TADEUSZ
-Nie możemy ich zostawić! Obiecałem, że ich stamtąd wyciągnę-oburzył się niebieskooki odkładając na bok puszkę z brzoskwiniami. Siedzieliśmy właśnie ze starszyzną kolonii. Byliśmy w niej już dwa miesiące i Zenon uznał, że zostajemy na stałe. Nie podobało mi się, to że traktuje nadal mnie jak dziecko. Okazało, się że nie jest ona najbezpieczniejszym miejscem. Ale był plan. Kolonia była położona w odległości kilku dziesięciu kilometrów od ostatniej bazy OS, z której uciekł blondyn. A dokładnie cztery kilometry od bazy OS był odnowiony przez ludzi z kolonii ogromny statek, który miał wszystkich zabrać do bezpiecznego miejsca, najlepiej wyspę.
-Nie możemy ryzykować całej kolonii na rzecz dwunastu osób. Uratowaliśmy 250 dzieciaków z rąk Ostatniego Społeczeństwa w przeciągu 15 lat. Czy ty myślisz, że będę to ryzykował? Nie ma mowy nie mamy czasu musimy uciekać oni są blisko, za blisko-powiedział poważnie Aron.
-Nie chce się wtrącać ale to trochę nieludzkie-postanowiłem poprzeć zdanie blondyna.
-Nie pójdziemy tam i koniec tematu musimy przejść kanałami na drugie wybrzeże co już i tak jest wystarczająco kurwa niebezpieczne. Przypomnę tylko, że The Tough of the Last Hope to ostatnie ich laboratorium na świecie i jest ono najbardziej strzeżone. Jeszcze na tyle nas nie pojebało żeby wchodzić lwu do pyska. Trzymamy się planu-gdy ostatnie słowa padły z ust bruneta brzoskwin wstał i wyszedł oburzony z kuchni. Wybiegłem za blondynem. Był jedyną osobą, której jakkolwiek teraz ufałem. Zenek nie widział świata poza Aronem, a na mnie miał zwyczajnie wywalone. Zastałem zapłakanego blondyna w jego łóżku. Poklepałem go po plecach niepewnie. On odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie zapłakanymi oczami. Czemu on tak na mnie działa? Widząc jego zapłakaną twarz chciałem go jedynie przytulić i ucałować.
-Nie mogę ich zostawić-mruknął a ja przyciągnąłem go do siebie i zamknąłem w objęciach.
-Wiem, wiem że to ciężkie-przeczesałem ręką jego włosy. Chłopak płakał w moją koszulkę a mi pękało serce. Wiedziałem jak boli zostawienie bliskich osób na pewną śmierć. Dobrze to wiedziałem i nie mogłem znieść tego widoku. Wolałem patrzeć w jego błyszczące oczy i uśmiechnięte usta. Trwaliśmy tak w uścisku bólu. Nie miałem pojęcia jak go pocieszyć. Czułem się bezradny tak bardzo, że chciało mi się płakać choć strasznie rzadko płakałem.
-Oni byli dla mnie jedyną rodziną. Moją matkę pamiętam przez mgłę. A jedyne wspomnienie z nią to ogród tamtego dnia. Ja nie mogę ich zostawić-wydukał załamanym głosem. Cały czas głaskałem jego plecy i włosy starając się mu pokazać, że jestem przy nim w jakikolwiek sposób.
-Jakiego dnia?-Spytałem się podejrzewając, że chłopak się przejęzyczył.
-Tego, w którym wylała na mnie wrzątek-mówiąc to zdjął polar i koszulkę. Moim oczom ukazał się makabryczny widok. Cała jego klatka piersiowa, plecy i ramiona były jedną wielką blizną. Skóra była nie równa i blada, a zamiast sutków chłopak miał lekko różowe punkciki. Lewy przypominał kształtem serce. Chłopak odwrócił czerwoną ze wstydu głowę.
-Jak...-wyszeptałem pytająco przysuwając blondyna i dotykając jego pomarszczonej skóry. Jak jego matka mogła mu to zrobić? To nie mieściło mi się w głowie.
-Bawiłem się w naszym ogrodzie. Mama wiedziała już, że mnie zabiorą. Nie chciała tego więc zrobiła mi to w nadziei, że tego nie przeżyje. Wolała żebym umarł niż spędził życie jako szczur doświadczalny. Chciała mnie uchronić. Wiem to z jej listu do mnie, którego wykradłem z laboratorium. Wcześniej jej nienawidziłem i to też jej nie usprawiedliwia ale pozwala zrozumieć to co mi zrobiła-opowiedział i założył koszulkę.-Wiem, że jestem szpetny. Wolałem byś teraz się odwrócił niż gdy się przywiąże-dodał po chwili ciszy. Odwrócił?
CZYTASZ
Apocalypse, Peaches and You... (!ZAWIESZONE!)
Science FictionNa świecie od 21 lat szaleje zabójcza choroba Living Death w skrócie LD. Choroba ta jest przenoszona krwią sprawia ona, że osoba zarażona staje się agresywna i rzuca się na wszystko co żywe, rozszarpując i zajadając ciepłe mięso. Organizacja OS- Ost...