Życie z Rosjanami okazało się trudniejsze niż mogłabym się spodziewać.
Irmina była typem snobki, która sądziła, że wszystko jej się należy. Uważała Rosjan za rasę panów, a Polaków za ich parobków. Codziennie chodziła w wytwornych sukniach, mimo, że ta moda już minęła. Oczekiwała, że wszyscy będziemy wokół niej biegać. Najgorzej miała moja mama, która już od świtu biegała w tą i z powrotem by tylko dogodzić Moskalom.
Dmitrij zaś... był to człowiek niesamowicie zuchwały oraz oddany swej ojczyźnie. Niemal codziennie wspominał o tym, jakie to Polska ponosiła klęski w swojej historii, wypominał nam to, jak Polacy w tysiąc sześćset dziesiątym roku zdobyli Moskwę, robiąc z nas, Polaków, jakichś bezdusznych morderców, a jego ulubionym tematem były rozbiory Polski, a szczególnie często mówił o tym, jak Caryca Katarzyna owinęła Stanisława Augusta Poniatowskiego wokół palca, a przecież była tylko kobietą. Dmitrij szacunku do kobiet nie miał za grosz, co niesamowicie mnie denerwowało, lecz nie mogłam się zbyt narażać, gdyż Berezowscy byli ludźmi wpływowymi, szanowanymi w Rosji, dlatego jeden zły ruch z naszej strony był jak wyrok śmierci.
A Iwan, cóż, niedużo mówił, mało, a tak właściwie w ogóle się nie uśmiechał, większość czasu spędzał sam, a w szkole nie zwracał szczególnej uwagi na to, co dzieje się na lekcjach. No tak, syn wielkiego rosyjskiego oficera. A pożal się Boże.
Życia nie ułatwiało mi także uczęszczanie z Iwanem do jednej szkoły, a co gorsza do jednej klasy. Na lekcjach też zawsze siadał sam, nie rozmawiając praktycznie z nikim. Ciągle utrzymywał ten swój kamienny wyraz twarzy. Widocznie nie podobało mu się to, że większość osób w naszej klasie było Polakami.
Niektórzy z nas uczęszczali na lekcje języka polskiego, które odbywały się po lekcjach, o godzinie szesnastej trzydzieści. Był to specjalny zabieg rusyfikacyjny, by jak najmniej osób chodziło na te lekcje. Sama w zasadzie nie rozumiałam ich sensu. Po co nauczać polskiego po rosyjsku? Jednak nie lekcje polskiego były najgorsze, a historii. Nie uczono nas o wielkich osiągnięciach Rzeczypospolitej; O wygranej bitwie pod grunwaldem, bitwie pod Cedynią, bitwie pod Wiedniem czy insurekcji Kościuszkowskiej, albo uchwaleniu pierwszej w Europie konstytucji. Żadne z nas by o tym nie wiedziało, gdyby nie nasi rodzice. W ukryciu przed zaborcami uczyli nas polskiej mowy, pacierza i historii. Gdyby nie oni, już dawno zapomnielibyśmy o tym, kim tak naprawdę jesteśmy.
Odkąd pamiętam rodzice nie pozwalali mi mówić po polsku w miejscach publicznych, gdyż było to niebezpieczne i można było ponieść za to poważne konsekwencje. W domu jednak rozmawialiśmy swobodnie w naszym ojczystym języku. Teraz nawet tego nie było mi wolno. Gdyby Dmitrij usłyszał język polski, wpadłby w szał. Był zaciekłym przeciwnikiem Polski i nie mógł znieść tego, że Polacy dalej mówią w swoim języku. Tak więc nie odzywałam się praktycznie w ogóle, dalej ciągnąc swe kłamstwo na temat tego, że nie umiem rosyjskiego. Wydałam się przy Iwanie i byłam wręcz święcie przekonana, że ten powie o tym ojcu i matce. A jednak, nie wydał mnie.
W szkole niestety nie mogłam udawać, że nie rozumiem języka Moskali, gdyż było to surowo karane. Nie wszyscy nauczyciele jednak byli Rosjanami. Ich znaczną większość stanowili Polacy. Niektórzy luźno nastawieni do rygorystycznych rusyfikacyjnych rządów, a drudzy traktujący to bardzo poważnie. Na przykład nauczyciel łaciny - Pan Zieliński. On niezbyt przejmował się tym co mają do powiedzenia Rosjanie i czasami mówił do nas po polsku, co nie podobało się rosyjskim uczniom. Kiedyś miał z tego powodu rozmowę z dyrektorem, bo któryś z Rosjan na niego doniósł, lecz profesor Zieliński był jednym z bardziej lubianym przez dyrektora członkiem grona pedagogicznego, więc obyło się bez wydalenia go, a z samym ostrzeżeniem. Od tamtej pory bardzo uważa co mówi. W dalszym ciągu często wtrąca do swoich wypowiedzi coś po polsku, ale robi to tylko wtedy, gdy rosyjscy uczniowie są nieobecni. Co innego jest z panem Kowalskim, który mimo tego, że jest w stu procentach Polakiem, uważa się za Rosjanina. Bardzo poważnie traktuje wszelkie obejmujące Polaków zakazy. Naucza on matematyki. Jest zaborczy i rygorystyczny. Na jego lekcjach zawsze jest cisza jak makiem zasiał, a gdy padnie choć słowo po polsku, odrazu idzie się do dyrektora. Nie wiem jakie są kary za takie ,,przewinienia" i w sumie to nie chcę wiedzieć. Mimo mojego sceptycznego, a wręcz nienawistnego nastawienia do Rosjan i ich języka, w szkole zawsze jestem idealną uczennicą, która z pozoru poddaje się rusyfikacji, co nie jest oczywiście prawdą. Prędzej Napoleon wstanie z grobu niż ja polubię Rosjan, a przynajmniej jednego. Moim zdaniem oni wszyscy są tacy sami. Wiecznie tylko chcą więcej i więcej, a Polaków pragną zmieszać z błotem i upokorzyć, co im się niestety udało z ,,małą" pomocą Prus i Austrii. Jednak nawet największe represje nigdy nie będą w stanie zabić ducha polskiego.
Ten dzień był dokładnie taki sam jak każdy inny. Po skończonych lekcjach wraz z moją przyjaciółką Marią wracałyśmy do domów. Niestety w połowie drogi musiałyśmy się rozdzielić, gdyż ja muszę skręcić w lewo, a przyjaciółka w prawo. Tak więc resztę drogi musiałam zawsze odbywać sama. Zima dawała się we znaki, przez co moja twarz była cała czerwona przez zimno, a wszystko wokół zasypane białym śniegiem. Mimo wszystko, ze wszystkich pór roku chyba najbardziej lubiłam zimę. To jedyny sezon w ciągu roku w którym nie przeszkadza mi noszenie długiej i grubej sukienki, w której latem wręcz gotuje się z gorąca. No ale by nie było za pięknie, zimą cały dół sukienki jest przemoczony od śniegu. Ta moda kiedyś w końcu musi się skończyć.
Nie oglądając się za siebie, szłam szybkim krokiem w stronę domu. Zimno doskwierało mi na tyle, że jak najszybciej chciałam znaleźć się w ciepłym domu. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Postanowiłam to zignorować i dalej iść przed siebie. Lecz nagle osoba idąca za mną postanowiła się odezwać.
— Dobijają mnie już te polskie świnie w szkołach. Powinni zrobić oddzielną szkołę dla Rosjan i dla Polaków. Choć w zasadzie po co Polacy mają się uczyć, nie sądzisz? — Powiedział chamsko Iwan. Oczami wyobraźni mogłam zobaczyć ten jego chamski uśmieszek i uniesioną brew. Postanowiłam go zignorować. Sprawdzał mnie i moją wytrzymałość. Nie chciałam wybuchać i dawać mu tej satysfakcji.
Chyba rozumiejąc, że nie zamierzam się odezwać, chłopak przyspieszył kroku i już po chwili szliśmy ramię w ramię. Spojrzał na mnie z góry, po czym kontynuował.
— Myślałem, że po tysiąc osiemset trzydziestym się czegoś nauczyliście, widocznie nie, wstrętne pszeki. — Wycedził, kładąc nacisk na ostatnie słowo. — Dalej masz zamiar nic nie mówić? To takie niepolskie, wy przecież wręcz kochacie się kłócić, tak, by ostatnie zdanie należało do was. Dlaczego więc ciągle milczysz? Jedno moje słowo, a mój ojciec dowie się, że mówisz świetnie po rosyjsku. Chcesz tego?
Czułam jak się we mnie gotuje. Jeszcze jedno jego słowo, a nie będę potrafiła się pohamować i wydłubie mu oczy. Gdyby nie jego wzrost, zrobiłabym to już dawno.
— Aniu? — Chyba pierwszy raz wypowiedział moje imię. Okropnie brzmiało z jego z ust.
— Nie waż się wypowiadać mojego imienia. — Wycedziłam przez zęby nawet na niego nie patrząc.
— Dlaczego, Aniu? — Uśmiechnął się chamsko, a ja poczułam jak robię się coraz bardziej czerwona i tym razem nie była to wina chłodu.
Przystanęłam na chwilę. Musiałam ochłonąć. Iwan również się zatrzymał, chyba nie do końca wiedząc o co mi chodzi. Westchnęłam głęboko, po czym schyliłam się by nabrać śniegu w ręce. Uformowałam z niego kulkę, po czym cisnęłam nią w chłopaka. Ten najpierw spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, po czym sam wziął śnieg w dłonie i rzucił nim we mnie. Tak zaczęła się nasza mała wojna. Rzucaliśmy się śnieżkami jak małe dzieci, którymi przecież już od tak dawna nie byliśmy.
Gdy Iwan zaczął wygrywać, rzucając we mnie ogromnymi ilościami śniegu, zerwałam się ucieczki, co przez długość sukienki nie było takie łatwe. Jak można było się spodziewać, zawadziłam butem o jakiś kamień i runęłam bezwładnie na biały puch pokrywający całą ziemię. Iwan bez problemu mnie dogonił, po czym stanął przede mną śmiejąc się. Pierwszy raz widziałam u niego śmiech. Czyli Moskale mają uczucia.
Dalej z uśmiechem na twarzy, podał mi rękę, pomagając wstać. Chwyciłam ją, ale zamiast się podnieść, pociągnęłam go w swoją stronę, przez co również upadł na śnieg. Nie czekając na niego wstałam, otrzepałam się, po czym ruszyłam dumnie w stronę domu.
Śnieg z każdą sekundą padał intensywniej, a ja już wiedziałam, że mama nie będzie zachwycona widząc moje przemoczone ubrania i włosy. No cóż.
CZYTASZ
Za wolność naszą i waszą
Historical Fiction,,Ale fakt, Polki są piękne." Warszawa, październik 1862 roku. W nieciekawych dla Polaków czasach, każda polska rodzina przeżywała swoje tragedie. Rabowano ich, nakładano represje, a do niektórych wpraszali się nieproszeni Rosjanie. Przez sto dwadz...