Rozdział VII

129 10 1
                                    

A jesli to dobry byłby złym, a zły dobrym?  Czy jest to w ogóle możliwe? W końcu dlaczego w baśniach widać tylko losy bohaterów do momentu ich ślubu, a co jest dalej?

- Mówisz, że tak jest odgórnie, ale Ciebie nikt do niczego nie zmuszał. To Ty chciałeś zgładzić cały magiczny wymiar i w imię czego, jakieś chorej idei?!
-Jaka Ty jeszcze jesteś głupiutka. Ale dobrze, że odzyskujesz swój charakter.

Podniósł się i wyciągnął do mnie rękę.

- Ty chyba sobie żartujesz - On sądził, że tak po prostu z nim pójdę, nawet nie wiem gdzie jestem...
-Jesteś w mojej posiadłością, w zupełnie innym wymiarze, ukrytym przed zwykłymi gapiami.

Skąd on wiedział o czym myślałam

- Umysł jak otwarta księga, brakuje tylko tabliczki zaglądać do woli i brać co się chcę.
-To nie prawda! - uniósł brwi i uśmiechnął się kpiąco.- Muszę wracać, pewnie się martwią
- Naprawdę chcesz żyć w tej bańce  mydlanej zamknięta jak zwierzątko?- Zmarszczył brwi-  Z tego co zdążyłem zaobserwować, to byłaś na granicy życia.
- Nic nie wiesz! Jesteś moim wrogiem!
-Wrogiem, który uratował Ci życie, faktycznie straszne. Czy przypadkiem, nie jesteś cieniem samej siebie? Czy nie chciałaś zniknąć raz na zawsze? Czy nie obrzydzały Cie pewne sytuacje? Czy nie zostajesz zmuszona do rodzenia dzieciaka?

Okrutna prawda, policzki paliły mnie żywym ogniem.  Oczy szczypały od nadchodzących łez.

- I co teraz? Mam teraz tutaj żyć w zamknięciu aż pewnego dnia mnie zabijesz?
- Odległe plany jak na dzień dzisiejszy. - Znów wyciągnął do mnie rękę.- Kolacja czeka.

Z wahaniem podałam mu rękę, aby pomógł mi wstać. Lekko zawirowało mi w głowie, byłam słaba jak nigdy.

***

Szliśmy długim korytarzem, przed który prowadził bordowy dywan, na ścianach  było pełno obrazów w pięknych ramach, pomiędzy nimi były zabytkowe kinkiety ze świecami.

Na końcu były masywne drzwi, które same się otworzyły jak na zawołanie.

Niepewnie weszłam za gospodarzem do pomieszczenia.

Była to ogromna jadalnia, były tam wielkie okna które wychodziły na skały i las. W jadalni był długi masywny stół z wieloma drewnianymi rzeźbionymi krzesłami. Na stole stało wiele różnych nieznanych mi potraw. Na jednej że ścian, był ogromny obraz, przedstawiał JEGO i trzy prastare wiedźmy.

Podszedł do jednego z krzeseł, odsunął je i gestem nakazał abym usiadła.
- Jedz co tylko zechcesz.
- Dziękuję.

Było mi strasznie niezręcznie, nie przywykłam do przebywania w jedynym pomieszczeniu z osobą, która przysiągła mnie zgładzić. Jeszcze ta kolacja, nie mogłam nic przełknąć, ale zmusiłam się do zjedzenia kilku kęsów sałatki z warzywami. Panowała cisza, nie wiedziałam jak się zachować, uratował mnie ale nie dał zapomnieć, że to tylko odroczony spokój przed walką, gdzie wygra tylko jeden. Co bym miała tutaj robić, pewnie trwają poszukiwania mnie.

Ciszę, przerwał jego głos.

- Nie rozmyślaj tyle, na razie odżyj. Później martw się resztą. - Wstał od stołu.-  Pokaże Ci Twój pokój. Możesz chodzić wszędzie gdzie chcesz, na zewnątrz też. Nie jesteś więźniem.

Dużo to dla mnie znaczyło, byłam wolna, nikt mnie nie trzymał na uwięzi.

Poszłam za nim, po schodach do góry. To był labirynt, byłam pewna że prędzej tu się zgubie.

- To tutaj.- Otworzył drzwi. Wskazał wiszący gruby ozdobny sznur - Jeśli coś potrzebujesz zadzwoń tym dzwonkiem, służba wtedy przyjdzie.

Chwilę zatrzymał na mnie wzrok i odszedł w swoim kierunku.

Pokój był w ciemnym odcieniu zieleni, był też kominek w którym płonął ogień. W pokoju były jeszcze dwie pary drzwi, wielkie okno zasłonięte ciężkimi zasłonami.
Byłam tak zmęczona ostatnimi wydarzeniami, że tylko zdjęłam buty i od razu się położyłam do wielkiego loża z baldachimem. Zapadłam się w miękki materac i przez chwilę czułam się dobrze jakbym nic nie musiała i mogła robić co tylko chcę. Brakowało mi takiego spokoju. Kto by przypuszczał, że będzie mi lepiej w domu wroga niż u narzeczonego.

Wszystko zaczęło się od snu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz