Rozdział 19 (31.01.2018)

21 0 0
                                    

 Po raz kolejny wstałam na nogi. Straciłam już rachunek moich wywrotek, ale ta przynajmniej nie była najgorsza, bo upadłam na bok i nie miałam dużych problemów z ponownym wstaniem na narty.

Chyba powinnam wyjaśnić o co chodzi, otóż, jako iż mamy ferie to Kacper i Tymek uparli się, żebym nauczyła się jeździć na nartach lub snowboardzie. Po namyśle wybrałam narty i od kilku dni usiłowałam przejechać cały, mniej więcej 2 kilometrowej długości stok, nie lądując na ziemi.

Miałam stare, ale wciąż dobre narty Zofiana, z przerobionymi zapięciami. Musiałam je trochę zmienić, bo chodzę jak kot i moje nogi wyglądają jak tylne łapy rysia. Nie mogę więc używać ludzkich butów i by rozwiązać ten problem kupiłam sobie starodawne skarpety, po czym używając magii, zmieniłam je w plastikowe. Efekt przypominał trochę narciarskie buciory, tyle że dopasowane do moich stóp i wiązane na sznurki, sięgały mi trochę ponad piętę. Zapinałam je codziennie rano, po czym ja i Kacper uczyliśmy się jeździć, korzystając z pomocy instruktora. Na razie narty nie zbyt nas słuchały, ale dało się jeździć.

- Jupiii! Tylko jedna wywrotka na cały stok! brawo Wicher! - darł się Tymek, nadszedł widać koniec na dziś, bo odpiął snowboard i trzymał go w ręce. Stał już zza oddzielającą stok od drogi barierką.

Zatrzymałam się obok niego, wciąż hamowałam „pługiem", ale i tak był to lepsze niż hamowanie po poprzednim zjeździe, kiedy to wpadłam w siatkę ograniczającą. Słońce już zachodziło, a że byliśmy po alternatywnej stronie, to po zmierzchu nie należało zostawać poza murami miast. Chyba, że ktoś siedział na rzece, tylko już się z wilkiem przekonaliśmy, że lód jest dość kruchy i łatwo się łamie, a to grozi wpadnięciem do lodowatej wody i śmiercią.

-Młodzieży! Chodźcie już! - zawołał nas czekający na parkingu tata Kacpra.

-idziemy, idziemy- pomruczałam, kucając i odpinając narty. Ledwo stanęłam na śniegu bez przypiętych do stóp desek, to ściągnęłam „buty" i korzystając z ich sznurków, związałam narty. Niby je wcześniej otrzepałam, ale nie do końca mi się to udało i wciąż pokrywała je mieszanka lodu i śniegu. Kacper właśnie zatrzymał się obok mnie, szło mu lepiej niż mi i rzadziej lądował na śniegu. Zaczął już nawet zakręcać na kantach! Podczas, gdy ja podczas skrętów wciąż musiałam zarzucać nartą, co było jednym z powodów moich częstych wywrotek.

-Przepraszam, że tak długo, wywaliłem się mniej więcej w połowie stoku i jakiś idiota na desce, sorry Tymek, przejechał mi po czubkach nart, tak że zanim się pozbierałem, trochę czasu upłynęło. - Powiedział Kacper, wypinając sobie narty kijkami.

-Dobra, dzieciaki, spadamy, zanim bestie wylezą z nor- powiedział najstarszy brat Kacpra- Kuba, on i jego dziewczyna właśnie zatrzymali się obok nas i zajęli wypinaniem nart.

-Chodu- zarządził tata Kacpra, sam nie jeździł, bo jakiś czas temu złamał nogę i nie miał jeszcze pełnej kontroli nad mięśniami. Wzięliśmy narty, starając się ich nie upuszczać. Wciąż nie opanowałam do końca sztuki ich noszenia i czasem jeździły mi po ramionach, bo rzecz jasna, nie mogłam ich nieść, jak człowiek, tylko musiałam po mojemu, bo to jestem ja. Zapakowaliśmy się do furgonetki rodziców Kacpra i rozpoczęliśmy cały rytuał pod tytułem „kto, ile razy wylądował dziś na śniegu" (niespecjalnie, rzecz jasna, bo specjalnie się nie liczyło).

-Dziesięć! - Kacper szturchnął mnie w ramię.

- Jakieś dwadzieścia- odparowałam, klepiąc siedzącego przede mną Tymka.

-Dwa! - do zabawy włączył się siedzący na samym przedzie Kuba.

- Ze dwanaście na pewno, później już przestałem liczyć- odpowiedział nam Tymek.

Zoja ( w trakcie korekty)Where stories live. Discover now