── ⋅ ⋅ ── ✩ ── ⋅ ⋅ ──
Perspektywa : Steve Rogers
── ⋅ ⋅ ── ✩ ── ⋅ ⋅ ──
- Sam, nie mieszajmy w to Astii, sama mówiła, że już z tym skończyła, daj jej żyć w spokoju, nie jesteśmy w aż takim niebezpieczeństwie, damy sobie... - Nie zdążyłem jednak dokończyć mojej wypowiedzi, ponieważ nagle w naszą stronę zaczęli biec umundurowani mężczyźni, krzycząc abyśmy się poddali.
W jednej chwili Anastasiya złapała Buckiego stojącego obok niej i biegiem ruszyli w stronę wyjścia. Z Samem spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i ruszyliśmy chwilę po nich, tyle że w kierunku bocznego wyjścia, aby goniący nas mężczyźni musieli się rozdzielić, co umożliwiłoby nam łatwiejszą ucieczkę. Gdy wybiegliśmy na parking, jedyne co zostało po Marlov i Barnesie to torba, którą kobieta wcześniej miała ze sobą.
- Tutaj! ten samochód jest otwarty - Sam krzyknął do mnie, wskazując na małego, zielonego gruchota, który swoje lata świetności na pewno przeżył dawno temu. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia w tamtej sytuacji, więc od razu podszedłem do auta i usiadłem na miejscu pasażera z przodu. Sam usiadł za kierownicą i zaczął grzebać przy kablach pod kierownicą, aby odpalić samochód. Dwaj goniący nas mężczyźni zbliżali się w bardzo szybkim tempie do pojazdu w którym się znajdowaliśmy.
- Sam może trochę szybciej! - szturchnąłem go w ramię ponaglająco.
- Czy ja ci wyglądam jak Tony Stark co każdą nawet najbardziej zjechaną przez życie maszynę w kilka sekund odpali?! - krzyknął lekko zestresowany, ale mimo to, w końcu połączył ze sobą odpowiednie przewody.
Po kilku chwilach ruszyliśmy paląc gumę. Wjechaliśmy w poboczne uliczki, jednak nie zostaliśmy tam długo. Słysząc pościg na głównej ulicy, domyśliliśmy się, że tam właśnie znajdują się Bucky i Astya. Sam gwałtownie skręcił i wyjechaliśmy z bocznej uliczki na główną drogę. Pierwsze, co było dane nam zobaczyć to Marlov prowadząca motor z Jamesem kurczowo trzymającym się jej talii. Sam opuścił szybę i nie powstrzymał się od komentarza.
- Serio?! Wy tu sobie jedziecie zajebistym motorem a my ze Stevem czymś co już dawno nie powinno być legalne do użytku?! - westchnąłem ciężko i natychmiast go upomniałem.
- Sam to teraz nie jest najważniejsze!
- W pełni się zgadzam - Astya zabrała głos - Pozwólcie, że zrobimy to po mojemu, bez urazy ale wasz ostatni super plan mógł naprawdę mieć jeszcze gorsze skutki niż te które doświadczamy teraz. - W jednej chwili kula wystrzelona przez ścigający nas oddział policji przeleciała tuż obok jej głowy, kobieta jednak nawet się nie wzdrygnęła. - O tym, cholera jasna, właśnie mówię! - krzyknęła - Steve macie coś do komunikacji? - pokręciłem przecząco głową - gratuluję... - mruknęła - Dobra to inny plan - Marlov podjechała bliżej naszego pojazdu i odezwała się cicho - "Mały Motel", tak to jest nazwa miejsca, bardzo kreatywna, zdaję sobie z tego sprawę. Około 50 kilometrów stąd na zachód. Tam się spotkamy -Obaj z Samem pokiwaliśmy głowami a kobieta odjechała od nas na większą odległość. A my znów zjechaliśmy w poboczne ulice.
Rozejrzałem się po starym samochodzie w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym pozbyć się goniącego nas ogona. Nagle moim oczom ukazał się dezodorant i kilka małych butelek z alkoholem leżące na tylnym siedzeniu. W 1941 roku gdy dezodorant w sprayu został pierwszy raz wprowadzony na rynek, razem z Buckim testowaliśmy jego działanie. W pewnym momencie James wpadł na bardzo inteligentny pomysł, aby sprawdzić jak nowy "wynalazek" działa z ogniem. O mało co wtedy nie popaliliśmy połowy mieszkania. W tamtej chwili wiedziałem, że widok Buckiego z lekko przypaloną grzywką na długo zostanie w mojej pamięci. Ta sytuacja przypomniała mi się w momencie gdy zobaczyłem tamten zabójczy dla fryzury Barnesa produkt leżący na tylnej kanapie. Tym razem znajdujące się nieopodal niego butelki z wysokoprocentowym alkoholem dały mi możliwość lekkiego podrasowania tego eksperymentu.
CZYTASZ
You Are My Reason | BUCKY BARNES fanfiction
FanficSpadałam. Powietrze ugrzęzło mi w płucach, wzrok błądził po wszystkich kształtach mniejszych, czy większych wokół. Głowa pulsowała mi niemiłosiernie, a wszystkie mięśnie paliły mnie, jakbym dopiero co przebiegła maraton lub przeszła piekło. Nigdy ni...