Rozdział 3

144 11 2
                                    


Pozostałe zajęcia nie przyniosły już żadnych interesujących wydarzeń, natomiast podczas przerw moja nowa ekipa oprowadziła mnie nieco po szkole – oczywiście pod wodzą niezawodnej szefowej Pilar. Dzięki tej wycieczce dowiedziałam się, gdzie można zjeść najlepsze almuerzo, który automat z przekąskami i napojami nie wydaje reszty, oraz którego miejsca na patio nie obejmują wścibskie kamery. Szlajając się korytarzami, starałam się chłonąć całym ciałem tutejszą atmosferę. Wszystko wyglądało inaczej niż w mojej starej budzie na warszawskim Mokotowie. Bardziej elegancko, nowocześniej, z rozmachem.

– Idziecie dziś na tę imprezę z okazji rozpoczęcia roku – zagadnął po ostatnim dzwonku Diego, chłopak w rozchełstanej koszuli. W międzyczasie dowiedziałam się, jak miał na imię.

Wszyscy przytaknęli, jakby była to najoczywistsza oczywistość. Ja natomiast milczałam.

– A ty, laska, co? – Pilar szturchnęła mnie po przyjacielsku w ramię. – Masz jakieś inne plany? Jakąś inną ekipę, o której zapomniałaś nam powiedzieć? – przekomarzała się.

– Nie wiem, czy jaśnie pani królowa zauważyła, ale jestem tu tak jakby trochę nowa. Nikt mnie nie zapraszał na żadną imprezę.

– O matko – westchnęła. – Z tobą to jak z dzieckiem. – Pokiwała głową na boki, jakby zniesmaczona, po czym przybrała zabawnie oficjalny ton i kontynuowała wypowiedź: – Szanowna Nadio, z domu... – Zawahała się. – Jakie ty masz właściwie nazwiska, co?

– Grzegrzółka Brzęczyszczykiewicz – wypaliłam.

– Co, kurwa? – Dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Reszta też się mocno zdziwiła.

Parsknęłam śmiechem.

– Jaja sobie robię – wyjaśniłam. – Na nazwisko mam Lewandowska. Polacy mają zazwyczaj tylko jedno.

– Pierdolisz! – w rozmowę wciął się nagle Izan. – Nie mów, że jesteś córką Roberta, tego napastnika z Barcy! – podekscytował się jak ratlerek na widok kości.

– Przykro mi, misiu, że cię zawiodę, ale nie. – Pogłaskałam go po policzku. – Lewandowski to w Polsce jedno z najpopularniejszych nazwisk. Jak wasze Pérez albo Rodríguez. Poza tym Robert ma chyba ze trzydzieści pięć lat. Ja skończyłam niedawno osiemnaście. Matematyka trochę się nie spina.

À propos matematyki – wtrąciła się z powrotem Pilar. – Jeszcze raz dzięki, laska, za pomoc. Jesteś moją mistrzynią! A wracając do tematu. – Znów przybrała ten zabawny oficjalny ton. – Szanowna Nadio, z domu Lewandowska, jaśnie pani królowa Pilar zaprasza cię niniejszym na imprezę witającą nowy rok szkolny.

– Poczekaj, sprawdzę w kalendarzu, czy mam dziś czas. – Sięgnęłam po telefon.

– Co ty pier... – przerwała w pół słowa, widząc mój uśmiech. – Jędza! Nie żartuj sobie z królowej, co?

– Tak jest, wasza wysokość! To kiedy i gdzie ta impreza?

– W Meduzie, niedaleko Amistat – odpowiedział Diego. – Właścicielem jest znajomy. Mamy knajpę dla siebie na cały wieczór. Startujemy o ósmej, a kończymy z ostatnim gościem, czyli pewnie... – Zamyślił się. – Pewnie o jakiejś ósmej. – Zaśmiał się z własnego żartu.

– Wcześniej moglibyśmy skoczyć na jakieś tapas – zaproponowała ta pulchniejsza dziewczyna, której imię wciąż mi uciekało. W jej głosie czaiła się nadzieja.

– Ja bardzo chętnie – odpowiedziałam od razu.

– Ja też – skwitowali krótko José i Diego.

ChiquitaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz