ROZDZIAŁ 6

8 1 2
                                    

Na kolejnym postoju, Elio napełnił ich manierki wodą.

– Dokąd jedziemy? – zapytał, gdy zaspokoił pragnienie.

– Do Adako – odparł krótko Volhar i wyczekiwał dalszych pytań, jednak te nie padły. Uśmiechnął się pod nosem. Przynajmniej dzieciak nie truje o wszystko dupy. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że chłopiec nie jest normalnym dzieckiem. Normalne dzieci nie miały takich oczu.

Dzień już od wczesnego ranka cieszył się czystym błękitem nieba i grzejącym głowy słonkiem. Deszcze wreszcie minęły, ale ciekawe na jak długo? Cóż... nie było co narzekać. Przynajmniej przez chwilę nie musieli babrać się w błocie.

Volhar ocenił wzrokiem odległość od rosnących w oddali gór.

– Jesteśmy jakiś tydzień drogi od celu – zastanowił się na głos. – Zapasów mamy na co najwyżej trzy dni. Zaopatrując się, nie sądziłem, że będę musiał wyżywić pasożyta, a na drodze nie sądzę, byśmy znaleźli gdzieś miejsce, by coś kupić. Wygląda więc na to, że będziemy musieli oszczędzać prowiant. – Wyjął z worka niewielki krążek sera i podzielił na pół. – Masz, jedz – powiedział i spojrzał na chłopca. Nie pocił się już tak bardzo, a twarzy nie wykrzywiał ciągły, brzydki spazm. – Brzuch dalej boli?

Elio pokręcił głową.

– A więc stare dobre metody jak zawsze okazały się najlepsze – stwierdził Volhar i obserwował go przez chwilę. – Co się tak drapiesz po tej głowie co chwilę. Wszy masz? Chodź tu bliżej... Psia mać, no jasne, że masz. Strapienie z tobą. Siadaj tu zaraz. Siadaj, powiedziałem i ani słowa!

Chłopiec usłuchał, kwasząc nieco usta. Skulił się i pobladł jak płótno, gdy Volhar wyjął zza pasa niewielki kozik, jednak milczał.

– Musimy się ich pozbyć, bo nie zamierzam się przez resztę drogi drapać po rzyci – zawarczał Volhar i przystawił nóż do jego głowy, odcinając kępkę włosów.

Elio zaciskał wargi, gdy go targał, a kolejne czarne kępy spadały na ziemię.

– Nie wierć się tak, to nie będę szarpał – rzucił mężczyzna. – Cholera, masz tych wszy tu całe kolonie. Daję słowo, jeszcze parę dni, a zeżarłyby cię w całości. Jak tyś to wytrzymywał?

Po jakimś czasie ostrze prowadziło już po gołej skórze.

– Gotowe – powiedział wreszcie Volhar.

Elio pogładził bladą głowę dłońmi. Podszedł do rzeki, przyglądając się w odbiciu.

Zaraz Volhar poczuł na sobie jego spojrzenie.

– No i czego się na mnie znowu tak gapisz? Może wyglądasz paskudnie, ale lepsze to, niż całą drogę się drapać.

Elio zdjął ręce z głowy. Volharowi przez moment wydało się, że w jego martwych oczach zobaczył wesołe iskierki.

– Wyglądamy teraz tak samo – powiedział chłopiec.

Volhar nie odpowiedział. Gdzieś głęboko w piersi znowu poczuł to dziwne, nieprzyjemne uczucie. Do diabła, co się z nim działo? Chyba będzie musiał potem sprawdzić, czy pod koszulą nie ma jakiejś drzazgi. Odwrócił się odruchowo, nie chcąc, by chłopiec zobaczył jego wyraz twarzy.

– Ruszamy w drogę – zarządził. – Czekaj. A co mi tam... wsiadaj na konia. Przynajmniej szybciej dotrzemy, bo wleczesz się jak noga.

***

Gdy wjechali na tereny Cadock, od zachodu ciągnęły się aż po horyzont łany spalonych pól. Czarne pogorzeliska wyglądały niczym morze popiołu, które pożarło wszelkie życie, zostawiając za sobą jedynie spustoszenie i zgliszcza. Z ziemi unosiła się gęsta woń spalenizny, drażniąca nozdrza i przyprawiająca o mdłości, a niosący ją, irytujący wiatr, sprawiał, że każdy oddech stawał się udręką dla palącego gardła.

Volhar - Bez wyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz