ROZDZIAŁ 7

8 1 1
                                    

Miasteczko Adako, jak zauważył Volhar, nie różniło się niczym od innych północnych miast Essarnu: rozsypujące się kamienne budynki, ciasne, kręte uliczki, krzątające się wszędzie psy, szczury, i groźnie kaszlący żebracy oraz wypełniający powietrze, wszechobecny smród gówna. Czy naprawdę zawsze musiało tak cuchnąć?

Obrzeża miasta standardowo zajmowały domy biedoty, warsztaty, składy przemysłowe i magazyny, a im dalej zanurzali się w głąb aglomeracji, tym więcej spotykali targów, bazarów, przeróżnych domów handlowych i mieszkań zamożnych kupców. Nad wszystkim zaś, wzniesiony wyżej, tuż u samych stóp Gryfich Gór stał wielki dom grododzierżcy otoczony ostrokołem. Miasteczko zmieniło się od ostatniego razu. Teraz nie było to miejsce, gdzie życie układa się łaskawie dla ludzi.

– Cholera, dawno już tu nie byłem – westchnął Volhar i zaniósł się kaszlem.

– To twój dom?

– Nie, ale często wstępowałem tu przejazdem. Stare dobre czasy. Kiedyś tutejszy grododzierżca był moim znajomym, ale z tego, co wiem, już dawno zmarł. Elio? Co tam tak stoisz?

Spojrzał w kierunku, w którym patrzył chłopiec.

Przy jednym ze straganów kobieta w chustce zmierzwiła włosy małej dziewczynce, a zaraz kupiła olbrzymiego rogala z nadzieniem, podzieliła na pół i dała jej jeden z kawałków. Dziewczynka zapiszczała radośnie, zatrzęsła warkoczykami i z uśmiechem zabrała się za jedzenie.

Volhar westchnął ciężko i ruszył przed siebie.

– Chodźmy, Elio – powiedział, jednak ku zdumieniu zauważył, że chłopiec dalej stał jak wryty. – Nie będę się powtarzał. Idziesz, czy nie? Ahh psia mać, strapienie z tobą.

Volhar podszedł do straganu, spoglądając na cieszące oczy wypieki.

– Witam uniżenie – odezwał się handlarz. – Co dla panów?

– Ile za rogala?

– Dwanaście talarów. Atoli mogę przyjąć też derenhalskie monety, jeśli wola, tedy będzie to osiem derenów.

– Ile!? Za cholernego rogala?

Kupiec wzruszył ramionami.

– Ciężkie czasy, panie. Spadek wartości essarnskiego pieniądza, rozumiecie. Zapewniam zasię, że lepszych rogali w mieście nie znajdziecie. Jeszcze świeżutkie.

Akurat. Za rogiem następny sprzedawca pewnie powie to samo. Volhar pokręcił głową. Szczyt chamstwa!

– Psia krew, niech będzie.

– Jeden?

– Jasne, że jeden, cholera. Byle wielki za te pieniądze – powiedział Volhar i zaraz dał rogalik chłopcu. – Masz, a teraz w drogę, bo cię tu zostawię. – Nagle nawiedziło go dziwne uczucie. Odwrócił głowę w stronę typa stojącego pod sąsiednim straganem. Dałby głowę, że gdzieś go już widział...

Elio podzielił rogalik na pół i podał mu jedną część.

– Chciałeś, to teraz jedz, bo ci go zabiorę – warknął Volhar. Jeszcze raz spojrzał za mężczyzną, jednak nie było już po nim ani śladu. A może coś mu się tylko wydawało?

Po chwili przeszli przez niewielki ryneczek, na którym było więcej żebraków, niż straganów, a potem szli jeszcze jakiś czas dalej między wąskimi uliczkami, aż nie zatrzymali się pod długim, wysokim piętrowcem, z którego dobiegały hałasy.

Gmach nie pasował w najmniejszym stopniu do otaczających go, rozsypujących się kamienic. Przypominał starodawny pałacyk, ubrudzony pod wpływem upływających lat, którego fasada wyglądała na bogatszą niż budynek samego grododzierżcy, wznoszący się na wzgórzu. Porastający ściany bluszcz, przykrywał wyblakłe ornamenty o roślinnych motywach, a zdobione gzymsy i niewielkie filary dodawały zdaniem Volhara zbędnego charakteru elegancji, przywołując mu dawne, dobre czasy.

Volhar - Bez wyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz