Volhar pędził ile sił przytulony do szyi klaczy. Deszcz siekł niemiłosiernie twarz, utrudniając widoczność. Zwieszone gałęzie drzew szarpały ubrania, jakby chciały go złapać i zatrzymać w miejscu, ale on nie mógł się zatrzymać. Musiał zdążyć!
Wściekły potok błotnistych dróg wyrywał się spod kopyt konia, chlapiąc w powietrze i pokrywając ich oboje brudną kałużą. Klacz dyszała z wysiłku, z jej nozdrzy wydobywały się chmury pary, niczym z rozgrzanego pieca. Volhar czuł, jak jej kroki stają się coraz bardziej ostrożne, wątpiące w sens tej szalonej gonitwy, jak jej mięśnie napinają się pod nim, próbując zapanować nad niepewnym terenem. Każdy kolejny krok stawał się wyzwaniem, a deszcz wciąż padał, wzmagając trudności. Ruchy konia stawały się coraz bardziej niepewne, nerwowość przenikała całe jej ciało. Mimo to poganiał go, zmuszając do dalszego pędu, wiedząc, że może się to zakończyć katastrofą.
Musiał zdążyć!
Trzymał się nikłej nadziei, lecz wtedy usłyszał przenikający przez ścianę deszczu wrzask. Serce zabiło mu szybciej, pospieszył konia jeszcze bardziej, wydobywając z niego ostatnie pokłady sił.
Wypadł spomiędzy drzew i wtedy zauważył – Adako stało w ogniu. Słupy dymu unosiły się nad miasteczkiem, jak czarne widma odchodzących dusz, unoszące się w mrokach zagłady. Siekący deszcz nie zdołał stłumić płomieni, które pochłaniały każdy dom. Krzyki były teraz bardziej wyraźne, jakby przetarły sobie drogę przez przestrzeń, przeraźliwe i pełne rozpaczy. Jeszcze tylko trochę... Już tak blisko!
Wpadł przez otwartą bramę kordegardy do miasta, a tam obraz chaosu i zagłady uderzył go w całej okazałości.
Trupy leżące na błotnistych ulicach ścieliły ziemię jak opadłe jesienią liście, jak marionetki porzucone przez swoich wykonawców. Wokół szalał pożar. Płomienie tańczyły dziko po fasadach budynków, skąpane w czerwieni i wściekłości, pożerając wszystko, co napotkają na drodze. Czuł ich gorąco na skórze, jakby piekło samo chciało go przywitać. Przeraźliwe wrzaski i jęki konających mieszały się z odgłosami walki, tworząc symfonię zagłady.
Przed nim dźwięk stali. Droga zastawiona prowizoryczną barykadą z wozów. Na prawo alejka, wpadł w nią bez namysłu. Popełnił błąd! Przejazd blokowali zarzynający mieszczan żołnierze. Przepełniła go dzika furia, która dodała mu pewności. Która sprawiła, że był gotów na konfrontację z samym piekłem.
To on był diabłem!
Nie zwalniając, pognał na oprawców, tratując ich, nim zdążyli zareagować. Kości zachrupotały pod kopytami. Wyjechał na kolejną ulicę, tam kolejne zwłoki. Deszcz siecze twarz. Dookoła krzyki. Furia buzuje w skroniach.
Musiał zdążyć!
W oddali rynek, pogrążony w ogniu. Już wie, gdzie jest. Rusza w prawo. Odgłos stali, wrzask i krew. Krew... Koń rży dziko, przeskakuje ciała, znowu wrzask.
Gdzie jesteś, Elio?!
Fasada budynku ukazała się, przypominając mu niedawne wydarzenia. Napełniła serce cienką nicią nadziei. Adrenalina paliła mu w żyłach krew. Zastygł na chwilę, ogarnięty wstrząsem, widząc, wychodzących ze środka żołnierzy.
Zeskoczył z konia, miecz z sykiem wysunął się z pochwy. Zalśnił jak upiorna obietnica. Zaraz Volhar pchnął drzwi i wpadł do środka.
Panował półmrok, ledwie nie nadepnął na pierwsze zwłoki kobiety ze zmasakrowaną twarzą. Jej potargana suknia ukazywała zmaltretowane ciało. Dziwną ciszę, jaka panowała, przerywał histeryczny płacz i szamotania. Wtedy Volhar dostrzegł na jednej z kanap ruch – żołnierz z opuszczonymi spodniami energicznie posuwał biodrami, nad wyrywającą się kobietą. Jedną ręką trzymał jej nadgarstki, drugą wymierzając co chwila ciosy w twarz.
CZYTASZ
Volhar - Bez wyboru
FantasyVolhar, elitarne ostrze królewskiego wywiadu, zostaje skierowany w serce wrogiej armii z jednym zadaniem: zamordować króla. Choć zdaje sobie sprawę, że ta misja może zakończyć się jedynie jego własną śmiercią, przyjmuje ją bez wahania. W trakcie pod...