PROLOG

13 3 15
                                    

"romeo, take me somewhere we can be alone" –love story by taylor swift

Corona Aureus II

(778)

๑♡⁠๑

Obudził się. Głowa w okolicach oczu uciskała go tak intensywnym bólem, że myślał, iż zaraz wybuchnie.

Bajza oferowała jednak przyjemne otępienie na parę godzin po zażyciu. Tego właśnie potrzebował: nie pamiętać jak się nazywa i myśleć o niczym wpatrując w ścianę.

Ten stan jednak nieubłaganie dobiegł końca.

Powinien przestać się przejmować. To nie tak, że ją kochał! Poza tym, każdemu może się zdarzyć tak poważne zapalenie płuc. Każdy umiera.

Więc dlaczego jest mu tak ciężko? Czy to z powodu jego egoistycznych pobudek? Nie chciał, żeby ojciec znowu zaczął mu truć o znalezienie sobie kogoś. Był tak blisko chwili spokoju, a ona musiała wziąć i umrzeć! Ale z drugiej strony, znali się od dzieciaka. Można nawet powiedzieć, że się przyjaźnili, chociaż w sekrecie.

Nawet się nie rozglądał po bogato ozdobionym pomieszczeniu. Wielkie łóżko z baldachimem nie przynosiło ukojenia. Kątem oka, na eleganckiej szafce z ciemnego drewna, zauważył srebrną tackę z piękną szklanką wypełnioną przezroczystym płynem. Dźwignął się z trudem na łokciach, złapał w drżące dłonie naczynie, powąchał jego zawartość. Woda. Wolał się upewnić.

Upił łyk, odstawił szklankę z nieprzyjemnie głośnym trzaskiem i z powrotem opadł na poduszki.

Nie, to niesprawiedliwe, pomyślał zamykając oczy. Klaudyka była człowiekiem. Zmarła. Czy on właśnie chciał ją zacząć o to winić?

Może jednak powinien się napić czegoś mocniejszego od wody. Ciekawe, czy Leosz jest dzisiaj wolny, by pojechać do miasta?

— Już miałem sam zacząć cię budzić.

Nagły głos zmusił go do gwałtownego otwarcia oczu. Oczywiście, że jego ojciec tu jest. Jak on go nie zauważył wcześniej?

Zmusił się, żeby ponownie usiąść. Pod ścianą, naprzeciwko niego, między ciemnym regałem i ciemnym biurkiem stała kanapka obita czerwonym materiałem, oferując jakikolwiek kolor w pokoju. Na samym środku siedział jego ojciec. Westchnął na sam widok tych irytujących go wąsów oraz granatowego surduta, który wydawał się nosić całymi dniami.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytał bez ogródek. Nie miał siły na wysilanie się, ani fizycznej, ani psychicznej.

— Spokojnie, Irenie. Jak się odzywasz do ojca, hm? — Jul Irenowicz zmarszczył brwi, choć na jego ustach widniał uśmiech.

— Czego chcesz? — powtórzył przez zaciśnięte zęby.

Pociągnął nosem. Bogowie, jak on śmierdział! Co on robił, gdy jego świadomość była hen daleko? Musi się umyć jak najprędzej.

Iren przesunął się na łóżku i opuścił nogi na ziemię. Dalej miał na sobie tę beżową koszulę, którą nosi od dwóch dni. Może to po prostu ona nie pachniała za ładnie. Nie zmienia faktu, że już chciałby znaleźć się w wannie z gorącą wodą.

— Nie byłem w stanie do ciebie dotrzeć, odkąd dostaliśmy wieści — odezwał się mężczyzna na kanapie dopiero po długiej chwili. Mlasnął językiem i kontynuował, wymuszenie smutnym głosem: — Wielka szkoda. Przykro mi. Klaudyka była naprawdę wspaniałą partią.

— Partią. — Iren prychnął pod nosem, sprawiając, że Jul przekręcił delikatnie głowę w bok, jakby nie rozumiał skąd ta pogarda pochodzi. — Tylko tym?

— Jeśli chcesz ode mnie usłyszeć, że byłaby dobrą żoną i matką...

— To nie jest śmieszne — przerwał mu.

— A czy ja się, synu, śmieję? — Faktycznie, uśmiech spełzł mu z twarzy. — Hm?

Iren machnął na niego ręką. Nie patrząc w kierunku kanapy, wziął szklankę z wodą i wypił ją duszkiem do końca.

— Nie śmieję się — odpowiedział sam sobie Jul. — Ja się martwię. Ale znajdziesz sobie inną. Żywię nadzieję, że kogoś równie ułożonego, co ona!

— Klaudyka nie żyje od dwóch dni! — Iren nie wytrzymał, trzaskając po raz kolejny szklanką o tackę. — Dajże mi spokój raz w życiu! Czy ja o tyle proszę?

— Nie podnoś w stosunku do mnie głosu, Irenie. — Mężczyzna wstał z kanapy. — Te wszystkie narkotyki i alkohol ci już szkodzą. Nie przeginaj z nimi, synu, hm?

Blondyn popatrzył na ojca spode łba. Nie postarał się nawet pozbyć denerwujących platynowych kosmyków z oczu, był skupiony na czymś zupełnie innym. Pokój zaczął sprawiać wrażenie coraz mniejszego. Rozpiął szybko dwa guziki koszuli, by ułatwić sobie oddychanie.

Wstał, zachwiał się. Bez większych problemów jednak dotarł do dość dużego okna z wielkim wewnętrznym parapetem, na którym spędził większość dzieciństwa. Otworzył je na oścież, pozwalając ciemnym firankom zabujać się pod wpływem wiatru.

— Tylko ci mówię — podjął znów Jul. Iren nie odwrócił się, oparł natomiast dłonie o parapet. Mężczyzna natomiast oddalił się o kilka kroków, zbliżając do drzwi, zupełnie nie przejmując się wyraźnie złym stanem syna. — Jeżeli sam będziesz miał problemy, ja ci zawsze znajdę jakąś narzeczoną.

— Wyjdź.

— Pamiętaj, że za dwa dni jest ślub Lubisze. Ogarnij się do tego czasu.

Po kilku długich sekundach ciszy, podczas których Jul oczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź, która nie nadeszła, drzwi się otworzyły. Wyszedł, zostawiając Irena samego, według jego własnego życzenia.

Ale on właściwie nie chciał być sam.

Miał nadzieję, że jego młodsza siostra będzie mieć spokój od nagonki ze strony ojca, skoro dopadła ona jego oraz jego starsze rodzeństwo. Jul musiał się kiedyś nauczyć, prawda?

Chociaż kogo on chciał oszukać?

Śpiewa PtakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz