PŁATEK ŚNIEGU

19 2 0
                                    

Jechali od kilku godzin. 

Padało coraz mocniej. Śnieżyca zdawała się pożerać wszystko dookoła. Sypało tak intensywnie, że wycieraczki nie nadążały zbierać kleistej białej brei.

Samochód wlókł się jak żółw, bo rozbabrana śnieżna maź oblepiała nadkola, skutecznie blokując pracę kół. Musiał co pewien czas zatrzymywać się i odkopywać zalepiony śniegiem samochód. 

Robiło się coraz zimniej. Wiatr potęgował zamieć i kierujący autem Changbin miał problem z utrzymaniem pojazdu na jezdni.

Spojrzał na siedzącego obok chłopaka. Felix spał. Blond włosy opadały na rozpalone policzki, ciężki oddech wydobywał się z niedomkniętych ust. Nie powinien podróżować w takim stanie, ale nie mieli wyjścia. Albo znikną z tamtego miejsca, albo zrobi się bardzo nieprzyjemnie. 

Seo przetarł zmęczone od ciągłego wysiłku oczy.  Nawigacja zawiesiła się - widocznie nie było zasięgu. Musiał ufać tylko swojej intuicji. Ale był zmęczony, był taki zmęczony... Nawet nie zauważył, gdy powieki same zaczęły mu opadać.

Obudziło go gwałtowne uderzenie. Zamiast na jezdni, samochód tkwił w pokaźnym rowie, raczej bez szans na wydostanie.

Changbin wygramolił się zza kierownicy i odpiął pasy Felixa. Uważnie obejrzał młodszego, ale nie zauważył żadnych obrażeń. Okrył go kocem i wygrzebał się z auta na jezdnię. Z żadnej strony nie widać było ani jednego pojazdu. Przeszedł kilkanaście metrów w jedną, a potem w drugą stronę. Nic. Pusto. 

Gdzieś w oddali zamajaczyło światełko. Zmrużył oczy, upewniając się, że to nie iluzja. Byli prawie na miejscu. 

Wrócił do auta. 

- Felek... Lixie... obudź się...

Blondyn z trudem otworzył zapuchnięte oczy.

- Co?... Gdzie my?...

- Wpadliśmy do rowu, bo zasnąłem. Na szczęście jesteśmy cali, ale auta nie wydostaniemy. Musimy iść, jesteśmy blisko.

Felix z trudem pozbierał się z siedzenia. Musiał wyjść drzwiami Changbina, bo te z jego strony zablokowały się. Starszy opatulił go kocem. Zabrali plecaki i powlekli się przez zaspy w stronę światła. 

Po niespełna godzinie, zupełnie wyczerpani dotarli do domku na uboczu. 

- To tu? - zapytał młodszy. 

- Tak. 

Zastukali. Drzwi otwarły się po chwili, ukazując barczystą postać młodego człowieka.

- Bin! Lix! Co tu robicie?! - i nie czekając na odpowiedź wciągnął ich do środka. 

- Musieliśmy uciekać. Pomyślałem, że moglibyśmy zostać trochę u ciebie - wychrypiał blondyn.

Chan nie pytał o nic, tylko zaprowadził ich do pokoju.

- Możecie tu zostać ile chcecie. Ja i tak jutro wyjeżdżam.

Zmęczeni, położyli się od razu spać.

Rano Chana już nie było. Za to na stole w kuchni stał talerz naleśników i opakowanie tabletek dla Felixa.

Seo zaniósł jedzenie i leki do pokoju. Młodszy już nie spał. Nie wyglądał najlepiej. Był spocony, oczy błyszczały mu od gorączki.

- Zjedz i weź lekarstwo - Binnie przytulił piegusa. Ten posłusznie nadgryzł naleśnika, prawie natychmiast zwracając go na podłogę. Chciał się podnieść, ale nie miał siły. 

Bin sprzątnął wymiociny. Kompletnie nie zrobiło to na nim wrażenia. Kochał Felixa i to było normalne, że chciał się nim opiekować. Jednocześnie wiedział, że nie zostało im dużo czasu. Choroba poczyniła spustoszenie w organizmie chłopca. 

Pogładził piegowate policzki. Lixie zamknął oczy i po chwili znowu zasnął. Changbin położył się obok. Sen ogarnął ich obu.

- Kocham cię, Binnie, zawsze o tym pamiętaj... - nie wiedział czy mu się to śni, czy słyszy głos Felixa naprawdę.

Podniósł powieki, z przerażeniem stwierdzając, że Lee nie oddycha.

- Felek! Lixie! - tarmosił wątłe ciałko, ale bezskutecznie. Blondyn odszedł. 

Bin zawył jak zranione zwierzę i wybiegł na zewnątrz. 

Płatki śniegu wirowały w szaleńczym tańcu...

535 słów



Od Autorki: 

Historia pełna niedomówień, ale taka miała być.

Storm of sorrowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz