Ashton Sidorov
Namówiłem ją, by została na noc w moim mieszkaniu. Zasnęła znacznie szybciej niż bym się tego spodziewał. Była niezwykle spokojna i bezbronna, chowając się w moich ramionach. Patrząc na jej twarz, nie widziałem zbyt wiele, poza zmęczeniem i spokojem. Bawiłem się kosmykiem jej jasnych, lśniących włosów.
Zawróciła mi w głowie bardziej niż ktokolwiek inny, mimo że nie robiła nic nadzwyczajnego. Ona... po prostu była. Znosiła moje popierdolone pomysły, zatapiając się w dreszczu emocji razem ze mną. Czułem, że robiłem coś złego. Po cichu, powoli wstałem z łóżka. Okryłem dziewczynę miękkim kocem i udałem się do wyjścia.
Moim celem było jedno miejsce. Miejsce, do którego przychodzili ludzie z prośbami, z wątpliwościami, z nadzieją czy skruchą. Robiłem to pierwszy raz. Myśl, która przyszła mi do głowy była krótka, absolutnie nie przypominająca planu.
Ja nigdy nie mam planu. Działam na spontanie. Jeśli jedną rzecz zaczynam... To niedługo potem ją kończę.
Błądziłem wzrokiem po ulicznych lampach. Świeciły na żółto, rozjaśniając fragmenty ulic i chodników. Szedłem pieszo, nawet nie zwróciłem uwagi na mój samochód. Zignorowałem jego błyszczącą maskę.
Do moich oczu dochodziły malutkie światełka z cmentarza. Skręciłem w bok. Stanąłem i uniosłem podbródek, by spojrzeć w górę.
Krzyż. Cegły i drewno. Dzwony.
Kościół.
Nabrałem więcej chłodnego, świeżego powietrza do płuc, wciąż stojąc w miejscu. Było późno, więc w środku powinno być pusto. Postawiłem jeden krok do przodu. Potem drugi i trzeci. I następny. Wszystko robiłem powoli, ale pewnie. Desperacja doprowadziła mnie do tego miejsca. Splotłem dłonie ze sobą i rozejrzałem się po świątyni. Drewniane i złote ramy obrazów przedstawiających postacie święte. Ołtarz. Cichy, a jednak krzyczący do osób wierzących. Ciemny krzyż, zapewne dwa razy wyższy ode mnie. Było cicho. Słyszałem jedynie swoje powolne kroki. Jedyne światło, jakie było wewnątrz, było lekko żółte, dobiegające do mnie z bocznych ścian, z małych, zakurzonych lamp. Drewniane, ciemne ławy były puste. Usiadłem na jednej z nich, całkiem z przodu, w drugim rzędzie. Spuściłem wzrok, wbijając go w moje dłonie.
- Co cię tutaj sprowadza o tej porze, synu? - Dobiegł mnie głos księdza. Był to facet starszy, lekko siwy, ale o pogodnych rysach twarzy.
- Nie mam pojęcia. Coś... kazało mi tutaj przyjść. - Westchnąłem ciężko. - Popełniałem wiele błędów. Niby normalna rzecz, jednak nie w moim wypadku. Rozkochałem w sobie pewną, wspaniałą dziewczynę. Nie powinienem był tego robić. Manipuluję ją, choć wcale tego nie chcę. Ona zasługuje na kogoś dobrego, a ja jestem tego przeciwieństwem. Sprawiam problemy. Niszczę tej dziewczynie psychikę, mimo, że nie chcę. Nie potrafię inaczej. Muszę się zmienić. Nie mogę dłużej być tak złym człowiekiem.
- Chłopcze. Nie istnieją źli ludzie. Są ludzie dobrzy i są tacy, co trochę zbłądzili. - Facet w sutannie cicho westchnął, przez co uniosłem na niego wzrok. - I to właśnie jesteś ty. Podążyłeś złą ścieżką, przez co nie potrafisz się odnaleźć. Jednakże to, że nie potrafisz, nie znaczy, że tego nie zrobisz. Ponieważ nie jest to niemożliwe, a wręcz przeciwnie. Wystarczy chcieć, a można zdziałać cuda. Bóg nad tobą czuwa. Jeśli czujesz, że robisz wobec dziewczyny złe rzeczy... Zostaw ją. Zbaw ją ode złego, synu. Zapewne przyprowadził cię do tego miejsca jej anioł stróż, by ją ochronić.
- Istnieją. Źli ludzie są... Niemal wszędzie.
- Źli są jedynie ci, którzy zaufali pokusie szatana i ten w nich wstąpił. I.. właściwie, to możesz być ty, chłopcze.
Przetarłem twarz dłońmi. Poniekąd zawładnęła mną ulga. Jednak, gdy doszły do mnie ostatnie zdania wypowiedziane przez księdza, poczułem ból w klatce piersiowej - i w głowie. Bolała mnie dusza, ale otworzyły mi się oczy. Wstałem powoli, przy akompaniamencie skrzypienia drewnianej ławy. Skinąłem lekko głową, żegnając się ze staruszkiem. Byłem zmęczony. Jednak spowodowane było to tylko jednym.
Myśleniem o mojej blondyneczce.
Ona była... sobą.
Była Biancą.
Była... Ideałem.Jej ciemne oczy, błyszczały przez cały czas. Ich brązowy kolor wyglądał jak rozpuszczona, płynąca czekolada. Pragnąłem się w nich utopić, poczuć bijące od niej ciepło i słodycz. Jej wzrok jest czymś, czemu nie mogę się oprzeć. Jej uśmiech, idealnie białe zęby, wyeksponowane ciemnym kolorem szminki, podkreślone, zaokrąglone policzki, gdy się śmiała. Nie istniał dla mnie lepszy widok niż roześmiana Bianca. Gdy była szczęśliwa, wszystko dookoła znikało.
Czułem się wtedy dobrze, mimo, że nic nie było takie, jak powinno. Ja nie byłem taki, jak powinienem.
Zostawić ją? Moją, śliczną blondyneczkę? Czy rzeczywiście tak będzie lepiej? Nie chciałem tego. Tak bardzo, kurwa, nie chciałem. Chciałem ją mieć przy sobie. Cały czas. Była moja i nie miałem zamiaru nikomu jej oddawać.
Coś w głębi mnie krzyczało. Darło się, rozrywając na strzępy. Wewnętrzny ból dawał sobie znać z każdym postawionym przeze mnie krokiem coraz mocniej. Zostaw ją. Głos księdza wciąż obijał mi się we wnętrzu umysłu. Przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Biance. Zbaw ją ode złego. Głos w mojej głowie stawał się coraz głośniejszy, a obraz przed oczami coraz mniej wyraźny. Szatan.
Szatan. Pokusa. Wstąpienie. To możesz być ty.
Upadłem na kolana. Materiał moich spodni zderzył się z chłodnym asfaltem. Nie potrafiłem przerwać, a tym bardziej zrozumieć stanu w jakim się w tym momencie znajdywałem. Wplotłem dłonie we włosy i pociągnąłem za ich czarne, miękkie końcówki. Z moich ust wydarł się bolesny, niszczący gardło krzyk. Słyszałem i czułem, jak diabeł szeptał mi do ucha swoje okropne plany.
Ciemność. Wszędzie było ciemno. Uliczne lampy przestały świecić, czy zamknąłem oczy? Próbowałem się rozejrzeć. Czułem się, jakby krew odpływała mi z mózgu. Ponownie zacisnąłem palce na ciemnych kosmykach. Zimny wiatr owiewał moje ciało.
Wewnętrzny głos powtarzał wyznaczoną przez siebie mantrę, próbując mnie zmanipulować.
- Kekšė! Tegul baigiasi! Maldauju tavės! - Kurwa! Niech to się skończy! Błagam! - Wykrzyczałem w pierdolonym, litewskim języku. Nie potrafiłem wykrztusić z siebie żadnego angielskiego słowa.
Umierałem. Czułem, jakby moje wnętrzności powoli, po kolei się wyłączały. Czułem strach. Jebane przerażenie. Miliardy igieł wbijały się w moje ciało, tworząc bolesną iluzję. Moja dusza w tym momencie gdzieś umknęła, a ja pozostałem bez niej. Sam. Na środku jebanej ulicy. Zamrugałem kilkukrotnie. Chciałem dostrzec światło. Blask księżyca. Migot gwiazd, których nad moją głową powinno być wiele. Krzyk. Ja krzyczałem, jednak w głowie ten dźwięk odbijał się głosem mojej blondyneczki.
Musiałem wrócić do mieszkania. Znów znaleźć się u jej boku. Poczuć jej zapach, dotknąć jej. Przy niej wszystko co złe znacznie słabło, a ja nabierałem siły. Wstałem. Powoli, w skupieniu. Otworzyłem oczy. Światło jadącego w moim kierunku samochodu, oślepiło mnie. Rzuciłem się w bok, zeskakując z ulicy. W szoku, opadłem na chodnik. Przekląłem pod nosem i podparłem się na rękach. Dopiero po chwili przeszywający ból, poraził moje ciało niczym prąd. Oparłem czoło o beton, tłumiąc w sobie kolejny krzyk.
Jej anioł stróż mnie tu przyprowadził, tak?
Więc teraz ja go zastąpię.
CZYTASZ
Dark Drink || 18+
RomanceJego propozycja była.. zaskakująca. Jego zachowanie było niemoralne. Jego pomysły były chore. A ja to kochałam. Opowieść przeznaczona tylko dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.