Wieczór w rezydencji był mroczny. Skąpany w prawie całkowitej ciszy i gdyby ktoś nie wychowywał się w tym miejscu od dziecka, zapewne uciekłby zaraz po przekroczeniu progu tego domu.
Jednak czasami tą niezmąconą niczym cisze, przerywał dźwięk wydobywający się za sprawą smyczka.
Valery kochała grać na skrzypcach, od dziecka się tym pasjonowała. Pragnęła także zarażać swoja miłością do tego instrumentu innych.
W swoim pokoju grała ostatnie nuty Middle Of The Night, wirując po dużej przestrzeni, rozświetlonej żółtym światłem padającym z wysokiej lampy na ozdobnej drewnianej podstawie, jaka była ustawiona na drewnianej komodzie zaraz przy drzwiach do garderoby.
A gdy skończyła i smyczek przestał dotykać strun, odwróciła się z uśmiechem w stronę łóżka, na którym leżał...
Kot.
Czarny Mine Coon wpatrywał się w swoją panią swoimi żółtymi ślepiami.
- No jak? Ładnie, prawda. – Odłożyła instrument na lóżko obok kota.
Podniosła go głaszcząc miękką sierść.
- Boże Ratatouille ile ty ważysz. – W domu rozległo się pukanie.
Nie spodziewała się gości, nie o tak późnej porze.
Wiedząc, że gosposia miała dziś dzień wolny zeszła na dół, a Ratatouille poszedł w ślad za nią. Zeszła na parter masywnymi schodami.
A gdy otworzyła dwuskrzydłowe drzwi jej uśmiech znikł z twarzy zmazany przez człowieka, którego od jakiegoś czasu nie darzyła uczuciami.
- Kingsley.
- Stwierdziłem, że wypadało by przerosić. – Uniósł trzymana w dłoni butelkę, cholernie drogiego i obrzydliwego wina. – Takie zachowanie nie powinno mieć miejsca w obliczu ceremonii, która uczyni nas ukochanymi. – Wyszczerzył zęby w chytrym uśmiechu.
Kot łasił się o nogi dziewczyny, a gdy brunet podszedł do niej, aby wręczyć jej bukiet czerwonych tulipanów prychną i uderzył go łapą, po czym uciekł.
- Wredny pasożyt.
Zabrała kwity i skierowała się do kuchni:
- Nie większy niż ty. – Skomentowała.
- Co mówiłaś. Nie słyszałem. – Pojawił się w pomieszczeniu.
- Mówiłam, że byłeś dziś dla mnie naprawdę niemiły i butelka wina i kwiaty to za mało. – Odwróciła się zostawiając kwiaty na blacie kuchennym z zamiarem wyrzucenia ich po tym jak chłopak wyjdzie z domu.
Podeszła powieli do chłopaka i zaczęła poprawiać mu kołnierzyk.
Valery Regan uchodziła za niezwykle nieposłuszną i trudną do ułożenia kobietę. Już od dziecka jej matce powtarzano, że powinna lepiej wychowywać swoją córkę. Że pozwala swojemu dziecku na zbyt dużo przez co będzie nie do okiełznania w przyszłości.
Clementine za to tylko przytakiwała i uśmiechała się jednym z tych idealnie wyćwiczonych uśmiechów, a gdy zostawała z Valery sama uczyła ją, aby zawsze walczyła o wolność. Przygotowała córkę na to, że kiedyś będzie musiała wyjść za człowieka, którego nigdy nie pokocha, a wręcz przeciwnie. Znienawidzi.
Ojciec dziewczyny traktował ją jako przedmiot na sprzedaż. Obiekt wystawowy, czy kartę przetargową. Nigdy nawet nie spojrzała na niego jak na ojca, a bardziej jak na obcego faceta, który niestety miał plany na przyszłość z nią związane.
Uśmiechając się do chłopaka bacznie obserwowała jego ruchy.
- Więc co mam dla ciebie zrobić, abyś mi wybaczyła? – Uśmiechną się przyciągając dziewczynę do siebie.