Rozdział 35

651 167 23
                                    

Marianna

Od kilku dobrych minut tkwiłam w ramionach Julka. Powinnam go puścić, poprosić o wyjście, ale te słowa nie chciały przejść mi przez gardło. Zupełnie jakbym wiedziała, że jeśli się na to zdobędę, już niczego nie zdołamy naprawić. Jeśli wcześniej sądziłam, że gdy emocje opadną, będę potrafiła podjąć decyzję, to właśnie do mnie dotarło, jak bardzo byłam w błędzie.

– Czas na ciebie – wychrypiałam ze wzrokiem wbitym w koszulkę Juliana.

Poczułam, że zesztywniał, przez co tym bardziej nie potrafiłam spojrzeć mu prosto w oczy.

– Marianno...

Ostatkiem samozaparcia popatrzyłam do góry. Mężczyzna, który skradł moje serce. Skradł i wcale nie zamierzał go oddać.

– Przepraszam, ale ostatnie kilkanaście godzin bardzo mnie przytłoczyło i nadal jestem z tego powodu zagubiona – wyznałam. – Potrzebuję więcej czasu.

– Ile? – zapytał i zaraz ugryzł się w język. – Wybacz. – Pochylił głowę. – Nie chcę się z tobą rozstawać, cholernie się boję, że to będzie koniec. Popełniłem błąd, którego żałuję jak niczego w swoim życiu, ale jestem gotów odpokutować, bylebyś tylko... Po prostu nie mogę cię stracić, Marianno. Jesteś sensem mojego życia.

Moje biedne, pokiereszowane serce skurczyło się na tę deklarację. Wiedziałam, że Julian darzy mnie uczuciem, że nie jestem mu obojętna, ale coś takiego... Jego słowa zachwiały moim postanowieniem i niemal pospieszyłam się z zaprzeczeniem, że już jest lepiej.

– Porozmawiamy wkrótce, dobrze? Obiecuję. Daj mi trochę czasu, błagam.

Skronie zaczęły mi pulsować, co zwiastowało nadchodzący ból głowy. Przynajmniej łzy przestały płynąć, lecz mimo to nie miałam pewności, że nowe się nie pojawią.

– Oczywiście. – Jego zmartwiony ton głosu sygnalizował, że on też cierpi. Kochałam Juliana i nade wszystko nie chciałam go skrzywdzić. Szkoda, że nie mogłam tego uniknąć. – Ale obiecaj mi jedno.

Smutek wyzierający z jego zazwyczaj ciepłego spojrzenia coraz mocniej na mnie wpływał. Jakim cudem, będąc szaleńczo w sobie zakochani, dotarliśmy do tego miejsca?

– Uważaj na siebie. – Jego ciepła, przynoszącą ukojenie dłoń przylgnęła do mojego policzka. Odruchowo się w nią wtuliłam, by chociaż przez chwilę udawać, że nie wydarzyło się nic złego. – Wiem, że w Szopach teoretycznie nic ci nie grozi, ale bądź ostrożna. Wczoraj prawie odszedłem od zmysłów, kiedy nie mogłem cię znaleźć ani się z tobą skontaktować.

Kolejna fala palącego bólu próbowała mnie zatopić.

– Wybacz mi, proszę – wyszeptałam. – Kompletnie nie myślałam, odebrało mi rozum. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nigdy nie zdołam cię za to przeprosić. Ja też popełniłam błąd.

Julian zabrał dłoń i cofnął się o krok. Dołeczki, zawsze widoczne, gdy się uśmiechał, dziś pozostały w ukryciu. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś je zobaczę.

– Nie jestem na ciebie zły, cukiereczku. To wyłącznie moja wina. – Pochylił głowę i nią pokręcił, jak gdyby próbował czemuś zaprzeczyć. – Pójdę już.

Otworzyłam usta, mimo że nie wiedziałam, co powiedzieć. Świeże łzy napłynęły do oczu. Z pękającym na drobne kawałeczki sercem obserwowałam, jak Julian wychodzi. Gdy drzwi trzasnęły, zupełnie bezwiednie podeszłam do okna. Przygarbiona sylwetka podążała w kierunku pozostawionego na ulicy samochodu.

– Córciu?

Przytknęłam dłoń do piersi – zupełnie nie słyszałam jej kroków.

– Nic mi nie jest, mamuś – zapewniłam, przewidując jej pytanie. – Przejdę się, świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Handel żywym bedbojem (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz