— Nathan skup się do cholery — Gilan już po raz kolejny w ciągu zaledwie dziesięciu minut upomniał swojego ucznia, który tego dnia był wyjątkowo rozkojarzony.
Chłopak nic nie odpowiedział. Wpatrywał się w strzelnicę z wycelowaną w sam środek strzałą. Nie mrugnął, patrzył przed siebie.
Z boku wglądało jakby był skupiony, jednak Gilan wiedział, że on się tak zwykle nie zachowuje. Wiedział, że Nathan myślami był gdzie indziej.
Nathan zaczął odliczać w myślach. Zamknął oczy, odetchnął po czym wypuścił strzałę. Wbiła się w sam środek okrągłej tarczy.
— Jestem skupiony — odparł w końcu, patrząc w stronę swojego nauczyciela.
— Bujasz w obłokach, od rana.
— Do nieba by mnie nie wzięli, taka osoba jak ja zasługuje na samo dno czeluści piekielnych — westchnął podchodząc do tarczy. Wyjął wcześniej wystrzeloną strzałę i przejechał palcem po grocie jakby w transie. — Skąd wiesz... może wymyślam poezje o śmierci? To raczej należy to ambitnych zajęć, nieprawdaż, Zwiadowco?
— Jak tak patrzę to nie widzę w tobie poety.
— Racja, nie upijam się żeby tworzyć coś dobrego. Przychodzi to całkowicie naturalnie. — Usiadł na trawie i zaczął bawić się rękawem swojej bluzki. — Ze śmiercią naprawdę trudno jest się dogadać, tym bardziej zaprzyjaźnić...
— A tobie? Udało się?
— Mniej więcej. - Nathan wstał. — Jadę do miasta. Muszę odwiedzić krawca, rękaw mi się rozdarł.
— Sam się nie rozdarł, a ta tkanina jest specjalnie grubsza. Nie niszcz ubrać tylko dlatego, że chcesz się widzieć z Avery. — Gilan wywrócił oczami dokładnie znając powód wizyt u krawca swojego ucznia.
I raczej nie był to tylko rozdarty rękaw bluzki.
— Mówisz jakbym był jakimś paskudnym, złośliwym bachorem, który specjalnie urywa się z lekcji. To niemiłe, Zwiadowco. Jadę do krawca.
Nathan skierował się w stronę stajni żeby osiodłać Koniczynkę. Klacz wyraźnie była uradowana, że jej pan zabiera ją na przejażdżkę. Chłopak wyciągnął z kieszeni garść koniczyn, które narwał wcześniej.
— To może pojadę z tobą? — Gilan podszedł do swojego ucznia opierając się o ścianę stajni.
— Nie, ty nie masz zdartego rękawa. — Mówiąc to wsiadł na swoją klacz i pogalopował w stronę miasta nie dając Gilanowi szans na odpowiedź.
Zwiadowca tylko pokręcił głową podszedł do swojego konia. Nie pozwoliłby swojemu uczniowi jechać samotnie, w końcu, nawet jeśli teraz wydawał się dobry, nadal był byłym skazańcem. Nie mógł go zostawić samego sobie. Chociaż chciał zbudować do niego zaufanie, musiał mieć na uwadze jego przeszłość, a czasem nie było to proste. Tym bardziej, że naprawdę próbował mu ufać.
>>---------->
Krawiec zawsze wydawał się Nathanowi dziwny. Dość młody mężczyzna, wyglądający na co najwyżej dwadzieścia parę lat, był bardzo lubiany w wiosce. Wszyscy szanowali go i podziwiali. Wszyscy z wyjątkiem Nathana.
Za każdym razem gdy widział jak krawiec uśmiecha się, czuł odrazę. Według niego widać było, że coś w jego zachowaniu jest podejrzane. Oraz co najgorsze — zdarzało mu się zalecać do Avery.
U Nathana był skreślony. Człowiek na czarnej liście. Liście prowadzącej do śmierci.
Nawet nie ukrywał, że jest zazdrosny, po co skoro widać to było gołym okiem.
CZYTASZ
Skazaniec - Zwiadowcy fanfiction
FanfictionBył jedynie skazańcem, który pogodził się ze śmiercią. Ale co jeśli przyjaźń ze śmiercią nie jest możliwa? !! Fanfic porusza tematy śmierci, jak i pragnienia śmierci. Jeśli jesteś osobą, która nie lubi tych tematów lub jest na nie wrażliwa - nie czy...