Rozdział 36

3 0 0
                                    

Pisałam na telefonie, więc z góry przepraszam za błędy.
———————————————————
-Jak pewnie zauważyliście mamy dzisiaj w naszym gronie nową parę, przed chwilą widzieliśmy co wyczyniają w powietrzu i uważam, że nam dorównują, a niektórych nawet przewyższają. -powiedział Czkawka, wciąż siedząc na grzbiecie Szczerbatej, a przy ostatnich słowach spiorunował wzrokiem paru jeźdźców. Nawiasem mówiąc, tylko ja stałam na ziemi, pozostali wciąż siedzieli na swoich smokach i stamtąd reagowali na wypowiedź dowódcy, który jeszcze nie skończył. - Osobiście jestem za tym, by przyjąć ich do naszej grupy na stałe, niech Twierdzą stanie się dla nich domem, a my rodziną! -powiedział i podniósł rękę, Astrid, która zajmowała miejsce po jego lewej stronie podniosła swoją prawie w tym samym momencie, a ci którzy odgrywali wcześniej rolę wrogów, również podnosili swoje dłonie, przegłosowując decyzję. W sumie najbardziej zaskoczyło mnie to, że Astrid mnie zaakceptowała, skoro wcześniej była jedyną wysłaną na patrol, która nas zaatakowała, ale co ja tam o nich wiem. Kiedy wszyscy wyrazili swoje zdania, większość ponownie wystartowała albo tak jak Czkawka zeskoczyła z swoich smoków, a te oddaliły się gdzieś pozostawiając nas samych na skalnej powierzchni, w kotlinie znowu zrobiło się pusto, Krystek przez chwilę nie wiedział co ma zrobić, ale później Szczerbata go zawołała i poleciał za nią.
-Dobra, smoki teraz polecą na cokolwiek mają ochotę  zrobić- powiedziała Astrid, która również została i wywróciłam oczami, a później kontynuowała swoją wypowiedź -chodź, Wicher, sprawdźmy co jeszcze potrafisz.- skinęła na mnie głową i wróciliśmy na główny dziedziniec, tylko po to, by od razu, po pokonaniu jednego korytarza zanurkować w następnym, aczkolwiek ten praktycznie tuż za wejściem ostro zakręcił. Nie wiem, ile tak szliśmy, ale na pewno na tyle długo, że wąska, skalna przestrzeń zaczęła na mnie naciskać. Już wiedziałam, że jeżeli kiedykolwiek będę musiała go ponownie pokonywać, to zrobię to biegiem. Na szczęście zanim dostałam ataku paniki i wybuchłam ogniem, korytarz się skończył. Jak się okazało staliśmy po drugiej stronie góry, na dużej polanie, z krótką trawą rosło kilkadziesiąt drzew, między którymi porozciągano wytrzymałe liny, jednak żadna nie dochodziła do pnia, bo kawałek wcześniej miały zamontowane drewniane belki, od których liny zmieniały się w plątaninę cienkich linek, które okrążały drzewa. Opuściłam wzrok i zauważyłam, że przed nami ktoś wysiał niskie, żółte kwiatki, które wyznaczały dość spory okrąg, obok leżała okrągła mata, kojarząca mi się z materacami na szkolnej sali gimnastycznej. Oprócz tego po prawej znajdowała się strzelnica, gdzie trenowało kilku młodych Strażników, aczkolwiek tylko część miała łuki, a pozostali strzelali z broni palnej, z kolei po lewej stronie wyjścia z tunelu ktoś palikami i sznurkami wyznaczył teren do walki bronią. Z chęcią popatrzyłabym jeszcze na trening kolegów po fachu mojego taty, ale Astrid zaprowadziła mnie na maty, pozostali w tym czasie gdzieś się wykruszyli i w efekcie koło nas została tylko ta ruda dziewczyna od białego smoka. Klepnęła mnie teraz w ramię i powiedziała:
-Jestem Ann, chodź młoda sprawdzimy, jak potrafisz się bić wręcz, tylko bardzo cię proszę, o niewysuwanie pazurów. - później podeszła do brzegu maty i ściągnęła kurtkę, oraz wyciągnęła z kieszeni spodni wszystkie sztylety, a zza pasa wyjęła dwa pistolety na wodę. Ułożyła to wszystko na rozpostartej na trawie kurtce i zdjęła buty, po czym weszła na matę, stając na niej tylko w jasnoniebieskich spodniach i takiej samej koszulce. Skinęła na mnie głową, więc również zdjęłam bluzę i położyłam ją na trawie.
- masz, lepiej zwiąż włosy, i radzę ci zdjąć bransoletki- odezwała się Astrid podając mi wyciągniętą z kieszeni gumkę i wskazując na moje nadgarstki. Faktycznie, zapomniałam, że przed wylotem ze szkoły założyłam mój prezent urodzinowy i na prawej bransoletce zapięłam pamiątkę po babci. Zgodnie z radą rozpięłam moje rozwijane karwasze i położyłam je na bluzie, związałam włosy w kucyk, a później zajęłam miejsce naprzeciwko Ann. Poleciła mi przygotować się do walki, więc przykucnęłam i uniosłam dłonie na wysokość piersi, ale nie zaciskałam pięści. Skinęła głową i również zajęła pozycję do walki, a później stojąca koło naszych rzeczy Astrid machnęła ręką i Ann na mnie skoczyła! Przez chwilę stałam nieruchomo, więc oberwałam w brzuch, ale szybko się otrząsnęłam i drugiego ataku już uniknęłam, jednak Ann nie straciła równowagi, tylko wykorzystała swój pęd, by zadać kolejny cios, więc okręciłam się, jednocześnie opadając na pięty oraz dłonie, po czym wyrzuciłam lewą stopę w górę, prosto w żebra przeciwniczki. Odskoczyła, ale moje palce i tak musnęły jej biodro i gdybym miała wysunięte pazury, jak nic skończyłoby się to porządnym zwichnięciem. Korzystając z tego, że chwilowo stała kawałek dalej przerzuciłam prawe kończyny na lewo i sekundę po wylądowaniu, wybiłam się w górę, jednocześnie obracając się. W ten sposób znowu stałyśmy tak jak na początku starcia, tyle że teraz Ann odciążała lewe biodro, czyli to w które uderzyłam. Ups, chyba trochę za mocno ją palnęłam, ale po chwilę moja przeciwniczka zrobiła krok do przodu i zadała kolejne ciosy. Czyli wszystko z nią w porządku, pomyślałam i skupiłam się na walce. Większości ciosów udawało mi się albo odbić, co skutkowało lekkim bólem przedramion, albo uniknąć, natomiast moja przeciwniczka nie miała tyle szczęścia i co rusz ode mnie obrywała, choć mam wrażenie, że specjalnie się wtedy podkładała. Przez to miałam delikatne wrażenie, że biję się z dzieckiem, ale chwilę później musiałam się już porządnie skupić, bo zaatakowała prawym prostym prosto w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się moja głowa i zaraz poprawiła lewym sierpowym, dodatkowo wykonując kopniak lewą nogą. Przed pierwszym ciosem odchyliła głowę do tyłu, a zanim uderzył drugi, to odkręciłam się w prawo i złapałam za jej stopę, po czym spróbowałam ją przewrócić. Nie udało mi się, ale właśnie wtedy Ann dała sygnał, że czas kończyć walkę. Puściłam ją, przez co z impetem usiadła na macie, ale po chwili podniosła się i z uśmiechem mnie przytuliła. Nie spodobało mi się to i wysmyknęłam się z uścisku. Odskoczyłam na drugi koniec maty i przykucnęłam, obserwując ją uważnie, a właściwie je, bo Astrid również się na mnie dziwnie patrzyła.
-Hej, spokojnie furiatko, jeżeli nie lubisz przytulania to okej, po prostu nie wiedziałam, dobrze? -powiedziała Ann, wciąż na mnie patrząc. Faktycznie, skąd kompletnie obca mi osoba mogła wiedzieć, że przytulam się tylko z moją paczką, a i wtedy na krótko? Chociaż i tak przytulanie dziewczynki, którą poznało się poprzedniego dnia wydaje mi się trochę dziwne. Jednak skinęłam jej głową i wróciłam do nich. Miała całkiem sporo siniaków, a i ja czułam, że też naobrywałam, choć przez futro nie było tego widać. Zeszłyśmy z maty I dziewczyny zaprowadziły mnie do drzewa, gdzie liny schodziły najniżej. Jako jedyne miało platformę i drabinę, pod którą leżała jakaś plandeka, przykrywająca stos rzeczy. Z tyłu wyczułam czyjąś obecność, a po chwili usłyszałam kilkanaście głosów. Cofnęłam się, puszczając przed nas sporą grupę. Odrzucili plandekę i teraz zauważyłam, że pod nią znajdują się skomplikowane urządzenia, zrobione z drewna, metalu i pasków. Większość z nowoprzybyłych była tymi Strażnikami, którzy wcześniej  ćwiczyli na strzelnicy, ale pozostali byli jeźdźcami.
Zaczęli brać te urządzenia i rozplątywać paski, a później zakładali je i dopasowywali do siebie. Kiedy kończyli, jeden pas okrążały ich w talii, a kolejne tworzyły szelki. Na tym w pasie były przyciski, po jednym na każdym biodrze, a wzdłuż nóg biegły kolejne paski, aż do stóp, do których mocowali małe deseczki połączone specyficznym mechanizmem. Kiedy zapięli wszystkie paski i zaciągnęli sprzączki, to wchodzili po drabinie i klikali jeden guzik, który łączył deseczki, stawali na linie i naciskali drugi, ruszając w trasę po linach, zaczynali się ścigać, grając w coś przypominającego berka, tyle, że na linach i z jeżdżeniem niekoniecznie głową w górę. Ruch przede mną sprawił, że oderwałam wzrok od tego specyficznego berka.
Astrid i Ann szły w moją stronę, ta druga wciąż dociągała paski swojej uprzęż, ale blondwłosa jeźdźczyni miała już wszystko zapięte, a w dłoniach niosła drugą uprząż.
-dobra Wicher, zakładaj to i zobaczymy jak sobie poradzisz na linach -powiedziała Astrid i podała mi deski wraz z mechanizmem owinięte pasami. Przejęłam, po czym rozwinęłam, próbując zorientować się od czego zacząć. W końcu stanęłam na rozpiętych na razie deskach i pierwsze co, to zaciągnęłam paski wokół tych części moich stóp, które dotykają ziemi, a te które oni zawijali dookoła pięt wydłużyłam na maksa i zaciągnęłam w przewężeniu pomiędzy łydkami, a stopami, dalej pociągnęłam do kolan, gdzie również zapięłam dwa paski, nad i pod kolanami. Później poszło już łatwo, pas nad biodra i zapiąć szelki. Podeszłam do drabiny i wspięłam się do czekającej na mnie na platformie Ann. Astrid już pojechała i obecnie ścigała się z Czkawka, który śmigał błyskając w słońcu swoją rudą czuprynę. Ann stała już na linach i skinęła do mnie zachęcająco do mnie głową, więc kliknęłam prawy guzik i mechanizm zaczął dziwnie buczeć. Ok, czyli nie ten. Ponownie nacisnęłam przycisk i brzęczenie ustało, powtórzyłam ruch po lewej stronie I tym razem mechanizm złączył deseczki, ale nie pasowały do liny. Dobra, rysiczko, spokojnie, panuj nad ogniem, pomyślałam i rozłączyłam mechanizm. Wysunęłam stopy przed siebie i wtedy połączyłam deseczki. Stanęłam, próbując złapać równowagę na wąskiej linie. Jak kiedyś nad wąwozem, biegając po konarach drzew. Stałam! Ok, teraz nacisnęłam prawy przycisk, doganiając Ann, która w tym czasie śmignęła I czekała na mnie na końcu pierwszej liny.
-Dołączamy do wyścigu? Postaraj się nie spaść przy zmianach lin, powinna być bariera, która nie pozwoli nam zlecieć na ziemię, ale dość często zawodzi i trzeba później łatać ludzi. Przed zmianą liny rozpędź się przytrzymując przycisk, a później rozłącz deski i skacz!- powiedziała Ann, uśmiechając się do mnie, a później wykonała swoje rady i dołączyła do zabawy. Ostrożnie złapałam się jedną ręką gałęzi nad moją głową i rozłączyłam deski. Obróciłam się, złączyłam je i ruszyłam. Będąc w połowie liny, rozpędziłam się i wybiłam, jednocześnie rozłączając deski. Wybiłam się tak, że obróciło mnie do góry nogami, ale trudno, po prostu złapałam w mechanizm linę, która do tej pory biegła nade mną. Ruszyłam dalej, a po chwili jazdy, ktoś jadący pode mną, klepnął mnie w stopę i zawołał – berek!- po czym pojechał dalej. Skupiłam się i wybiłam, rozłączając, złączając deseczki, co sprawiło, że stałam teraz tyłem do poprzedniego kierunku jazdy. Ruszyłam w stronę dość dużego skupiska, gdzie pozostali ganiali się nawzajem. Niech żyje kocia równowaga, która pozwala mi nie myśleć o moich ruchach, a i tak utrzymuję się na linie, pomyślałam, jadąc w ich stronę. Dogoniłam ich, a tuż zanim przejechałam większości nad głowami, znowu przyspieszyłam  i rozgibałam się na boki, przez co obróciło mnie do góry nogami i pozwoliło podczas przejazdu klepnąć w głowę jakiegoś faceta, z wisiorkiem Strażnika na szyi. Musnęłam go, wołając- berek! -I pojechałam dalej, wciąż do góry nogami. Pęd sprawił, że niektóre kosmyki, które wysmyknęły się z gumki, latały mi wokół twarzy, przez co miałam ograniczone pole widzenia. Spróbowałam znowu obrócić się na linie, ale nagle mój mechanizm, rozpiął się, bez mojej ingerencji i spadłam. Udało mi się tylko zwinąć w kulkę, tak że na ziemi wylądowałam na całych stopach. Jeden z nielicznych momentów, gdy moje pięty dotknęły ziemi, jednak pozwoliło mi to zamortyzować upadek. Wstałam i popatrzyłam w górę, na miejsce, skąd spadłam. Całkiem wysoko, biegła tamta lina!
-Nic ci nie jest? -zawołał do mnie Czkawka, hamując gwałtownie przy jednym drzewie.
-Wszystko gra! Ale pójdę sobie na chwilę- zawołałam i wypięłam się z uprzęży. Zwinęłam urządzenie w kulkę i cisnęłam pod drabinę, a później wybiegłam przez tunel

Zoja ( w trakcie korekty)Where stories live. Discover now