IV Kompan mojego serca

25 8 63
                                    

(3167)

๑♡⁠๑

Po tych ponad dwóch godzinach w powozie Jaśmida miała ochotę po prostu położyć się w łóżku i do końca dnia nie wstawać. Mogła przecież harftować na leżącąco, prawda? Lub czytać... Chociaż za tym drugim nie przepadała. Wolała coś robić z rękami. Coś, co nie było jedynie przewracaniem stron o słowach, które obchodziły ją tyle, co nic.

Weszła po dłużących się schodach z trudnością. Dlaczego tak ją zmęczyła ta wycieczka? Chociaż musiała faktycznie przyznać, że rozmowa z hrabią Grahinskim oraz jego dziwny wzrok, którym obdarzał ją i każdą możliwą część jej ciała... była męcząca.

— Jaśnie wielmożna?

Opuściła wzrok. Była zapatrzona w zegar na końcu korytarza, zupełnie tak, jak w nocy. Dochodziła godzina osiemnasta. A przed nią stała służąca. Nie, lokaj? Służąca?

Widziała już tę twarz. O delikatnych, ciemnych oczach, a tym samym ostrych rysach. Te długie włosy związane w warkocz leżący na jej ramieniu. I już drugi raz spotyka kobietę w męskich ubraniach. Właściwie to... tę samą kobietę?

— Czy wszystko w porządku?

— Znam cię? — bardziej zapytała, niż stwierdziła, nie wierząc swoim wykończonym oczom. Wydawało jej się? O tym, że zwróciła się do niej na "ty", a nie na "wy", jak to zwykle robiła zorientowała się za późno.

— Spotkaliśmy się na ślubie hrabiny Lubisze Julownej. — Uśmiechnęła się łagodnie elfka w taki sposób, że Jaśmidzie od razu przypomniało się, że mówiła prawdę. Co zdziwiło ją bardziej, dodatkowo poczuła jak kolana jej drżą, co szybko na szczęście opanowała.

— Przyszliście wtedy do mnie na balkon — powiedziała tym razem pewniej Jaśmida, poprawiając się przy okazji. — A potem widziałam, jak graliście na... wiolonczeli?

— A jakże, jaśnie wielmożna — odparła mrużąc oczy. Te błyszczące czarne oczy, które w dziwny sposób przyciągały uwagę... — Ja, we własnej osobie.

— Co tu... robicie?

— Tak się złożyło, że po ślubie hrabiny Jerman... Belitrow, znaczy się, proszę wybaczyć, hrabia Jermanow zaproponował mi, abym tu została i pomagała.

Jaśmida, mimo zmęczenia ciągle krążącego przez ciało, dostrzegła, jak ta dyskretnie wygładza swój czarny frak dłońmi zakrytymi śnieżnobiałymi rękawiczkami. Elfka zdała się odczytać wzrok Jaśmidy, który zatrzymał się w okolicach jej brzucha za pytanie o strój, który nosiła, tak więc kontynuowała melodyjnym głosem:

— W spodniach i fraku pracuje mi się przyjemniej, niż w sukni.

— Rozumiem — odparła cicho, kładąc dłoń na ścianie. Przez tę krótką wymianę zdań trochę się zdążyła przebudzić, ale wciąż wolała się znaleźć w łóżku.

— Proszę pozwolić.

Elfka nagle znalazła się obok Jaśmidy, długie nogi pokonały dzielącą je odległość jednym, szybkim susem. Ujęła jej dłoń ostrożnie, jakby była zrobiona z porcelany i uśmiechnęła się. Tak szczerze i delikatnie...

— Pomogę.

— Dobrze. Tak, w porządku...

Powoli przechodziły przez zagłuszający ich kroki dywan rozłożony na całą długość korytarza. Jaśmida czuła, jak serce mocno jej bije. Nie wiedziała, że aż tak zmęczyła się również samym wchodzeniem po schodach. Aż tak słabą miała kondycję? Nie chciała martwić jej jeszcze bardziej, niż już to zrobiła. Musiała być w o wiele gorszym stanie, niż się spodziewała, że przejmowała się takimi rzeczami. Gdy zerknęła na ich złączone dłonie, żołądek jej się zacisnął, wykonując tym samym dziwnie przyjemny taniec.

Śpiewa PtakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz