CZĘŚĆ I - KATEDRA; ROZDZIAŁ 1

3 2 1
                                    

Szesnaście lat później.

Luty tego roku był srogi. Skuł ziemię lodem i przysypał śniegiem. Przed sięgającym minus dwudziestu stopni mrozem nie było ucieczki. Wdzierał się pod płaszcze, kurtki, swetry i przenikał do szpiku kości. Właził do butów i zimnymi palcami ściskał stopy. Śnieg padał bez przerwy od tygodnia. Przykrył stolicę prowincji puchową kołdrą, w której służby miejskie z mozołem wytyczały szlaki. Świeżo odgarnięty z chodnika śnieg odsłaniał lodowe pułapki, grożące połamaniem nóg nieostrożnym pieszym. Nieliczne samochody jeździły tak powoli, że poruszały się niewiele szybciej od przechodniów. Między chodnikami i jezdniami narastały hałdy brudnego śniegu, nagromadzone przez pługi utrzymujące ulice przejezdnymi.

Valerie szła ulicami Paryża tuląc do piersi małe zawiniątko. Była drobną dziewczyną, ubraną w wełnianą, sięgającą kostek spódnicę i pamiętającą lepsze czasy puchową kurtkę z kapturem, który skrywał jasne włosy. Grube rajstopy chroniły przed zimnem nogi i stopy, na których miała stare, sznurowane półbuty.

Bała się. Chłopczyk opatulony w kocyk chyba wyczuł niepokój matki, bo zakwilił cichutko.

Dziewiętnastolatka zawitała do Paryża po raz pierwszy w życiu. Miasto przeraziło ją. Ponure, ciche i zbite w niczym nie przypominało jej rodzinnego miasteczka. Trets było małą miejscowością, pełną wąskich, brukowanych uliczek i uroczych kamieniczek. Na rynku co tydzień odbywał się targ, wypełniając plac radosnym gwarem. Lubiła tam przychodzić, żeby choć popatrzeć na rzeczy, na które nie było jej stać. Sprzedawcy, w większości miejscowi, którzy znali Valerie od dziecka, byli przeważnie uprzejmi, czasem któryś zaoferował jabłko. W Trets mieszkali otwarci, mili ludzie. Przynajmniej do czasu.

Ponoć stolica niegdyś była inna. Paryż z opowieści ludzi, którzy sami już znali go z gawęd i wspomnień innych, widywała jedynie na rozpadających się ze starości zdjęciach i w snach. Piękny, słoneczny, z majestatyczną Wieżą Eiffla w samym sercu, z której dziś pozostał jedynie jeden z czterech filarów. Nie rozebrali go, zostawili ku przestrodze.

Zniknęła bazylika Sacré-Coeur oraz Luwr, Łuk Tryumfalny legł w gruzach. La Défense, dzielnica wielkiego biznesu, straszyła budynkami, z których, pozostały pojedyncze ściany z pustymi oknami, bez szyb, pośród sterty cegieł. Wielki Łuk, wizytówka tej dzielnicy, stojący na osi Łuku Tryumfalnego i piramidy Luwru, zawalił się, gdy trafiła go salwa artylerii Armii Boga. Sorbona, na której kształciły się i wykładały najwybitniejsze umysły Europy, została zrównana z ziemią. Ten sam los spotkał katedrę Notre-Dame. Na jej ruinach wzniesiono później nową Katedrę. Paryż z tamtych dni nie istniał. Jak wszystkie stolice i większe miasta Europy spłonął w wojennej pożodze Dżihadu, dawno temu.

Gdy pył w końcu opadł, nastał Nowy Porządek i rozpoczęła się mozolna odbudowa. Przestał istnieć podział na państwa i narody. Od Atlantyku po rzekę Bug cała Europa została podzielona na prowincje i okręgi, a najważniejszym z nich był okręg Rzym, w którym mieścił się Watykan. Stamtąd Rada Apostołów pod kierownictwem papieża sprawowała władzę nad wszystkimi prowincjami. Lokalnym ośrodkiem władzy każdego okręgu był natomiast kompleks Katedry. Tam swe siedziby mieli patriarchowie, wybierani przez Radę Apostołów i przed nią bezpośrednio odpowiedzialni. Najwyższy rangą patriarcha danej prowincji zamieszkiwał w komnatach Katedry znajdującej się w dawnej stolicy niegdysiejszego państwa.

Byli tacy, którzy sprzeciwili się władzy Kościoła. Sformowali ruch oporu, za co obwołano ich buntownikami, terrorystami i heretykami. Owszem, zdobyli trochę broni, ale nie mieli zamiaru jej używać do celów innych, niż samoobrona. Uciekli w góry i jedyne, czego chcieli, to żeby pozwolono im żyć tak, jak chcą. Mimo to polowano na nich. Byli nieuchwytni do czasu, gdy wywiad zlokalizował ich kryjówkę. Gwardia przypuściła bezlitosny szturm na ukryty w Pirenejach obóz. Nie było negocjacji ani wezwania do złożenia broni. Ci, którzy przeżyli atak żołnierzy Kościoła, zostali zastrzeleni na miejscu. Wśród ofiar były kobiety, dzieci i starcy. Nikogo nie oszczędzono. Mieli posłużyć za przykład, że Kościół nie cofnie się przed niczym umacniając swą władzę.

Nie mogła tak żyć, zhańbiona, z dzieckiem. Zwłaszcza niechcianym. Postanowiła wyjechać do Paryża i tam szukać szczęścia. Chłopca zdecydowała się oddać na wychowanie Kościołowi. Nie kochała go. Nie potrafiła. Ilekroć spoglądała w jego twarzyczkę, widziała tamtego mężczyznę, czuła na sobie jego ciężar i gorący oddech. Jak mogłaby pokochać dziecko poczęte w wyniku gwałtu?

Ile de la Cité. Była już prawie na miejscu. Z przepięknej gotyckiej świątyni nie pozostał kamień na kamieniu. Całą wyspę zajmował wojskowy kompleks, a w jego centrum stała Katedra. Po prostu Katedra, bez patrona.

Zbudowana z ciężkich, dokładnie oszlifowanych, granitowych bloków i ze stali, wyrastała ponad miasto, niczym niegdyś Wieża Eiffla. Powstała na planie krzyża, miała jedną strzelistą wieżę wznosząca się nad wejściem i wiele rozmieszczonych dookoła witraży. Jej ściany, gładkie, niczym tafla szkła, pozbawione były wszelkich ozdób. Nad wrotami znajdował się balkon, z którego patriarcha okręgu paryskiego często spoglądał na domy swoich owieczek. Za balkonem były jego prywatne komnaty. Cała Katedra wspierała się na dwunastu stalowych filarach, po jednym na każdym zewnętrznym rogu szarej konstrukcji. W przeciwieństwie do reszty budowli, były czarne.

Wokół kościoła wznosił się szereg innych budynków. Jak w każdym kompleksie, znajdowała się tam kwatera Gwardii, koszary piechoty, siedziba Inkwizycji oraz cele mnichów. Cały kompleks otoczony był wysokim murem biegnącym dookoła wyspy, którą ze stałym lądem spinały dwa mosty. Na skraju każdego z nich wznosił się łuk, a na nim stalowymi literami wypisane były słowa: Terribilis est locus iste. Czytając to, wzdrygnęła się, pomimo że nie znała łaciny.

Dwie ciężarówki z wymalowanymi na drzwiach białymi krzyżami i wypełnione żołnierzami dudniąc i rycząc minęły Valerie, która ze strachu skuliła się przy barierce. Spod kół samochodów posypał się na nią na wpół roztopiony solą śnieg. Syn w jej ramionach zaczął płakać.

Ciężarówki zniknęły za bramą kompleksu, do której i ona się zbliżała. Przy bramie znajdowała się niewielka furta. Nacisnęła znajdujący się obok przycisk dzwonka. Czekając, spojrzała w górę. Na balkonie Katedry stała ubrana na biało postać. Valerie zdawało się, że spogląda wprost na nią.

Furta otworzyła się.


Samemu Bogu chwałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz