Rozdział 3

884 141 106
                                    

Do niedzielnej kawusi rozdział jak znalazł xD Czekam na komentarze - jestem niezmiernie ciekawa, jak podoba Wam się ta historia xD


Julian

Z ukłuciem w sercu rozejrzałem się po swoim gabinecie w Exodusie. Jeszcze tydzień temu nie przypuszczałem, że w końcu zdecyduję się na odejście, ale ta oto chwila nastała. Z jednej strony nadal walczyłem z wątpliwościami, co niemiłosiernie mnie wkurwiało - czułem się przez to jak cipka, a nie znosiłem tego uczucia. Z drugiej strony od kilku dni chodziłem bardziej zrelaksowany, z większym optymizmem patrzyłem w przyszłość. Dlatego parłem naprzód i wolałem nie oglądać się za siebie - jeszcze przyszłoby mi na myśl zrezygnować, a wtedy Szymon z pewnością obiłby mi mordę.

- Pomóc cię?

Obróciłem się i spojrzałem najlepszemu przyjacielowi prosto w oczy. Wciąż widziałem w nich lekką urazę za ostatnią prośbę, ale byłem pewny, że szybko mu przejdzie. Niestety nie mogłem inaczej postąpić, a jakoś dziwnie zależało mi na tej lokalizacji.

- Jeśli masz ochotę - stwierdziłem z rozbrajającą szczerością.

Nie chciałem do niczego go przymuszać z obawy, że nasze rozstanie okaże się dla niego jeszcze cięższe. Może i Frankowski potrafił zachować pozory, jednak zbyt dobrze go znałem, żeby nie zauważyć, że moja decyzja na niego nie wpłynęła. Lecz nawet mimo to nie pozwoliłby mi zostać.

- Coś sugerujesz? - Zmarszczył czoło i ruszył ku jednej z szafek.

- Masz stan napięcia przedmiesiączkowego? - odbiłem piłeczkę.

Liczyłem, że głupim żartem nieco rozluźnię atmosferę.

- Stary, mogłeś to jakoś inaczej załatwić. Jeśli ta laska się wścieknie, a byłbym zdziwiony, gdyby nie wybuchnęła, to będziesz sam sobie winien - uznał.

Westchnąłem. Nie zamierzałem się o to kłócić. Nie miałem wyjścia, a poza tym szlag by mnie trafił, gdybym nie postawił na swoim. Byłem uparty, cóż poradzić.

- Zajmę się tym i wszystko jej wyjaśnię. Nie będzie zła - przekonywałem, choć doskonale wiedziałem, że wybuchu to raczej nie uda mi się uniknąć.

- Przepraszam - rzekł nagle i ostrożnie włożył jedną z moich ulubionych maszynek do walizki ochronnej na sprzęt do tatuażu. - Wiesz, że takie zachowanie nie jest w moim stylu.

- Rozumiem i przepraszam, że postawiłem cię pod ścianą. Wynagrodzę ci to - obiecałem.

Nie znosiłem przepraszać, ale Salvatore sobie zasłużył i był jedną z nielicznych osób, których mogłem poczęstować tym słowem.

- Wiem, że wynagrodzisz. Wystarczy, że wreszcie będziesz szczęśliwy - stwierdził jak gdyby nigdy nic.

Przewróciłem oczami i powróciłem do przerwanego pakowania.

Zabierałem swój sprzęt, który przez lata zgromadziłem w Exodusie. Meble zamówiłem nowe, tak samo jak łóżko i taboret dla mnie. Zresztą do planowanego za tydzień otwarcia zdążę dokupić wszystko, czego tylko będę potrzebował.

Cały sprzęt znieśliśmy do mojego samochodu. Nazajutrz rano wyruszałem do Szopów - wciąż nie potrafiłem powstrzymać śmiechu na samo brzmienie nazwy tej wsi - gdzie zamierzałem zacząć od nowa.

Ludzie pytali, dlaczego rezygnuję z Exodusa i Warszawy, interesowali się, czy to tymczasowy kaprys. Nie zamierzałem nikomu się tłumaczyć, więc jedyne, co ode mnie usłyszeli, to to, że nadszedł czas na zmiany. Obiecałem wkrótce podzielić się nową lokalizacją na moich kontach w social mediach, ale póki co niczego więcej nie zdradziłem.

Handel żywym bedbojem (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz