VII Pistolet warty małą fortunę

25 6 73
                                    

(3153)

๑♡⁠๑

W jednym z kątów sali zauważyła swojego ojca, rozmawiającego z gospodynią, Izymorą Shtruch. Jaśmida niedużo widziała z tej odległości, ale zdecydowanie widziała, jak kobieta swoim kościstym palcem pokazuje na nią, ale bierze dłoń z powrotem do siebie zapewne zauważając, że dziewczyna patrzy w ich stronę. Jul Irenowicz słuchał szeptów kobiety, samemu wpatrując się w swoją córkę, która zaczynała się martwić, o co chodzi. Może i by przymknęła na to oko, zajęła czymś innym i o tym zapomniała, gdyby nie fakt, że oboje spojrzeli w stronę sceny z muzykami.

Na moment zabrakło jej powietrza. Co ta Shtruch mu mówiła? Co widziała? Próbowała wmówić sobie, że ich spojrzenia dotyczą dwóch niepowiązanych ze sobą rzeczy, ale jej niepokój rósł i nie pozwalał tak myśleć.

Przez kolejne minuty Jaśmida bała się zdejmować wzrok z jej ojca oraz Reiny. Walczyła ze swoim strachem, chcąc od razu do niego podejść i porozmawiać, ale strach definitywnie wygrywał. Nie ruszała się od stołu z przekąskami, których miły zapach gryzł się z jej paniką i wrażeniem, że jeszcze trochę i doszczętnie przepoci swoją suknię we wszystkich możliwych miejscach, które spocić się mogły. Nieważne też, jak bardzo by chciała zjeść chociaż ciastko, nie była w stanie wyciągnąć po niego ręki, a co dopiero przełknąć.

Oczekiwała, czy coś się stanie. Coś pęknie. A czekała dłużące się jej niemiłosiernie minuty. Spojrzała na zegar. Była jedenasta siedemnaście. Dopiero? Myślała, że minęła już godzina i niedługo usłyszy krzyki ludzi celebrujących nowy rok. Nikt nie puszczał światełek w niebo, nikt nawet jeszcze się nie zbierał do wyjścia na zewnątrz. Nikt nie składał sobie życzeń i nie miało to mieć miejsca przez kolejne czterdzieści minut.

Zorientowała się, że wpatrywała się w jeden punkt i nie zauważyła, kiedy Reina zniknęła z jej pola widzenia. Serce zabiło jej mocniej zdając sobie sprawę z tego, że jej ojca też nigdzie nie było. Zaczęła się kręcić w kółko, żeby dojrzeć któregokolwiek z nich i prawie głośno westchnęła zauważając ich zbliżających się do wyjścia z sali. Ruszyła od razu za nimi, wymijając innych gości, nad których głowami widziała otwierające się wysokie drzwi. Wyleciała przez nie i nasłuchując, w pośpiechu podbiegła do schodów na piętro. Jak się okazało, dobrze zrobiła, bo usłyszała dalej w korytarzu głos, ale nie była w stanie rozpoznać wymawianych słów. Wiedziała jednak, do kogo należy.

Złapała za swoją suknię delikatnie ją unosząc, żeby szło jej się łatwiej. Kierowała się w stronę biura jej ojca, do którego najprawdopodobniej zabrał Reinę. Działała instynktownie, ale była przekonana, że owy instynkt był właściwy.

W końcu, gdzie indziej by zabierał elfkę? Nie wiedziała, skąd mógłby się o nich dowiedzieć, ale jaki inny powód mógłby istnieć? Czy ktoś je widział za choinkami? Powątpiewała, że chodziło o źle zagraną przez Reinę nutę, chociaż o wiele bardziej by wolała, żeby to było właśnie to.

Niemal zatrzymała się z bolącą klatką piersiową, zdając sobie sprawę z tego, że to Izymorę Shtruch Reina musiała widzieć w oknie. Dlatego tak się zestresowała i nie pozwoliła Jaśmidzie tam spojrzeć, każąc jak najszybciej wejść do środka.

Na piętrze nie kręciła się żadna służba, dla Jaśmidy to lepiej, mimo że nie zwróciła na to na początku w ogóle uwagi. Nareszcie stanęła pod drzwiami pokoju, do którego miała wielką ochotę po prostu wejść i wciąć się natychmiast w rozmowę, broniąc Reiny całą sobą. Zamiast tego przyłożyła ucho do zimnego drewna i nasłuchiwała. Na początku nic się nie działo, a jedyne co słyszała to skrzypienie krzeseł, musieli dopiero co usiąść. Potem, zgadywała, jej ojciec położył złożone dłonie na biurku przed sobą i westchnął.

Śpiewa PtakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz