II

56 8 6
                                    

Zima dokuczała coraz bardziej. Śnieg pokrył już dosłownie wszystko, nie było wolnego miejsca na trawie na którym nie leżał biały puch. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czyli mój ulubiony czas w roku. Byłam bardzo ciekawa jak będą wyglądać teraz, z naszymi nowymi współlokatorami. Właśnie ze względu na nich nie cieszyłam się świętami jak zwykłam to robić. Polskie tradycje w tym roku będzie trzeba zastąpić tymi ruskimi, by dogodzić moskalom mieszkającym w naszym domu. W głębi duszy miałam nadzieję na to, że chociaż na okres świąt się wyniosą by uczcić te dni ze swoją rosyjską rodziną, najlepiej gdzieś głęboko w Rosji by dojazd i powrót zajął im dużo czasu, a my mieli normalne polskie święta Bożego Narodzenia tak jak dotychczas.

Niestety do świąt został jeszcze tydzień. Tydzień w którym trzeba było chodzić do szkoły. Nie miałam nic przeciwko nauce czy wczesnemu wstawaniu, nienawidziłam szkoły ze względu na to, że próbowali nas tam rusyfikować na najróżniejsze sposoby, a każda lekcja, nawet języka polskiego, odbywała się po rosyjsku. Dlatego właśnie każdy wolny dzień był dla mnie wręcz zbawieniem.

Byłam bardzo podekscytowana, gdyż właśnie pewnego piątku oficjalnie zaczęło się moje kombinatorstwo na rzecz utrzymania polskości. Ojciec mojej przyjaciółki Marii miał jakichś znajomych mieszkających we Francji, którzy niedawno wysłali mu jeden egzemplarz książki ,,Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza. Maria podkradła ją ojcu, ponieważ wręcz błagałam ją by mi ją pożyczyła. Z początku nie była przekonana co do tego pomysłu, gdyż było to dość ryzykowne, zważając na fakt, że mieszkam z moskalami, jednak po moich licznych namowach w końcu uległa. Ostrzegając jednak, bym była naprawdę uważna. Po wyjściu ze szkoły odeszłyśmy trochę na bok, upewniając się, że nikt nas nie widzi, po czym Maria przekazała mi książkę, którą natychmiast włożyłam do torby ze szkolnymi przyborami.

— Pamiętaj, uważaj by nikt jej nie zauważył. Odrazu jak przeczytasz to mi ją oddaj, bo jak ojciec się zorientuje będę miała problemy. — Ostrzegła mnie.

— Wiem przecież. Po niedzieli dostaniesz ją z powrotem. I nie martw się, nikt jej nie zauważy. — Zapewniłam, po czym ruszyłyśmy w stronę naszych domów.

Niedługo później siedziałam na łóżku z zamiarem zaczęcia czytać książki. Byłam podekscytowana, bo z polską literaturą nie miałam nic wspólnego od dość dawna. Bardzo lubiłam czytać, ale rosyjskie książki były nudne, a od cyrylicy bolały mnie oczy a każda litera zlewała się w jedno.

Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zaczęłam czytać.

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

Widok języka polskiego w książce był dla mnie czymś niesamowitym. W tych czasach rzadko się to widywało, dlatego niesamowicie doceniałam każdy moment zetknięcia się z polską kulturą czy językiem. Zatraciłam się w lekturze, kompletnie nie zwracając uwagi na to co dzieję się wokół mnie, co miało okazać się moim największym błędem.

— Ładna książka, szkoda, że po polsku. — Usłyszałam za sobą rosyjski głos. Zamarłam i natychmiast zamknęłam książkę. Odwróciłam się niepewnie i ujrzałam Iwana. Chłopak stał niewzruszony wpatrując się we mnie.

— Dlaczego tu wszedłeś? — To było jedyne co byłam w stanie z siebie wtedy wydusić.

— Myślę, że ważniejsze jest to skąd wzięłaś polską książkę i z jakiej racji ją czytasz? — Uniósł brew, a mimika jego twarzy nie zmieniła się wcale. Wciąż pozostawał niewzruszony.

— To nie twój interes, Iwan. Wyjdź stąd. — Warknęłam.

— Jasne, ale gdy wyjdę, natychmiast pobiegnę do ojca, uprzednio pokazując mu tę jakże piękną książkę. — Podniósł książkę z łóżka i przyjrzał się jej. — Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz. — Przeczytał teatralnie przesadzonymi emocjami, jednocześnie bardzo kalecząc język polski. — Ładnie, ładnie.

Za wolność naszą i waszą Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz