Rozdział 31

6 0 0
                                    

Skrzydła Krystka równomiernie przecinały powietrze, a ziemia pod nami przesuwała się w zastraszającym dla normalnego człowieka tempie. Właśnie, słowo klucz to „normalnego", a przecież ja normalna nie jestem. Jeszcze raz przyjrzałam się kartce i schowałam ją do kieszeni, Krystek właśnie leciał nad daną ulicą i zbliżał się do ogromnej willi, przy którym stało kilkudziesięciu ludzi. Licząc domy od początku ulicy to był właściwy adres. Ludzie pod nami chyba coś świętowali, bo czułam bijącą od nich woń radości i przyjemności, oraz jakby mocno sfermentowane jagody. Mój smok wyczuł o co mi chodzi i stulił skrzydła, co sprawiło, że w szybkim tempie zaczęliśmy zbliżać się do ziemi. Ludzie rozbiegli się na boki, krzycząc i panikując. Tylko czemu, skoro nic jeszcze nie zrobiliśmy? Tak czy siak miałam tu robotę, więc nie schodząc z Krystka, przywołam moją magię i zawołałam:

-Jedna sprawa i znikam! -wrzasnęłam, unosząc ręce i wypuszczając gwałtowny wiatr, który wstrzymał wszystkich w miejscu.

-Jakaż to? – z tłumku wystąpił jeden mężczyzna, widać był odważniejszy od pozostałych i uważał się za ich przywódcę.

-Taka, że urządziliście sobie polowanie- oparłam dłonie na łuskach Krystka przed sobą- W którym nie dość, że zginęło w cholerę zwierząt i z tego co słyszałam, to większość niepotrzebnie to zginęła moja matka, Rysica. - powiedziałam- jak się do tego ustosunkujecie, hmm? - zapytałam. Gościa zatkało i przez chwilę stał jak słup lodu.

-to niemożliwe... nawet te demony, łaki nie mogą się urodzić z związku człowieka i zwierzęcia- powiedział niepewnie. Super, czyli skupił się na najtrudniejszym dla mnie fragmencie historii.

-Chyba, że do sprawy wmiesza się Pan Bóg- rzuciłam w odwecie.

-Zaraz, Albert, to prawda? Rysie są gatunkiem chronionym, myślałam, że naprawdę znalazłeś te wszystkie truchła. Ale byłam głupia- odezwała się nagle jakaś kobieta, piorunując stojącego przede mną mężczyznę spojrzeniem pełnym smutku.

-Hej to nie ja strzelałem! Tylko zleciłem! -rzucił nagle.

-Posłużę się tutaj przykładem- powiedziałam -żołnierzom wydano rozkaz zabicia całej wsi, a później wyszło na jaw, że nie mieli wyboru. Albo zabiliby wszystkich, albo wyrżnięto by ich rodziny. Kto odpowiada za mord? – zapytałam, zbierając magię w dłoni. Ludzie nie traktowali zwierząt jak im równych i nie dziwiłam się im, ale coś takiego zasługiwało na karę. A ja miałam pomysł jak wprowadzić ją w życie.

-Jasne, że dowództwo. W końcu zmusiło ich szantażem- odpowiedziała kobieta.

-Tak czy siak, psujecie atmosferę- wtrąciła się nagle inna pani. Była ubrana w bardzo elegancką suknię i mocno umalowana, jakby wybierała się co najmniej na królewską ucztę. Znałam takie sytuację tylko z baśni, ale właśnie tak wyobrażałam sobie wszystkie bohaterki.

-Zaraz znikam, tylko zostawię temu kto to zlecił małe przypomnienie. I lepiej, żeby w przyszłości nie wywijał takich numerów, bo teraz dostaje tylko ostrzeżenie, a następnym razem, będzie dużo gorzej! -rzuciłam, podnosząc przy ostatnich słowach głos. Krystek zgodził się na to co zamierzałam zrobić i oboje skupiliśmy się na tym co zamierzaliśmy uskutecznić.

-Gotowa? -zapytał Krystek, kiedy złączyliśmy nasze umysły, jak wczoraj. Jednak tym razem, czułam również jego magię, dziką, nieprzewidywalną, tak podobną do mojej, ale jednocześnie inną. Zamiast odpowiadać skoncentrowałam się i zaczęłam śpiewać zaklęcie. Najdłuższe, które do tej pory ułożyłam, a melorecytacja, tym razem brzmiała, jak wyrok.

Wydany rozkaz śmierci, odebrania życia

Niech na winnego zemsta zabitych spadnie.

Piętno na twarzy, jedna kropla

Zoja ( w trakcie korekty)Where stories live. Discover now