III. Midnight poison

107 30 55
                                    

Magia zdetronizowała wszystkie przedwieczne bóstwa, nadając im niższą rangę. Stanowiła fundament wiary, a dla elit stała się narzędziem władzy, silniejszym niż pieniądze. Zdolności magiczne wartościowały mieszkańców, dzieląc ich na klasy, co szybko doprowadziło do rozłamu społeczeństwa na: magicznych i pozbawionych magii. Jednostki obdarzone mocą od razu poczuły się uprzywilejowane, spychając pozostałych do klasy robotniczej. Wyjątek stanowili szczęśliwcy dysponujący odziedziczoną po przodkach fortuną. Ci zawsze byli na górze. 

Magiczni zwani diakonami trenowali posługiwanie się mocą, a najsilniejsi i najzdolniejsi, mogli awansować na kapłanów. 

Pozbawieni mocy, ograniczeni zbiorem praw i nakazów, tak zwanym Dekretem, uczyli się tylko rzeczy praktycznych. Często przytaczano więc starożytne porzekadło: "Magią brzucha nie napchasz".

5.

Caroline miała kwalifikacje do prowadzenia pojazdów, kapłan nawet przez chwilę w to nie wątpił. Pewnie wszyscy niemagiczni potrafili takie rzeczy. Zerkał na nią co chwilę i podziwiał, jak napina mięśnie ramion, ściskając kurczowo kierownicę. 

— To nie zniknie o północy? Prawda? — kobieta spoglądała na sukienkę, ale mogła mieć na myśli aurę, jaką przyniosła magiczna noc.

— Nie, a czemu miałoby zniknąć? No co ty? To prawdziwe czary, nie żadna fantastyka. To prosty "Place changer". Twoja sukienka trafia do szafy, a inna znika z wieszaka i pojawia się na tobie. Z wyjątkiem zawartości kieszeni, szczególnie jeśli to jest stal — powiedział Vrog, oddając jej składany nóż. — Nie uczyłaś się o tym w szkole?

— Mam za sobą piętnaście lat tresury i kolejne pięć pracy, ale totalnie nic o magii, o wielmożny — zakpiła.

— Nie mów już do mnie wielmożny, szacowny, ani czcigodny. Nie zasługuję na takie określenie.

— Dekret wyraźnie mówi... — zająknęła się.

— Ty masz swoje nakazy, a ja swoje Caroline.

— Czyli jakie?

— W sumie żadne. Specjalizuję się w magii bojowej, ale potrafię ją wykorzystać w wielu dziedzinach — powiedział, kładąc oparcie fotela.
Umościł się wygodnie i zerkał na nią z ukosa. Sprytnie ominął prawdę. Dla Blogheim musiał w jednej chwili postawić na szali swoje życie.

Młodzieniec był zadziwiająco bezpośredni i przystępny jak na Kapłana. Pomimo zmęczenia, nie brakowało mu ogłady, a nawet osobistego uroku, szczególnie kiedy ich spojrzenia się spotykały.

— Do czego jest nam potrzebna magia bojowa? Przecież nie prowadzimy wojen? — Caroline była naprawdę, szczerze zdziwiona jego wyznaniem.

— Może na wszelki wypadek. Pokaz siły nieźle wygląda na paradach. — Wymyślił na poczekaniu. — Chociaż to jest ogromne marnotrawstwo.

— Mówią, że jesteście jedyni w swoim rodzaju, ty i Eneth. Czy to prawda?

— Jesteśmy Kapłanami, wszystko robimy legalnie, dla dobra ludzkości, nasze intencje są czyste, a ręce wymyte.

— To ciekawe, muszę przyznać. Żaden Kapłan nie udzielał mi informacji z pierwszej ręki.

Kobieta skupiła się na prowadzeniu, więc ciągnął swoje naukowe wywody.

— Wytłumaczę ci to najprościej, jak umiem. Za pośrednictwem wirusa ciało otwiera się na Magię. Tworzą ją dwa przeciwstawne elementy, będące w równowadze, jeden jest odpowiedzialny za wykorzystanie mocy i jej siłę, a drugi powoduje osłabienie odporności. Organizm powinien się regenerować z dnia na dzień, przynajmniej w pewnym stopniu, ale ciągle jest w deficycie. Zachodzą w nim nieodwracalne zmiany, mutacje, doprowadzające prędzej czy później do wycieńczenia i śmierci.

TRUCIZNA [Kroniki Przemiany] [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz