Rozdział 5

851 36 5
                                    

Myślałam, że zdołam przejąć kontrolę nad chłopakiem, dla którego przez cały czas byłam zwykłym pionkiem w jego chorej grze. Bo faktem było, że udało mi się zapanować nad jego ciałem i umysłem, jednak nie pozwolił, aby trwało to zbyt długo.

Brunet nie lubił tracić kontroli, a ja do tego doprowadziłam. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kurewsko mi się to spodobało.

Chciałam więcej.

Znów przejął nade mną kontrolę, a ja po prostu zrobiłam to co kazał. Zaczęłam uciekać.

Biegłam wokół parku, o mało co nie potykając się o swoje własne nogi. Krople deszczu stawały się coraz bardziej intensywne, co zmniejszało moje pole widzenia. Szukałam jakiegokolwiek miejsca, aby się ukryć.

Mój oddech i bicie serca stało się szybsze, a ja zwolniłam, odwracając się za siebie. Wydawało mi się, że chłopaka już za mną nie było. Bez zawahania skręciłam w prawo, wchodząc w krzaki. Usiadłam na trawie, uginając nogi w kolanach. Byłam wykończona, a w dodatku zapomniałam, że już dawno powinnam być w domu.

Dłuższa chwila minęła zanim zdołałam zapanować nad oddechem. Tak naprawdę nie miałam żadnego planu. Mogłam wyjść i sama poszukać drogi do domu, jednak nie wydawało się być to do końca bezpieczne. O tej godzinie w naszej okolicy mogło się tu przewinąć wielu dziwnych i nieprzyjemnych ludzi, a ja nie chciałam skończyć poćwiartowana w innym kraju.

Nagle poczułam, jak czyjaś dłoń mocno zacisnęła się na moich ustach. Następnie druga dłoń, tej samej osoby znalazła się pod moją koszulką, dotykając karku i pleców. Mocno przycisnął palce do mojej rany, co przyniosło mi ogromny ból.

— Dzisiaj też nie założyłaś stanika? — wyszeptał tuż obok mojego ucha.

Brunet zabrał ręce z mojej twarzy i ciała. Następnie odsunął się ode mnie, dając mi odrobinę przestrzeni.

— Nie interesuje cię moje zdrowie, ale interesuje cię czy mam na sobie stanik? — Podniosłam się z ziemi, otrzepując przy tym spodnie.

— Tak, bo to jedyne co masz do zaoferowania. — odpowiedział spokojnie.

Teraz już nie byłam przestraszona, czy zagubiona. Byłam zła i miałam ochotę wykrzyczeć chłopakowi wszystko co myślałam na jego temat.

— A wiesz co Ty jako jedyne masz do zaoferowania? — Zaczęłam, mówiąc odrobinę głośniej niż wcześniej. — Brak mózgu i bycie największym kretynem. Wszystko zdobywasz przemocą, bo każdy ma cie w dupie i nikt nigdy nie chciałby słuchać kogoś takiego jak Ty. — Zlustrowałam go wzrokiem od góry do dołu. Jego klatka piersiowa szybko się unosiła. Czarna, przylegająca koszulka na krótkim rękawie podkreślała jego mięśnie. Zatrzymałam spojrzenie na tęczówkach chłopaka. I to był, kurwa ogromny błąd. Był. kurewsko. wściekły, jednak emocje przejęły nade mną kontrolę i postanowiłam mówić dalej: — Rodzice chyba naprawdę nigdy cie nie kochali, bo wyrosłeś na...

Zanim zdążyłam dokończyć nieznajomy gwałtownie ruszył w moją stronę. Był to kolejny ruch bruneta, którego nie byłam w stanie przewidzieć. Dokladnie tak samo jak każdy następny.

Chwycił moja szyję, ale nie zrobił tego w delikatny sposób. Zrobił to tak mocno, że uniemożliwił mi dostęp do powietrza.

— Nigdy więcej tego nie rób. — Z sekundy na sekundę zaciskał dłoń na mojej szyi coraz mocniej. — Nie zmuszaj mnie do pokazywania Ci na co mnie stać, bo uwierz nie chcesz tego zobaczyć. — Przybliżył swoją twarz do mojej, przez co odległość między nami stała się mniejsza. — Mógłbym zrobić z tobą tyle rzeczy... — wymamrotał, a ja mogłam zauważyć na jego twarzy typowy uśmiech. O ile to, co tworzyło się z ust chłopaka można było nazwać uśmiechem, bo dla mnie było to czymś znacznie bardziej mrocznym. — Gdybym tylko chciał, to już dawno straciłabyś życie. — rzucił sucho.

Odepchnął mnie od siebie, przez co prawie wylądowałam na ziemi. Poczułam jak kręci mi się w głowie, a było to spowodowane brakiem tlenu przez dłuższy okres czasu. Spróbowałam zaczerpnąć odrobinę powietrza, jednak głośny kaszel zaczął wydobywać się z mojego gardła. Bolało. Oddychanie zaczęło sprawiać mi ból.

Delikatnie dotknęłam swojej szyi, z której kilka sekund temu zniknęła dłoń chłopaka. Łzy spłynęły po moich policzkach. Płakałam. Tak bardzo płakałam, chociaż wiedziałam, że nie powinnam była tego robić. A przynajmniej nie przy nim. Nie przez niego.

— Nie chce cie już nigdy wiecej widzieć. — wydusiłam, nawet na niego nie patrząc.

Wyrwałam z jego rąk swoją książkę i ruszyłam przed siebie, a on po prostu pozwolił mi odejść. W tamtej chwili moim największym problemem nie były ślady na nadgarstku czy szyi. Największy kłopot pojawił się, gdy miałam wrócić do domu. Szłam przez park, aż w końcu natrafiłam na światło. Nadzieja. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wyszłam na jedną z uliczek, od której do domu dzieliło mnie kilka minut.

Wciąż myślałam o chłopaku. Chłopaku, który w kilka dni wywołał w moim życiu duże zamieszanie. Miałam dość. Modliłam się, aby już nigdy więcej go nie zobaczyć, jednak wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Skąd wiedział, że byłam w parku? Nie znalazł się tam przypadkowo. Tak samo nie mógł znaleźć się przypadkowo na imprezie u Oliviera. On wiedział. Nie znał tylko mojego imienia, czy nazwiska. Wiedział o mnie dużo więcej niż mi się wydawało.

— Jak było?

Usłyszałam głos brata odrazu, gdy przekroczyłam próg domu. Wiedziałam, że nie był to odpowiedni czas na rozmowę. Potrzebowałam zostać sama ze swoimi myślami. W cichym miejscu, bez innych ludzi. Czasem po prostu potrzebowałam chwili w samotności, aby móc sobie wszystko poukładać.

— Super. — rzuciłam wymijająco.

Zignorowałam zapach zioła, które zapewne należało do Wilsona. Starałam się hamować łzy i nie wzbudzać zbyt dużych podejrzeń swoim zachowaniem. Sprawnie okrążyłam salon, unikając kontaktu wzrokowego z Mattheo oraz Lukiem.

— Co ją ugryzło? — szepnął Wilson w stronę mojego brata.

Zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju, a następnie zsunęłam się po nich, chowając głowę w kolanach. Co. Ja. Zrobiłam. Nie sądziłam, że chłopak zareaguje w ten sposób. Sama się o to prosiłaś, Madison. Czy to była moja wina?

Wciąż nie czułam się bezpiecznie. Przez moją głowę przebijało się milion myśli na sekundę. Sięgnęłam do tylnej kieszeni swoich spodni, a następnie wyciągnęłam z niej mały scyzoryk. Należał on do bruneta. To samo ostrze, którym skaleczył mnie na imprezie u Oliviera. Miałam zamglony obraz przez łzy, które wciąż spływały po moich policzkach. Zsunęłam dresy, tak abym miała łatwy dostęp do ud. Nie robiłam tego dwa lata.

Ale nie zrobiłam tego również wtedy. Po kilku sekundach wyrzuciłam scyzoryk na drugi koniec pokoju. Wsunęłam z powrotem spodnie na swoje nogi. On nie był warty żadnej rzeczy, którą przez niego zrobiłam. Zwykły chłopiec, który miewał problemy z agresją.

Sięgnęłam po książkę w celu uspokojenia swoich myśli. Zaczęłam kartkować strony, aż po chwili napotkałam na małą karteczkę. Znajdowała się ona mniej więcej w połowie książki. Poczułam nagły przypływ gorąca i suchość w gardle. Wzięłam ją, zauważając na niej napis, ale nie był on zapisany tuszem z długopisu. To była krew.

Brandon.

To też było zaplanowane. Chciałam wiedzieć więcej, więc on dał mi kolejną informację. Jego imię. Brandon. A to miało być czymś, co zapamiętam do końca życia.

Strach, niepokój, złość, a na samym końcu smutek i bezsilność.

Wkroczyłam do łazienki, która połączona była z moim pokojem. Zmoczyłam twarz zimną wodą, a następnie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Głośno odetchnęłam i powoli zdjęłam koszulkę. Czerwone ślady, które były odbiciem palców pozostały na mojej szyi.

Wzięłam zimny prysznic i ubrałam się w czyste ubrania. Wróciłam do pokoju i zabrałam z podłogi  rozładowany telefon. Podłączyłam go do ładowania, a po chwili na ekranie wyświetliła się nieodczytana przeze mnie wcześniej wiadomość. Tego wieczoru po raz kolejny poczułam mocne zawroty głowy. Wpatrywałam się w telefon, nawet nie mrugając. Pozostałam bez ruchu.

Nieznany: Zniszczę cię na każdy możliwy sposób

A ja tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na sekundę.

Road To HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz