TADEUSZ
-Oj błagam to, to nic- mówił Zenek z pełnymi ustami wpychając do nich jeszcze większą ilość pieczonego kurczaka. Siedzieliśmy razem przy ciepłym ognisku w opuszczonej galerii handlowej. Upewniając się wcześniej, że żaden "ZD" nie zrobi nam krzywdy przez całą noc. Ale nigdy nie można być pewnym.-A pamiętasz jak najadłeś się jakiś żelek i miałeś rozwolnienie kilka dni?! To było...-dokończył starszy przełykając kurczaka. Zaśmiałem się i spojrzałem na brązowookiego szatyna. Był wysoki, dobrze zbudowany. Miał kręcone włosy do ramion, zawsze związane z tyłu w niechlujnego kucyka i delikatny zarost. Dokończyłem swoją porcję i położyłem się na legowisku zrobionym z karimaty i niebieskiego śpiwora. Wszystko było zniszczone bo miało kilka ładnych lat, ułożyłem się tyłem do ciepłego ogniska i zrobiłem miejsce dla sporej ciepłej kulki sierści. Poklepałem miejsce obok czekając aż klapek (mój pies) wygodnie się ułoży i przykryłem nas śpiworem. Może nie było wygodnie ale idzie się przyzwyczaić jak przez 15 lat śpi się tak prawie każdej nocy. Gdy już zasypiałem usłyszałem tylko ciche "Dobranoc" dobiegające z drugiego końca ogniska co sprawiło, że kąciki moich ust się uniosły.
Obudziły mnie przyjemne promienie słońca padające na moją twarz. Przebijały się przez zarośnięte bluszczem okna co naprawdę ślicznie wyglądało. Usiadłem przyglądając się tej scenerii przez kilka chwil. Ale to nie może trwać wiecznie. Trzeba ruszać. Chwyciłem plecak i zacząłem pakować wszystko co z niego wyjąłem i zapasy jedzenia, zostawiłem tylko karimatę na której spał Klapek i udałem się na wycieczkę po sklepie. Musiałem w końcu się przebrać, robiło się za ciepło. A nie zrobiłem tego jak Zenon wczoraj więc musiałem uczynić to dziś. Zimowo/ jesienne moje ciepłe ubrania już były za grube. Po przejściu kilku alejek natrafiłem na tą z ubraniami. Siedziałem tam dobrą chwilę szukając dobrych rozmiarów i przymierzając różne opcje. Postawiłem końcowo na niepodarte czarne bojówki, czarną koszulkę z dużym czerwonym napisem "F*CK YOU" na plecach, na długi rękaw. Zmieniałem również brudną bieliznę na czystą zabierając kilka par na kolejne dni. Jedyne co zostawiłem do buty. Wysokie do połowy łydki, czarne, rozchodzone glany. Dostałem je od Zenka na 17 urodziny i od tamtego dnia chodzę w nich do dziś. Są co prawda już trochę rozwalone, ale postanowiłem temu zaradzić pierwszym lepszym klejem szewskim i szarą taśmą klejącą którą w niektórych miejscach były już sklejane. Do plecaka wrzuciłem również rozpinaną ciemno zieloną bluzę z kapturem gdyby miało być zimniej. Spojrzałem na swoje odbicie w połowie pękniętym lustrze. Moja postura była nie zbyt przeze mnie lubiana, nigdy nie byłem szeroki w barkach i miałem grube uda. Uda z bliznami zrobionymi przeze mnie. Nienawidziłem siebie za to, że jestem taki nie męski. Nie byłem też specjalnie wysoki bo miałem ledwo metr siedemdziesiąt pięć. Jedyne co dawało mi pewność, że jestem facetem to mój członek i ledwo widoczny dziewiczy wąsik. Przynajmniej moje włosy są fajne krótkie ciemne blond, nie równo obcięte a największym urokiem w nich było to, że każdy był wygięty w inną stronę. Przejechałem ręką po głowie i udałem się do ogniska. Rzuciłem szybkie "cześć" widząc jak szatyn pakuje swoje rzeczy do plecaka. Klapek merdał ogonem gryząc kości z wczorajszego kurczaka. Przypiąłem karimatę do góry plecaka tak samo jak Zenek i ruszyliśmy.
Wyszliśmy z opuszczonego budynku śmiejąc się i rozmawiając na różne tematy. Mieliśmy cel. Po czternastu bezcelowych, zagubionych i niebezpiecznych latach mieliśmy cel. Zmierzaliśmy na południe. Musieliśmy dotrzeć nad morze, tam pływają promy ostatniego społeczeństwa, które zabierają wszystkich ocalałych w miejsca specjalnie wyizolowane od choroby. Tam jest bezpiecznie. Do morza zostało nam równe 100 kilometrów i mieliśmy zamiar przejść je w równe czternaście dni. Rozmyślałem tak idąc dalej. Jak wyglądało by wszystko gdyby nie pandemia? Chociaż to bardziej można nazwać apokalipsą. Apokalipsą żywej śmierci.
-Zenek opowiesz mi jeszcze jak było gdy mnie znalazłeś?-Postanowiłem zacząć jakoś rozmowę po godzinie milczenia i marszu.
ZENON
-Jasne-uśmiechnąłem się ciepło do ponurego blondyna. Mimo, że opowiadałem mu to z milion jak nie dwa razy dalej lubiłem to robić. Wiedziałem, że chłopak jest nieśmiały i ma problemy z zaczynaniem rozmów w porównaniu do mnie.
-Wszedłem do twojego domu by sprawdzić czy nie ma tam jakiegoś jedzenia, jedyne co zastałem to dwa rozszarpane ciała i kilka zabitych zarażonych. Wtedy gdy się rozglądałem usłyszałem twój psik. Od razu pobiegłem na górę i gdy znalazłem przestraszonego ciebie i tego zarażonego strzeliłem mu w łeb. Ciebie zapłakanego na skraju omdlenia ubrałem w pierwsze lepsze ubranka i zabrałem jak najdalej. Do dziś pamiętam jak spałeś wtulony w mój brzuch, wtedy nie pyskowałeś-zaśmiałem się kończąc historię.
-Nie pyskuje tylko inteligentnie buduje argumenty, a ty już jesteś na to za stary-wzruszył ramionami, wskakując na przewalone drzewo.
-Nie jestem stary i uważaj nie spadnij-pogroziłem mu palcem.
-Widzisz nadal się martwisz, nie potrzebie wiele razy już to robiłem-rozłożył ręce i zaczął powoli iść. Zaśmiałem się kręcąc głową.
Istnieją trzy cechy Tadeusza, które zauważyłem w nim przez lata zmian:
1. Uparty.
2. Mimo wszystko dziwnie odpowiedzialny.
3. Nienawidzący "nadopiekuńczości".
I jak dwie pierwsze można zrozumieć trzecia była dla mnie lekko obca. Chłopak nienawidził gdy jakkolwiek się o niego martwiłem. Zwykle wtedy się obrażał i kazał przestać.
-Słyszałeś to?-Spojrzał się na mnie zeskakując z drzewa i łapiąc za broń. Odruchowo wyjąłem dwa noże z pasa i pokręciłem przecząco głową. Nagle usłyszałem krzyk. Przerażony krzyk, chyba jakiegoś chłopaka. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i zaczęliśmy pędzić w stronę źródła dźwięku. Po chwili biegu przez las wybiegliśmy do małego gospodarstwa. Dom i stodoła obok. Z małego ceglanego domku dobiegały krzyki jeszcze żywego i chordy zakażonych.
-Odciągnę uwagę zakażeńców, ty pomóż temu kto tam jest. O ile coś zostało- powiedziałem w pośpiechu do blondyna, on skinął głową i rozdzieliliśmy się. Wbiegłem do domu.
-Hej! Hej wy! Graliście w taką grę-wycelowałem nożem w grupę na oko 10 zakażonych. Skutecznie. Odwrócili się od jakiejś żywej postaci w rogu.- Ja was zabijam a wy gonicie-zaśmiałem się wybiegając z domu. A za mną każdy zakażeniec. No to start.
TADEUSZ
Tylko gdy ostatni z LD opuścił pomieszczenie wskoczyłem podchodząc do nieprzytomnego już chłopaka. Dobra trzeba go zabrać. Przerzuciłem go przez ramie, od razu poczułem jak wbijają mi się w bark jego mocno wystające kości. Musiał tu trochę posiedzieć skoro jest aż tak wychudzony. Wstałem upewniając się, że nic mu nie zrobię. Gdy chciałem już opuścić domek zobaczyłem, że światło odbija się od czegoś na komodzie przy oknie. Zbliżyłem się i chwyciłem małe metalowe pudełko było ciężkie, trochę większe od mojej dłoni. Na grzbiecie był dziwny znak a raczej napis. Chciałem się temu lepiej przyjrzeć ale niestety nie było casu bo usłyszałem krzyk Zenka. Schowałem pudełko do kieszeni spodni i szybkim krokiem ruszyłem na zewnątrz. Miałem wychodzić kiedy usłyszałem coś dziwnie znajomego a jednocześnie nie. Taki jakby hurkot. Gdy wyjrzałem na światło dzienne olśniło mnie. Samochód. Zardzewiały pickup z odchodzącą niebieską farbą, a dokładniej jej pozostałościami. Zapomniałem, że takie technologie jeszcze działają. Szatyn siedział szczęśliwy za kierownicą a tuż obok siedział mały czekoladowy futrzak. Wskoczyłem do tyłu układając na kolanach głowę znalezionego chłopaka. Zapukałem w szybę na znak, że możemy ruszać.
![](https://img.wattpad.com/cover/366763304-288-k663623.jpg)
CZYTASZ
Apocalypse, Peaches and You... (!ZAWIESZONE!)
Science-FictionNa świecie od 21 lat szaleje zabójcza choroba Living Death w skrócie LD. Choroba ta jest przenoszona krwią sprawia ona, że osoba zarażona staje się agresywna i rzuca się na wszystko co żywe, rozszarpując i zajadając ciepłe mięso. Organizacja OS- Ost...