Prolog

20 2 2
                                    

Pustynne słońce, wiszące wysoko na nieboskłonie, paliło niemiłosiernie. Powietrze drżało pod jego promieniami. Zdawało się, że sam złocisty piasek się poci. Wiatr nie chłodził, lecz potęgował upał.

Na horyzoncie, pośród falujących z gorąca gór, pojawiła się ciemniejsza kropka. Rosła z każdą chwilą, aż można było rozpoznać ludzką sylwetkę. Mężczyzna był wysoki i szczupły, szedł pewnym, równym krokiem, choć piasek parzył mu stopy poprzez podeszwy butów. Nosił luźne spodnie i koszulę, głowę osłaniał zawój przewiązany sznurem. Usta, dla ochrony przed piaskiem, który niósł wiatr, osłaniał materiałem. Wszystko w jasnych kolorach, które odbijały promienie słońca. Skrawek ogorzałej twarzy, jaki można było dostrzec wokół oczu, pozwalał się domyślić, że mężczyzna sporo czasu spędzał na słońcu.

Szedł prosto ku samotnej skale, w cieniu której znajdował się obóz. Pod wielką płachtą materiału, rozpiętą na czterech stalowych żerdziach, kręciło się kilku ludzi. Wąski stół zastawiony był sprzętem. Laptop i niewielka antena pozwalały na utrzymywanie łączności satelitarnej. Obok stały zaparkowane dwa samochody. Obozu pilnowali uzbrojeni strażnicy. Któryś z nich spojrzał w kierunku gór i dostrzegłszy nadchodzącego przybysza krzyknął coś po arabsku. Na te słowa siedzący przy laptopie mężczyzna podniósł się. Był postawnym brunetem w wieku około czterdziestu lat. Starannie przystrzyżone wąsy i broda okalały jego usta. Stanął przed namiotem i osłaniając oczy spojrzał w kierunku, który wskazywał palcem jego towarzysz. Uśmiechnął się pod nosem, zabrał ze stołu butelkę wody i wyszedł na spotkanie wędrowca.

- As-Salämu 'Alaykum - powiedział, gdy stanęli o dwa kroki od siebie. Podał butelkę mężczyźnie.

- Wa 'Alaykum as-Salaam - odparł przybysz odwijając materiał z twarzy, którą pokrywał ciemny, kilkudniowy zarost. Był nieco po trzydziestce. Z westchnieniem pociągnął łyk wody.

- Martwiliśmy się o ciebie, Malcolmie. Nie było cię trzy dni - Arab gładko i bez cienia obcego akcentu przeszedł na francuski, choć mogli swobodnie rozmawiać w jego ojczystym języku.

Ruszyli w kierunku obozu.

- Wskazówki nie były dokładne. Teren również zmienił się przez te wszystkie lata.

- Znalazłeś to, czego szukałeś?

- Owszem - odparł Malcolm. Z przewieszonej przez ramię skórzanej torby wyjął niewielki pojemnik. - Ta próbka da nam odpowiedź, w każdym razie liczę na to. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, omówimy kwestię transportu sarkofagu.

Arab skinął głową.

- Zwiniemy obóz w godzinę - powiedział. - Ty w tym czasie zjedz coś i odpocznij.

- Nawet nie wiesz, jak jestem głodny - odparł Malcolm siadając przy stole.

Nim jednak zabrał się za jedzenie, wyjął z torby oprawiony w skórę notatnik oraz pióro. Otworzył dziennik na pierwszej wolnej stronie i zaczął pisać.

30 września 2011

W końcu znalazłem to, czego szukałem. Przynajmniej taką mam nadzieję. Na ostateczny wynik trzeba będzie poczekać, aż próbki zostaną poddane badaniom. Nie chcę rozbudzać w sobie nadmiernych nadziei, ale jestem bardzo podekscytowany. Jeśli mam rację, to jest to największe znalezisko w historii! Przywróci Zakonowi dawny sens istnienia.

Moi arabscy przyjaciele służą mi nieocenioną pomocą. Gdyby nie ich trud, ta wyprawa w ogóle nie doszłaby do skutku. Czasy są niebezpieczne. Odkąd Palestyńczycy, wspierani przez Hamas i jemeńską broń, najechali Izrael, trwa tu wojna. Każdy, kto choć przypomina Żyda, jest narażony na nagłą śmierć. Nawet ja, mimo iż jestem Irlandczykiem. Co prawda moi najdalsi przodkowie byli Żydami, lecz nikt by się tego nie domyślił. Ale, jak już wspominałem, trwa tu wojna. Najpierw się strzela, dopiero potem pyta. Gdyby nie ochrona, którą otoczyli mnie moi przyjaciele, mógłbym już nie żyć.

Teraz problemem jest zabezpieczenie znaleziska i przetransportowanie go do Francji. Tym jednak będę się martwił, gdy przyjdzie na to czas. Dopiero co wróciłem z trzydniowych poszukiwań na pustyni. Jestem skonany, głodny i spragniony.

Samemu Bogu chwałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz