Rozdział 5. Kolonia

2 0 0
                                    

TADEUSZ

Związali nam ręce i wsadzili do aut. Świetnie. No to tyle z młodości i wolności. Zabijałem wzrokiem każdego po kolei. Szkoda, że nie było ze mną Zenka miał bym na kogo krzyczeć, a nie zamiast tego siedzieć cicho i wiercić wzrokiem w blondynie. Przynajmniej Klapek opierał swoją mordkę w okropnym kagańcu o moje udo. Tyle dobrego. Jechaliśmy kilka minut aż zatrzymaliśmy się przed wielkim murem. Uniosłem głowę z wrażenia oglądając wielki mur z drutem kolczastym na górze i dole. Skręciliśmy wjeżdżając przez dużą stalową bramę. Auta zaparkowały  na małym parkingu przed ogromnym starym domem. chyba jakąś willą. Była fioletowo czarna miała duże okna i ganek, na którym bawiły się dzieci. Po lewej stronie rosła wielka wierzba pod, którą siedziało kilku starców i staruszek. po prawej stronie był trawnik z kwiatami i kilkoma linkami, na których wisiało pranie. Za paraniem była ogromna szklarnia a obok niej ogród i starasz drewniana szopa. Mimo że miejsce wyglądało na stare widać było, że tętni życiem. wszędzie były kwiaty w doniczkach, zabawki dzieci i inne rzeczy świadczące o pobycie ludzi. Wyszliśmy z aut i rozwiązali nam ręce. Wymasowałem nadgarstki kiedy nagle rozległ się huk. 

-Gdzie on kurwa jest?! Jak mu coś zrobiliście to was rozpierdolę!-Usłyszałem krzyk szatyna. Celował pistoletem w głowę jednego z zamaskowanych ludzi. 

-Zenek co ty odpierdalasz? Żyje i mam się dobrze nie rób scen kurwa-podszedłem wyjmując pistolet z jego dłoni. Szatyn chciał mnie przytulić ale odepchnąłem go od siebie i pomogłem wstać zamaskowanemu. 

-Proszę, proszę kogo my tu mamy-za moich pleców odezwał się niski męski głos. Odwróciłem się a moim oczom ukazał się facet na oko 30 lat, dobrze zbudowany ubrany w moro bojówki i białą koszulkę na ramiączka. Włosy miał kruczo czarne krótko ścięte, a na jego widocznie zarysowanych szczękach był lekki zarost. Uśmiechał się dosyć specyficzne a jego szafirowo zielone oczy zaświeciły w słońcu. 

-O kurwa! Aron!- Krzyknął szatyn za moich pleców wbiegając w ramiona faceta. Uniosłem brwi w nie małym zadziwieniu. Oboje stali tak dobrą minutę. 

-Kurwa myślałem, że nie żyjesz!- Powiedział ten cały Aron łapiąc dłoniami twarz Zenona.

-Przygotuj trzy najlepsze łóżka i powiedz w kuchni, że mam gości! Świętujemy- Zarządził brunet zwracając się do jednego z zamaskowanych facetów.

-Wy się znacie? Zenon kurwa o chuj tu chodzi?!- Wydarłem się na niego popychając go.

-Uspokój się. Aron to mój em... Stary znajomy wszystko dobrze- zapewnił mnie szatyn podchodząc do wyższego faceta. Posłałem mu zabójcze spojrzenie. Jak on może mieć we mnie tak wyjebane?! 

Splunąłem, i podszedłem do Klapka z zamiarem zdjęcia mu z głowy tego kagańca. Aron i Zenon weszli do domu a ja usiadłem na ganku siłując się z kawałkiem metalu na moim psie. 

-Co za skurwiel ci założył to cholerstwo? Biedaczku-spytałem patrząc w jego maślane oczy.

-Masz-usłyszałem głos obok siebie. Usiadła obok mnie niebieskooka blondynka w zielonej zwiewnej sukience. Podała mi mały kluczyk. Wymruczałem ciche "dziękuje" i wydostałem Klapka z tego cholerstwa. On zamerdał ogonkiem i pogonił za nim kilka razy w znaku radości. Blondynka się zaśmiała na ten widok. Również się zaśmiałem po czym spytałem:

-Jak masz na imię? Co to za miejsce?

-Edmunda ale wszyscy mówią mi Edzia. Witaj w ostoi ocalonych pokoleń. Też zostałeś zabrany z OS?

-Nie, nie zostałem. Jestem wolnym człowiekiem. To wasi ludzie nas tu zabrali wbrew woli.

-Tadeusz-poczułem jak ktoś dźga mnie palcem w ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem blondyna. Spojrzałem na niego pytająco.-Pójdziesz spytać się pani z kuchni czy ma puszkę brzoskwiń? Boje się jej-wyjaśnił 

-Marta wygląda tylko przerażająco, jest bardzo miła dasz rade sam się jej spytać-odpowiedziała za mnie blondynka.- Ale jak się aż tak boisz o mogę się spytać za ciebie-powiedziała gdy blondyn zrobił nieprzekonaną minę. 

-Tak proszę, ale Tadek idzie z nami-przewróciłem oczami i wstałem idąc za nimi. Dom był duży. Podłoga trzeszczała, na ścianach były przyklejone rysunki i namalowane inne rzeczy. Przeszliśmy przez korytarz i znaleźliśmy się naprzeciw dużych szklanych drzwi wychodzących na boisko na którym był rozłożony namiot ogrodowy, stoły i krzesła i inne. Przed szklaną szybą były duże schody na, których siedziało kilku chłopców. kuchnia była za schodami. To znaczy do kuchni prowadził taki korytarz za schodami. Kuchnia była duża i pełna życia. Przy wyspie siedziało kilku małych chłopców jedzących chleb z dżemem, kilka starszych kobiet przy stoliku obok piło kawę, wszędzie były jakieś rośliny, co chwila ktoś się śmiał i żartował. To miejsce było naprawdę przyjazne. Blondynka podbiegła do dzieci zaczynając z nimi rozmowę. 

-No i kogo ty się boisz-spytałem z kpiną blondyna, ale zanim zrobiłem jakikolwiek następny ruch wszedłem w kogoś. W kogoś ogromnego. Odsunąłem się przyglądając się prawie dwu metrowej umięśnionej kobiece z mało przyjaznym wyrazem twarzy. Przełknąłem głośno ślinę patrząc na nią przerażony. 

-Przepraszam panią bardzo-wydukałem przerażony. 

-Ojej skarbie nie zauważyłam cię nic ci nie jest?-Spytała ciepłym troskliwym głosem. MOŻE JEDNAK DORZYJE STAROŚCI!!! 

-Nie, jest dobrze. Spokojnie. Przyszliśmy z kolegą spytać czy mogli byśmy dostać brzoskwinie w puszce-na te słowa blondyn wyraźnie się ożywił. 

-Oczywiście. Pod schodami są takie drzwi, tam jest spiżarnia na pewno jakieś są. Możecie sobie zjeść jedną puszkę i jeśli chcecie to przynieście drugą to zrobię specjalnie dla was ciasto brzoskwiniowe.

-Tak! brzoskwinki!- pisnął szczęśliwy niebieskooki zwracając uwagę każdego w kuchni. Zrobiło się cicho a on zasłonił usta rękoma spuszczając zarumienioną twarz.

-Przepraszam za kolegę jest lekko upośledzony-złapałem chłopaka za rękę i wyszliśmy z kuchni. 

-Przepraszam, lubię brzoskwinki-szepnął do mojego ucha kiedy otwierałem drzwi do spiżarni. Pokręciłem głową i zabrałem dwie puszki brzoskwiń. Jedną dałem uradowanemu blondynowi a drugą zaniosłem do kuchni. Kiedy wróciłem blondyna już nie było. Nie przejąłem się tym za bardzo. Zamiast go szukać postanowiłem się rozejrzeć. Wspiąłem się po skrzypiących drewnianych schodach na piętro. Chciałem się rozejrzeć kiedy usłyszałem krzyk Zenona za zamkniętych drzwi. Krzyczał "Aron błagam przestań" wiedziałem, że ten facet jest podejrzany. Wparowałem do pokoju bez pukania. Spodziewałem się wszystkiego. Naprawdę każdego rodzaju walki, tortury czy czegoś takiego. Ale nie rozebranego do połowy bruneta i już nagiego szatyna. Spojrzałem na nich przerażony a oni na mnie zasłaniając się odruchowo. Co do kurwy?! Trzasnąłem drzwiami szybciej niż je otworzyłem. Co oni robili?! Dlaczego?! Fuj. Niechciałem zobaczyć nagiego Zenona. On mnie wychował był dla mnie jak drugi ojciec. Zbiegłem po schodach, przez korytarz i na dwór. Przebiegłem przez stoły po namiotem i wbiegłem na wzniesienie i do sadu. Zwolniłem po chwili i upadłem na trawę, położyłem się na plecach analizując to co się właśnie stało. Przyłapałem na seksie mojego praktycznie ojca. Japierdole...


Apocalypse, Peaches and You... (!ZAWIESZONE!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz