ROZDZIAŁ I

46 4 16
                                    

Skazaniec popatrzył na niego zdziwiony, a może zirytowany. Nie wiedział czy bardziej był zaskoczony czy zły, że osoba w zielonym płaszczu tak z niego kpi. Przecież miał zginąć, widział swoją własną śmierć, która (co niepokojące) podobała mu się.

— Zostań moim uczniem — Zwiadowca powtórzył ponownie oczekując od skazańca odpowiedzi.

— Jestem skazańcem, byłym złodziejem czy tam mordercą, o cokolwiek mnie oskarżono — odparł wywracając oczami. — A Zwiadowcy to strażnicy prawa lub magowie, jakkolwiek ich nazywano. To się ze sobą nie łączy, w żadnym aspekcie.

— Na razie powiem tylko, że ocalam ci życie, powinieneś się cieszyć z takiej łaskawości, nie wywracać na nią oczami. — Zwiadowca zrobił krok w stronę więźnia.

— Widziałeś kiedyś swoją śmierć? — Chłopak spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. Widział, że zbił go z tropu tym pytaniem.

— Co proszę?

— W końcu profesja Zwiadowcy to niebezpieczny zawód. Ja widziałem swoją, kilka razu, powiedzmy, że dość sporo. Przed chwilą też. Jestem do śmierci przyzwyczajony. Czasem myślę nawet, że już tylko jej oczekuje. Jest jak najpiękniejsza dziewczyna ze wsi, chcesz wpaść w jej ramiona. — westchnął niby rozmarzony. Nie można było powiedzieć czy mówi poważnie czy tylko udaje.

— Nie, nie widziałem nigdy swojej śmierci, raczej obawiam jej się. Nie chcę umierać za szybko. — Zwiadowca powiedział pewnie.

— Widzisz, masz okropny gust, śmierć nie jest czymś czego powinieneś się bać. Nie możesz pokazywać jej swojego strachu, inaczej ona weźmie cię szybciej.

— Przestań mówić od rzeczy, wróćmy do tego o czym mówiłem. Wolałbym tu nie siedzieć długo, strasznie tu śmierdzi, nie sądzisz? — spytał, chyba chciał rozluźnić atmosferę.

— Dalej nie wiem jaki masz w tym cel, Zwiadowco, ale zgoda. Zaciekawiłeś mnie na tyle, że mogę się na to zgodzić. — Chłopak podszedł bliżej. — Jestem Nathan.

-------------

Zapach kawy spowodował, że Nathanowi zaburczało w brzuchu. Dawno nie miał w ustach nic ciepłego, tym bardziej tam drogiego i cennego jak kawa.

— Zostawiasz w domu rozgrzany piec i wychodzisz? To nierozsądne — Zauważył przeklinając go w myślach, że teraz wabi go tak pięknym zapachem.

— Wyszedłem tylko na chwilę gdy dowiedziałem się, że jakiś bachor został skazany i chciałem zobaczyć co i jak. Mówili, że jest skażony czy coś w tym stylu. To dość interesujące zjawisko. — odparł wzruszając ramionami.

— Mhm jasne, skażony niebezpieczną chorobą jaką jest leworęczność. Wezwij egzorcystę, chociaż nie wiem czy to coś pomoże. Dla niektórych nie ma już ratunku, Zwiadowco, a ja jestem jednym z takich osób.

— Mówiłem ci, że możesz mówić mi po imieniu. Przedstawiłem ci się już, Nat — powiedział oskarżycielskim tonem.

— A racja, Gilan, jak mogłem zapomnieć. Nie mówię po imieniu do osób, które nic dla mnie nie znaczą. Tak samo ty, nie powinieneś używać zdrobnienia. Nie przedstawiłem się jako "Nat" tylko "Nathan". Jest różnica.

— Powinniśmy być w przyjaznych stosunkach dlatego mów mi po imieniu — Gilan otworzył drzwi do małej chatki. — Napijesz się kawy?

Nathan przeklął w myślach. Podstęp. Na pewno był to podstęp. Ale myśl o ciepłym napoju o cudownym smaku sprawiła, że nie dał rady odmówić. Chociaż chciał, nie ufał osobie która go 'uwolniła'.

Skazaniec - Zwiadowcy fanfiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz