*W domu IR*
*Sobota, godzina 12:01*
~Czechy~
Siedziałam jak zwykle w pokoju, gdy tu nagle wpadł IR.
IR-hello słońce^^
Oczy mi się zaszły. Nikt mnie nigdy nie nazywał inaczej niż "Czechy".
Czechy- ahoj IR.
IR- RON poszedł gdzieś więc postanowiłem trochę z tobą pogadać^^
Czechy - okej?
Usiadł obok mnie na łóżku i żadne z nas nie wyksztusiło ani jednego zdania. Wkońcu powiedział coś.
IR- masz skrzydła?
Czechy- hm-? Dziwne pytanie, ale tak mam skrzydła
IR- Ooooo, pokażesz???
Wysunęłam wielkie czarne i silne skrzydła. IR był pod wrażeniem.
IR- wow są piękne słoneczko^^
Czechy- em-dzięki? W sumie nie wiem czemu mam akurat czarne chociaż że Tata i Polska mają białe jak śnieg..
IR- hm
Czechy- hm?
IR -nic nic
Czechy- to dobrze?
IR: mam pomysł^^
Czechy: mhm
IR: może polatamy sobie razem? Wkońcu za miesiąc zostaniemy rodziną.
Czechy- hm..
IR: to jak???
Miałam plan jak się go pozbyć ale to musiało być dopiero co na weselu.
Czechy: zgoda
IR lekko się uśmiechną, po czym wysuną swoje czarne, wielkie i piękne skrzydła.
IR: to lecimy???
Czechy: oczywiście IR
Wyskoczyłam z okna i wzbiłam się w powietrze. IR zrobił to samo i pofruną za mną. Dawno nie latałam, aż w pewnym momencie moje skrzydło się zgięło, nie prawidłowo. Nie mogłam nim ruszyć aż wkońcu spadałam.
IR:CZECH
Nie spodziewanie IR mnie złapał i znów pofruną w górę. Kiedy leciał przytulił mnie mozno żebym nie spadała.
IR:nic ci nie jest słonko?
Czechy:chyba nie..
Wtuliłam się do niego i nawet nie wiem jak ale zasnełam.
Obudziłam się dopiero w domu. Była jakaś 16. Nie mogłam uwierzyć że IR mnie uratował. Nienawidziłam go trochę mniej ale i tak niechęć do niego była...