GRZECH 5: INANIS GLORIA

2 1 0
                                    

Pozłacane żyrandole, przyozdabiane odbijającymi promienie zachodzącego słońca kryształami, rozświetlały wnętrze przestronnego budynku. W rozbijających głuszę strugach jasności dostrzegalne były pojedyncze drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Marmurowe kolumny podtrzymywały wystawny balkon, na którym to przebywał organista, wygrywający pieśń echem roznoszącą się po chłodnych murach. Melodia ta nie była, jednakże uczuciową. Nie stanowiła namiętnego początku drogi przepełnionych miłością nowożeńców. Była ona niczym kolejno zadawane ciosy, które z każdym uderzeniem odbierały fragmenty jestestwa skazanych na męki ofiar. Perfekcja jaką emanowały twarze wybrańców nijak miała się do rozpusty obezwładniającej ich wnętrza. Prócz surowości wystawnej kaplicy również zsurowiały ich serca. Stały się martwe na bodźce inne niżeli te mające zadać im ból, ponieważ ostatnia iskra nadziei wyparowała z nich wraz z dźwiękiem szpilek kobiety donośnie rozbijających się o lśniące podłogi.

Owoce uciętego krzewu głogu zdobiły masywne ławy oraz ołtarze, których wierzch okrywały białe obrusy ze złotymi ornamentami. Dodatki nijak miały się do niewinności, miłości czy świeżości. Kipiały bowiem próżnością, którą kierowano się, gdy decyzja o podjęciu małżeństwa zapadłaby uświęcić nieistniejący związek. Miała go ona zbliżyć do Boga, nikt, jednakże nie myślał o tym, iż kłamstwa na fundamentach, których zostało ono założone oddalało go od niego najbardziej. Zapach piżma oraz starości mieszał się z potem, oraz nadmierna ilością perfum, zużytych przez gości. Jedyną przyjemną wonią była nuta czerwonej rośliny przyozdabiającej siedziska, jednakże nawet ona niezdolna byłaby przepędzić gorycz unoszącą się w powietrzu. Całokształt wizerunku wnętrza wydawał się wręcz nienaganny, jednakże zgorszenie niemalże namacalnie uniosło się pomiędzy przyszłymi kochankami. Nie dało się ukryć tego, jak bezpruderyjnie złamani zostali oni nieuczciwym osądem.

Wyłożona lśniącymi płytkami podłoga odbijała odgłosy każdego ze stawianych kroków. Cienki słupek białych szpilek na czubku wysadzonych lśniącymi kryształami, uderzał o posadzkę w rytmicznym, jednakże mało spokojnym tempie. Kroki były wyważone, niemalże wyuczone, aczkolwiek żaden z nich nie był tym, czego oczekiwano. Nie był stąpaniem ku miłości a kolejnym Yardem zbliżającym do zagłady. Biała suknia o kroju księżniczki, z wszytym w tworzywo ciasnym koronkowym gorsetem falami omiatała wąski dywan, po którym kroczyła kobieta, trzymając się pod ramię z ojczymem. Kreacja wydawała się tak abstrakcyjnie anielska w porównaniu z demonami otaczającymi pannę młodą. Czuła się brudna mając okazję ubrać na siebie odzież o barwie tak niesplamionej ciemnością. Nie czuła się jej godna, chodź usilnie starała się nie pokazać krzywdy jaką cierpiało jej złamane serce. Makijaż idealnie podkreślał delikatną urodę młodej kobiety a długie i lśniące blond włosy kaskadami opadły na szczupłe plecy. Wyglądała dostojnie, jednakże suknia podkreślała jej filigranową sylwetkę. Welon ciągnął się niemal do samej ziemi, łącząc z okazałym trenem sukni trącej po chłodnej podłodze.

Zebrani w kościele goście z niemałym zachwytem obserwowali kroczącą ku ołtarzowi kobietę. Była ona nad wyraz piękna. Wyglądała niczym Anielica zesłana przez samego Boga by ludzie tak zbrudzeni grzechem, własnymi dłońmi uszczknąć mogli jej niewinności, zastępując ją szkarłatyną. Wydawać by się mogło, że ślub – zwłaszcza z tak urokliwym i młodym mężczyzną, jakim był Anton Morque – stał się najszczęśliwszym w jej życiu dniem. Mężczyzna, ku sylwetce którego niestrudzenie kroczyła mógł zapewnić jej dogodne oraz uczciwe życie. Mógł obdarzyć ją wszystkim czego pragnęła prócz miłości. Tego nie był w stanie jej podarować, jednakże ona jej nie chciała. Nie potrzebowała jej, ażeby zaznać spełnienia. Jej bladoniebieskie oczy jednak wciąż pozostawały martwe, pomimo pochlebiających myśli jakie majaczyły w jej pełnej chaosu głowie.

SECUNDA PAGINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz