Amelia chodź już. – Grzegorz złapał ją za rękę. Zerknęła na niego stojąc w progu drzwi wejściowych, ale w końcu sformułowała pytanie.
– Jak mam to zrobić? – Spytała, ale już go nie było. Oczywiście, że uciekł w ciągu tej sekundy.
– Co ci powiedział?
– Nic ważnego. – Ścisnęła jego dłoń i ruszyli.
Kiedy wyszli z wioski wszystko stało się inne. Powietrze nie było już przyjemne, a mroźne i drapiące. Niebo stawało się już prawie całkowicie fioletowe, ale nie czuli siły, która miała z tego płynąć. Trawa nie była przyjemna, była czarna jak noc, twarda i kiedy deptali po niej wydawała odgłos niczym łamiące się kości. Nie było przed nimi żadnej ścieżki. Szli przed siebie bez celu. Nie było słychać niczego poza gałęziami, żadnych ptaków czy małych stworzeń, które powinny mieszkać w lesie. Dzięki magicznym strojom nie było im zimno, przynajmniej nie fizycznie. Otoczenie przyprawiało ich o dreszcze, ale szli dzielnie przed siebie.
– Skąd będziemy wiedzieć, że jesteśmy na miejscu? – Pełną napięcia ciszę przerwał Igor i to tego właśnie potrzebowali. Cały las zareagował na jego głos, zaakceptował ich ludzkość i stał się troszkę łatwiejszy do zniesienia.
– Będziemy wiedzieć i tyle, Valeska mówiła, że mamy iść przed siebie. Las nas poprowadzi. – Odpowiedziała blondynka bez nuty strachu w głosie. Czuła się w tym miejscu najlepiej z nich wszystkich, było to widać. Szła uśmiechnięta i pewna. Emanowała ciepłem, które miało rozgrzać całe to miejsce, a w jej niebieskich oczach błyszczały płomienie.
– Teraz tak zacząłem sobie myśleć, a co jeśli to tylko sen? – Spytał w odpowiedzi, a sekundę później zasyczał z bólu patrząc na Elizę, która właśnie go kopnęła z całej siły. – Wystarczyło mnie uszczypnąć! Wariatka. – Było między nimi jakieś dziwne napięcie, jakby się pokłócili, a raczej Eliza była zła na Igora.
– Co powiedziałeś? – Dała mu jedną szansę na poprawkę.
– Wariatka, jesteś wariatką. – Próbował ją dogonić, ale zdenerwowana szła niewiarygodnie szybko.
– Usłyszałam, za pierwszym razem wiesz?!
– To po co pytałaś?
– Nie wiem, ale chociaż mamy to wyjaśnione, jestem wariatkom!
– Tak jesteś, bo tylko wariatka by pomyślała, że chce kogoś innego! Nie rozumiesz tego?
– Widziałam jak na nią patrzyłeś Igor, więc nie rób ze mnie na dodatek idiotki!
– Sama ją z siebie robisz Izka! Odkąd cię poznałem to mam bzika na twoim punkcie, a ty tylko mnie odpychasz i nic więcej! Daj mi w końcu szansę! Chcę być czymś więcej niż kolegom na noc do jasnej cholery! – Amelia i Igor spojrzeli na siebie tylko porozumiewawczo. A więc to była prawda, doszło między nimi do czegoś więcej.
– Tylko kiedy? – Grzesiek wyszeptał pytanie.
– Impreza u Zośki. – Odszeptała Amelia. – Izka nalegała wtedy, żebym wróciła z tobą. Zgaduję, że chciała spędzić czas z Igorem. – Byli naprawdę w tyle nie próbując dogonić przyjaciół, ale las był na tyle przejrzysty, że wciąż ich mieli w zasięgu wzroku.
– Gadaliśmy wtedy do 5 nad ranem w moim samochodzie. – Uśmiechnął się na miłe wspomnienie.
– Osobiście wolałam tę noc, kiedy zapukałeś do mojego okna o 2 w nocy i pojechaliśmy do Sopotu. – Złapała jego rękę śmiejąc się na myśl o ich wspólnej kąpieli w morzu przy wschodzie słońca.
– Mówiłaś dzień wcześniej, że dawno nie byłaś nad żadną wodą i być popływała z chęcią.
– Nie oznaczało to, że masz mnie zabrać nad morze.
– Dla mnie to właśnie to oznaczało.
– A co gdybym chciała polecieć na marsa?
– To bym postarał się zarezerwować najbliższy lot.
– Wariat. – Pocałowała go uśmiechając się i jej uszy dobiegł śpiew ptaków gdzieś w oddali. – A teraz dogońmy tamtych wariatów i pogódźmy ich czy coś.
– Izka mogłaby po prostu zgodzić się na związek z nim. – Chłopak nie rozumiał, oczywiście, że nie. Nie znał całej historii Elizy, więc nie widział całego obrazu, ale Amelia znała i częściowo rozumiała ją. Wiedziała też, że Igor był dobrym chłopakiem i by jej nie skrzywdził, ale może o to chodziło. Znała tylko krzywdę ze strony mężczyzn, więc bała się czegoś przeciwnego. Chłopcy z dobrych domów nigdy nie zrozumieją zranionych przez świat dziewczyn, bo oni wszystko dostawali, a one musiały o wszystko walczyć, żeby potem usłyszeć, że i tak na to nie zasługiwały.
– Eliza! – Przed chwilą jeszcze ich wydzieli. Jednak jeszcze chwilę wcześniej nie było w lesie mgły otaczającej ich. – Igor! – Dlaczego jej nie słyszeli? Nie mogła zacząć panikować.
– Igor! – Grzesiek krzyczał najgłośniej jak umiał – Eliza! – Biegli w kierunku przyjaciół, musieli ich znaleźć. Non stop nasłuchiwali jakiegoś znaku życia od nich pomiędzy zawołaniami. Powinni od początku ich pilnować, powinni trzymać się razem.
– Oby nic im nie było. – Modliła się szeptem Amelia, to nie mogło tak szybko się kończyć. Nie znaleźli nawet pierwszego wyzwania. Nagle oboje poczuli na sobie ręce i nim zdążyli zareagować zostali wciągnięci między dwa teoretycznie takie same jak wszystkie drzewa.
– Mamy to! – Izka wypiszczała Amelii do ucha. – Mamy ich. Dobrze, że tu jesteście. - Blondynka przytuliła przyjaciółkę.
– Co się właśnie stało? – Amelia wychrypiała patrząc na przestrzeń przed sobą, widziała między drzewami tamten las, w którym byli jeszcze chwilę wcześniej. Teraz znajdowali się na jakiejś polance przed cmentarzem, który dostrzegła, dopiero jak uwolniła się z uścisku przyjaciółki.
– Wpadliśmy tu przypadkiem, z tamtej strony nie widać przejścia. Pamiętacie, o co chodziło z cmentarzem?
– Było coś – Blondyn, który w końcu wyszedł z szoku zabrał głos. – Mamy przejść przez cmentarz i zapomniałem, było coś. Amelia?
– Też nie pamiętam.
                                                                                                   ♍♎♈♐
Nie mogli odważyć się na wejście, aż zastała ich noc.
– Robi mi się zimno, więc wejdźmy już tam.
– Ty przodem. – Tak zrobił. Igor popchnął metalową bramę. Gęsta fioletowa mgła tworzyła płot wokół tego miejsca non stop parując w powietrze, oprócz wejścia, które wyglądało jak prawdziwy solidny metal i miało jakieś pięć metrów wysokości. – Zamknięte. – Szarpnął metalem, który nawet nie wydał dźwięku. – A przez ten demoniczny plot nie skacze, wygląda jakby rozsiewał wokół siebie kwas. Grzegorz podszedł i pociągnął rygiel, który blokował bramę, którą za nich otworzył dalej wiatr. To nie był cmentarz jak żaden inny. Panował na nim straszny chaos, pomiędzy grobami murowanymi, stały kolumbaria, obok nich znowu były grobowce, a także groby urnowe czy zwykłe ziemne. Oprócz tych było coś jeszcze, wielkie półprzezroczyste sześciany z ciałami w środku rozmieszczone po cmentarzu. Mimo olbrzymiej powierzchni tego miejsca było je widać, odbijały światło księżyca niczym lustra i oświetlały teren. Nie mogli jeszcze dostrzec ciał w środku, ale były tam.
– Dobra idziemy tak szybko jak się da na drugi koniec i bajladno stąd okej? – Igor ruszył pewnie przed siebie, a reszta nie musiała nawet odpowiadać tylko poszła za nim. I szli tak chwilę, Grzegorz na końcu.
– Szanowny pan powie, którędy do grobowca Sosnowskich? – Uprzejmy starszy pan postukał go w ramię pytając i bez problemu nadążając za dużo młodszym odwiedzającym.
– Nie wiem. – Odpowiedział, po czym spojrzał na niego jak wryty. – Ludzie – Zaczął podniesionym głosem. – Czy ja widzę ducha? – Wszyscy odwrócili się w jego kierunku, a duchów tylko przybywało. Teoretycznie wyglądali jak ludzie z krwi i kości, tylko światło odbijane przez dziwne figury przelatywało przez nich, jedynie to zdradzało ich postać.
– Tak wszyscy tu nie żyjemy, nie wiem czy widzisz młodzieńcze, ale jesteś na cmentarzu. Nie pomożesz mi no trudno. – Odszedł do jednego z pozostałych. – Chodź Ziutek, sami sobie damy radę. Ta młodzież coraz gorszej wychowana w tych czas, tak wytykać śmierć staremu człowiekowi, należała mi się!
– Okej, to dziwne. – Grzesiek powiedział cicho, aby umarli go nie usłyszeli.
– Co dziwnego w śmierci chłoptasiu? – Kobieta po czterdziestce przystawiła mu nóż pod gardło. Nie była z ich czasów, jej ubiór wyglądał jak wiktoriańska suknia, a z twarzy wyglądała jak jedna z tych wrednych hrabin w filmach.
– Czy ich bronie mogą nas skrzywdzić naprawdę? – Spytał przerażony myśląc o ostrzu przy jego tętnicy.
– Oczywiście, że mogą. – Odparła kobieta z podstępnym uśmieszkiem. Chciała go przetestować, zobaczyć czy jej uwierzył. Wokół nich zaczynała się zbierać gęsta mgła. Nie ruszał się, ale po jego skroniach zaczął spływać nerwowy pot.
– Daj im spokój Franczeska. – Podeszła do nich kolejna postać. Młoda dziewczyna ubrana była w suknie ślubną, a gruby welon zastawiał jej twarz. Jako nieliczna z tłumu odważyła się wystąpić, a całą reszta nerwowo się przyglądała. Dziewczyna coś znaczyła w ich sztywnej społeczności.
– Alicja, możesz się nie wpierdalać? – Zwróciła głowę w jej stronę, nie odrywając ostrza od Grzegorza. Panna młoda jedynie westchnęła z poirytowaniem i Franczeska już stała oddalona od wszystkich. Nie rozumieli co się zadziało, ale byli wdzięczni za interwencję.
– Dziękujemy. – Eliza odezwała się za wszystkich.
– Bywają często niespokojni, w większości są dobrymi ludźmi tylko mają niedokończone sprawy na ziemi. Wszyscy tutaj mamy niedokończone sprawy, tylko różnie to znosimy. Brońcie się, nie zabijecie ich, ale unieszkodliwicie na jakiś czas.
– Wyjaśnisz nam, o co chodzi? Co się dzieje? – Amelia przemówiła najdelikatniej jak umiała.
– To wasze zadanie, ja mogę jedynie życzyć powodzenia, kiedy wpadną w trans. – Spojrzała na fioletowy księżyc, który wdrapywał się coraz wyżej na niebo. – A to już niedługo. Rozejrzyjcie się i wyjmijcie bronie z plecaków. – Nie wiedzieli, że mieli tam jakieś bronie, dopiero po jej radzie zajrzeli do nich. Noże, pistolety, kusza, gwiazdki shurikena i wiele innych.
– To nienormalne. – Blondyn grzebał w swoim plecaku. – Tyle rzeczy by tu nie weszło, są
– Jak nieskończoność w pudełku. – Dokończyła za niego szeptem Amelia. – Może właśnie tym miały być, to pewnie pomoc od Valeski, mówiła, że zapomnimy jakiekolwiek rady, ale nie mówiła, że nam nie pomoże. Pójdźmy ścieżką do wyjścia i tyle.
– To na pewno nie tyle. – Stwierdziła pewnie Eliza. – Nie wyjdziemy stąd tak po prostu.
– Ale nie wiemy, co mamy zrobić, więc próba udania się do wyjścia nie jest złą opcją. – Igor podniósł się z grobu, na którym siedział i ruszył główną ścieżką. Cmentarz był duży, ale nie do nieprzejścia. W oddali widać było jego wysoką dziwną ścianę.
– Zastanawiają mnie te dziwne groby. – Blondynka myślała na głos. – Ich ciała są zamknięte w jakiejś galarecie, jak to działa, że się nie psują? Czy to formuła użyta w Seksmisji? – Ciała zamknięte w słupach wydawały się żyć, wyglądały tak inaczej. – I są tylko – Nie dokończyła, bo dookoła nich rozległy się krzyki. Wszystkie duchy nabrały w sobie nowego życia, zaczęły chodzić nerwowo i choć wciąż ich nie zaczepiały to wszystkie kręciły się niespokojnie i mamrotały coś po cichu. Nie zwracały uwagi na nic i nikogo kierując się na sam środek cmentarza. Igor wpadł na jednego z nich.
– WOLNOŚĆ! ODDAJ MI WOLNOŚĆ. – Krzyknął mu prosto w twarz i ruszył dalej zapominając o sprawie.
– Co do kurwy. – Wyszeptał w odpowiedzi. Dalej szli przed siebie, chociaż mniej pewnie. Eliza zaczęła ich słuchać. Sąd, sprawiedliwość, wolność, spokój, temida, prawo, koniec. Te słowa się często powtarzały. Każdy używał innych, każdy żądał czegoś innego. Czy to był trans, o którym mówiła Alicja?
– Na razie nas nie atakują, to dobry znak. – Wyszeptał Grzesiek, kiedy byli już przy samej bramie wyjściowej. Nie mogli jej otworzyć, ale to dlatego, że nie wyglądała też jak ta wejściowa. Były w niej cztery puste miejsca, półki. Każda z nich była podpisana.
Coś skradzionegoCoś zniszczonegoCoś niczyjegoCoś martwego– Nie brzmi to najlepiej. – Wszyscy się zgodzili z brunetem po przeczytaniu zwłaszcza ostatniej linijki. Nic im te słowa nie mówiły, na szczęście pojawiła się kolejna podpowiedź. Wypisana krwią, nie należała do tego miejsca, wyglądała jak dzieło kogoś spoza gry.
Otwórzcie wszystkie skrytki naraz lub. Nie dokończono napisu, już ostatnie słowo było całe pobrudzone.
– Walka, ten ktoś walczył w ostatniej chwili. – Eliza stwierdziła stanowczo.
– Wszyscy tutaj walczą, wy też będziecie. – Głos za nimi był łagodny i żywy. Głosy martwych był odległy, a ten był obecny. Wszyscy chwilę stali zastanawiając się, czy mogą lub w ogóle chcą się odwracać. W tym świecie nie było wiadomo komu zaufać.
Postać była inna niż cokolwiek wcześniej. Nie wyglądała jak człowiek, a jednak biło od niej ciepło. Była cała z jasnego marmuru w różnych barwach i odcieniach. Była chodzącą rzeźbą o niesłychanej urodzie. Choć miała ludzko podobny kształt, to człowiekiem na pewno nie była. Miała ponad trzy metry wysokości, jej nogi nie posiadały stóp, bardziej przypominały lekko zakończone stożki. Na miejscu oczu były dwie dziury, obie wyglądały, jakby zostały wybite kamieniami, ostre i nierówne. Nie były to jedyne dziury czy pęknięcia w jej ciele, ale zdecydowanie najbardziej rzucające się w oczy. Miała na sobie ciągnącą się za nią kamienną suknię, utkaną z jedwabistych kamieni w różnych odcieniach. – Nie bójcie się mnie, nie musicie. – Schyliła się do nich z przyjacielskim uśmiechem, jeśli tak można go było nazwać. Usta miała zrobione z rubinów przypominających wodospad krwi. Wszyscy wpatrywali się. – Nie skrzywdzę was, obiecuję.
– Kim jesteś? – Mimo trzęsących się nóg brunet zrobił krok w przód.
– Sprawiedliwość, miło mi was poznać.
– Ja jestem Igor, a to Amelia, Eliza i Grzegorz. Wiesz, co mamy zrobić, żeby stąd wyjść? – Mówił najdelikatniej jak mógł. Bał się, że chociaż jedno złe słowo mogło zburzyć tę sypką przyjaźń ze sprawiedliwością.
– Myślicie, że już wiecie. – Eliza czuła jej wzrok na sobie, kiedy spojrzała w pustą przestrzeń na miejscu oczu, poczuła okropny ból, a jednak nie mogła oderwać wzroku. Zgięła się w pół, nieprzerwanie utrzymując kontakt i krzycząc z bólu. Czuła jak jej wnętrzności są rozrywane na strzępy, jak jej kości pękały, a skóra płonęła lodowatym ogniem. Nikt jej nie próbował pomóc, nikt. Stali obok jakby nigdy nic, kiedy ona powoli umierała.
– Eliza? Masz pomysł? – Sprawiedliwość podstępnie się uśmiechnęła, wyrywając tym samym dziewczynę z transu. Nagle nic jej nie było, czuła się całkiem normalnie.
– Co to było? – Spytała na bezdechu. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. Nie miała ochoty, nie, nie mogła im o tym powiedzieć. Coś w środku ją blokowało. – Wydaje mi się, że dany kolor płytki pasuje do tych czterech wież? Pewnie jest to jakoś związane z nimi. Może przy ciałach tam zamkniętych są przedmioty, które mamy znaleźć.
– I jak je otworzycie? – Brzmiało to prawie jak potwierdzenie jej tezy.
– Cierpieniem, będziemy musieli oddać coś o równej wartości. – Było pierwszym, co przyszło jej na myśl.
– Co da zmarłym wasze cierpienie? – Blondynka zaczęła się histerycznie śmiać. Czemu nikt jej nie pomagał? To było tak proste i oczywiste, że ona o tym nie pomyślała wcześniej. Czy znowu była zamknięta w jakimś innym świecie sama z tą figurą?
– Eliza, wszystko okej? – Amelia złapała jej dłoń.
– Sprawiedliwością, otworzymy je dając im sąd ostateczny. Jakie to głupie! Nie każdy nawet wierzy w te brednie!
– Gratulacje! – Eliza wiedziała, co robić i wtedy znowu się obudziła.
Leżała na ziemi, dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała i bolało ją prawe oko. Odruchowo go dotknęła i poczuła krew.
– Eliza wszystko okej?
– Jesteś cała?
– Co się dzieje? – Ona dobrze wiedziała, co się działo, nagle nie byli zamrożeni w dziwny sposób, więc najpewniej naprawdę wróciła do nich. Miała odpowiedzi i była wściekła. Sprawiedliwość wciąż z nimi stała, ale była cicho. Pod dłonią poczuła kamień i dobrze wiedziała co z nim zrobi. Szybko zerwała się na nogi.
– Ty głupia dziwko! – Już miała rzucić, kiedy dotarło do niej, czemu miała tyle dziur i rys na ciele. Kolejna dołączona do kolekcji nic by nie zmieniła. – Rozumiem. – Od kiedy była taka dojrzała? Wiedziała, co robić i nie miała czasu do stracenia. Najszybciej jak umiała, wyjaśniła przyjaciołom wszystko i ruszyli przed siebie.
– Jesteś pewna, że to rozwiązanie? – Igor nie mógł dorównać jej kroku, kiedy szli do pierwszej z kryjówek.
– Jedyne, jakie mam, nie wiem, czy jest dobre, ale musimy się śpieszyć. I zdecydować, w jakiej kolejności będziemy to robić. Ktoś na końcu zostanie sam.
– Ja na pewno nie mogę zostać sam. Jeśli mamy jak to uznałaś dać sprawiedliwy wyrok zmarłym, to ja się nie nadaję. Zabijam szczeniaki.
– Co?! – Eliza krzyknęła, mijając slalomem groby.
– Wiesz ile kosztuje kastracja? Nie stać nas, a posiadanie kilkunastu psów też nie jest tanie! – W jego głosie wybrzmiewała frustracja.
– Histeroktomia. – Poprawiła go Amelia, ignorując resztę jego wypowiedzi. – Igor, Ja, Grzesiek i ty Eliza zostaniesz sama. Znalazłaś rozwiązanie, co o czymś świadczy. A ja też mam okropne poczucie sprawiedliwości, więc będę was potrzebować.
– A co jeśli?
– Dasz radę, Eliza. Masz serce ze złota. – Grzesiek odezwał się za nich wszystkich. W tamtej chwili nie było czasu na wątpliwości.
                                                                                                 ♐
Igor znalazł się sam za wielkim drewnianym stołem. Przed nim leżało pełno pootwieranych starych ksiąg zapisanych w starożytnym języku, którego nie rozumiał. Szukał w nich wskazówki i znalazł, okładki największej z ksiąg była podpisana nazwiskiem, które znał, lub imieniem. Nie było to istotne w tamtej chwili, Hammurabi. Kojarzył jego prawa. Oko za oko, ząb za ząb, musiał dać radę.
– Nie wiem, czy mnie słyszycie, ale możecie iść dalej. Dam radę! – Krzyknął patrząc w sufit, szopy, w której siedział. – Wpuścicie ich! – Skąd wiedział, co powiedzieć? Do sali weszło dwóch chłopców.
– Wielki sędzio, nazywam się Izadel i skradziono mi drewniany pierścień. I wiem, że on to zrobił! – Wskazał na chłopca, którego wręcz przytargał ze sobą. Biedny trząsł się ze strachu. Był chudszy od swojego oskarżyciela i biedniejszy, był bezsilny wobec niego.
– Wielki Sądzie nazywam się Brastel, pracuje u Pana Izadela i obiecuje na własne życie, że nie ukradłem tego pierścienia.
– Jesteś jedynie sługą! Twoje życie nie jest nic warte.
– Czy przyłapałeś Brastela na kradzieży pierścienia?
– Mój brat Jurasz to widział. Słudzy często robią takie rzeczy. Kradną i sprzedają dla własnego zysku.
– Czy przyrzekniesz na własne życie, że znajdę ten pierścień w rzeczach Brastela?
– Nie wiem, gdzie mógł to schować. Mógł też podrzucić je komuś. – Chłopiec mówił coraz mniej pewnie, ponieważ historia najpewniej była wymyślona, lub był to spisek między nim, a jego bratem. Obaj pastwili się nad chłopcem. Skąd on to znał, wieczne bycie biedniejszym, słabszym i gorszym. Dzieci wytykające go palcami za używane ubrania, brak najnowszych zabawek i używane podręczniki. Nigdy nie winił za to mamy, a raczej siebie. Tata zostawił ich, po jego narodzinach, a więc to musiała być jego wina. Ledwo wiązali koniec z końcem przez brak alimentów, już w wieku 6 lat biegał do sąsiadów pomagać im na podwórkach za niewielką opłatę. Czasem kupował sobie coś słodkiego za zarobione pieniądze, ale w pewnym momencie zauważył, że słodkość szybko przemija i jedyne co zostaje to gorycz i tęsknota za tą słodkością, dlatego niedługo później zaczął chować zarobione pieniądze i podrzucać jej mamie do portfela. Nie było to łatwe, ze względu na to jak czuwała nad każdą złotówką.
Kiedy miał 9 lat dwóch chłopców, u których rodziców dorabiał chciało zrobić mu dokładnie to samo, co tych dwóch Brastelowi. Wtedy poznał Grzegorza, na którego obu chłopców patrzało ze strachem w oczach i szybko młodszy pękł, przyznając, że starszy brat kazał mu mówić to wszystko.
– Dlaczego się ciebie boją? – Było pierwszym, o co spytał nowo poznanego chłopaka.
– Myślą, że moja rodzina to mafia i wszyscy zabijamy ludzi podczas naszych weekendowych wypadów.
–Ekstra. – Nie powinien, tak zareagować, ale nie mógł się powstrzymać. Blondyn roześmiał się i nim, któryś z nich się zorientował stali się nierozłączni, a ojciec Grzegorza zatrudnił mamę Igora w swojej szwalni i wszystko zaczynało nabierać słodkości.

– Przesłucham ciebie, a następnie twojego brata. Jeśli wasze wersje nie będą się zgadzać, to poucinam wam obu ręce. – Wiedział, że musi wzbudzić jego strach, aby zaczął gadać.
– Nie, panie proszę nie! – Dziecko, jak to dziecko, wystraszyło się i chłopak zaczął płakać. – Jurasz kazał mi to zrobić! Ja przepraszam, będę dobry tylko nie ucinaj mi rąk! – Wyjął z kieszeni pierścień, aby pokazać, że nie kłamie. Ulga na twarzy Brastela, była nie do opisania.
– I z żartem przyszedłeś do sądu?
– Przepraszam!
– Podejdź z tym pierścieniem! – Na stole leżał niezwykle ostry nóż Igor wiedział, co zrobić. Najpierw zabrał chłopcu pierścień, a następnie uciął mu język, ponieważ plugawił język, którym się posługiwał.
Znowu był na cmentarzu, to miał być sąd ostateczny? Nie rozumiał.
– Zwykły sąd, nie sąd ostateczny. – Stała koło niego panna młoda, ta sama co wcześniej. Wywnioskowała wszystko z jego twarzy.
– Dzięki. – Jego wzrok skupił się na pierścieniu, który leżał pod rzeźbą, tylko jeden róg drzwiczek otwarty. Chciał włożyć rękę i już go wyciągnąć, ale zanim zdążył to zrobić, Alicja włożyła do skrzynki patyk, który został szybko rozcięty wpół.
– Dopiero, jak wszyscy rozwiążą swoje zagadki, będziesz mógł go wyjąć. I nie daj się zwabić poza ten grób, bo wszystko się wtedy rozpadnie.
– Zwabić?
– Tak, a teraz lecę ostrzec Grzesia, żeby mu łapy nie ucięło. – W tym momencie chłopak zaczął naprawdę się zastanawiać, dlaczego ona im pomagała? Już drugi raz próbuje im pomóc. Kim była Alicja? Jaka była jej historia? Do tego kolejna miała iść Amelia, co się działo z jego przyjaciółmi?!

Niebo PiekłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz