GRZECH 7: ACEDIA

1 1 0
                                    

Vincent usadowił się na wygodnym krześle, odczuwając swego rodzaju niepokój piętnujący się w jego neuronach. Nie był to, jednakże strach, chłopak od dawna zaprzestał troszczenia się o własny byt. Wypalił się. Odczuwał jedynie kwaśność zalewającą jego jamę ustną, wyżerającą dziury w przełyku oraz krtani, ilekroć nabierał w płuca skażonego złem powietrza. Nie przepadał za zapuszczaniem się w te rejony Exmore, jednak wiedział, że sytuacja tego wymagała. Nie walczył z obowiązkiem. Nie sprzeciwiał się ich woli. Był już na nią obojętny. Pozostała w nim jedynie gorycz.

Po tym jak Pax wkroczył na jedną z lekcji w Exmore High School, tłumacząc to potrzebą zwolnienia młodego Morque z prowadzonych zajęć, ten zrozumiał, że musiała być to pilna sprawa. Nigdy nie zaciągano go na spotkania odbywające się na terenie dzielnicy z powodów byle błahych czy niepilnych. Każdy zdawał sobie sprawę, iż chłopak nie przepadał za spędzaniem tam czasu, w dodatku Vincent nie chciał oszukiwać siostry częściej, niżeli było to konieczne. Administracja również nie starała się zmuszać chłopaka do tego nad wyraz często. Robił to jedynie wtem, gdy zostawało mu to nakazane, gdyż jego dotychczasowe obowiązki nie obligowały go do spędzania na terenie dzielnicy ognia wielu godzin. Był poczatkujący, chodź z cierpkością przyznawał przed samym sobą, iż niebawem ulec miało to zmianie.

Chłód bijący od ścian pomieszczenia sprawiał, że ciarki przechodziły jego spięte ciało. Na zewnątrz panował chłód. Zimowy krajobraz otaczał masywny budynek, jednakże nie za jego sprawą lodowate prądy przechodziły sylwetkę bruneta. Najbardziej zmrażało go spojrzenie siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Było puste. Martwe. Bez ognia.

Ciemnowłosy zerkał na trzynastolatka z widoczną jawnie niechęcią. Obrzydzenie, złość bądź okrucieństwo były jedynymi z emocji jakim pozwalał wykwitnąć na swej twarzy. Nie lubił spoufalać się z innym. Nie przepadał za zacieśnieniem więzów, gdyż nie uważał osobników pokroju Vincenta za godnych swej uwagi. Jedyną osobą, którą uraczył swą bliższą empatii stroną była jego jedyna wnuczka. Jednak nawet ją często traktował z dystansem, a uczucia jakimi ją darzył bywały wyuzdane i w każdym stopniu nieszczere. W tym mężczyźnie nie pozostawało już nic nie splamionego łgarstwem.

Brunet zacisnął zęby, mierząc się z ostrym wzrokiem spoglądającego na niego z wyższością dziadka. Vincent był młody, jednakże zdawał sobie sprawę z tego, że przed osobistościami takimi jak on nie można było okazać swej słabości. I chodź jego obecność, jego obojętność oraz jadowitość przytłaczały młodego Morque to nie pozwalał sobie na jawne ukazanie swej nieporadności. Nauczył się bowiem wytrzymywać więcej niżeli twarde słowa czy przeszywające spojrzenia. Mężczyzna zasiadający za biurkiem był ucieleśnieniem brutalności.

- Od teraz twoje wizyty na terenie dzielnicy ognia staną się częstsze. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Nie jesteś już dzieckiem, nie będziesz nim dłużej niżeli to konieczne. Jesteś Morque. Jesteś władzą. – patetyczny głos Willarda echem odbił się od ścian pomieszczenia, sprawiając, iż krew zamarzła w żyłach wnuka. Chłopak spojrzał w jego poważne oczy z całkowitą siłą zaciskając swe szczęki. Przez moment w milczeniu wpatrywał się w lico mężczyzny, jednakże pod powłoką spustoszenia nie kryło się nic z tego, co pragnąłby ujrzeć.

Czarna dziura pozbawiona dna. Okradziona z barw oraz jasności.

- Dlaczego? – zapytał, a jego głos brzmiał papierowo.

Nawet jeżeli gdzieś za murami siły odczuwał coś więcej, nie dawał tego po sobie poznać. Nienawidził uczucia, jakie przeszywało jego ciało za każdym razem, ilekroć przebywał w tej części doskonale znanego sobie miasta. Wiedział, że gdyby siostra zdawała sobie sprawę z tego, jak w rzeczywistości wyglądało życie chłopaka, nienawidziłaby go całym swym wielkim sercem. W jej oczach nie znak byłoby już o trosce czy czułości. Stałaby się wtem tak samo płaska, tak sucha oraz bezbarwna jak oni wszyscy. Zaciskał mocno palce, w duchu powtarzając jedyną prośbę jaką kiedykolwiek skierował do Boga. By dziewczyna uniknęła tego mroku, chodź wiedział, iż błaganie te były marnotą. Zaszczepiono go w niej w momencie pierwszego oszczerstwa, którym karmiono jej nawiną duszę. Vincenta kuła świadomość, iż okłamywał ją na każdej możliwe płaszczyźnie. Iż nigdy nie mógł być z nią tak szczerym, jak bardzo tego pragnął.

SECUNDA PAGINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz