Prolog

25 2 0
                                    

   Mężczyzna szedł ciemnym korytarzem, rozglądając się dookoła. Było za cicho. Nie paliły się lampy, a jedynym źródłem światła były rozmieszczone co jakiś czas fluorescencyjne oznaczenia przeciwpożarowe. Sale były pozamykane, a windy nie działały. Nie było to w sumie takie rzadkie, czasem wysiadał prąd i wszyscy musieli pracować w blasku świec. Jednak nie to dziwiło mężczyznę, a fakt, że dookoła nie było żywej duszy. Ich pracodawca był bardzo surowy i rzadko pozwalał wyjść pracownikom przed czasem. Jego zmiana miała się zacząć za pięć minut, więc dookoła niego powinni krzątać się ludzie, pakując swoje rzeczy, rozmawiając i planując wieczór. O dziwo od wejścia do budynku spotkał tylko marudnego stróża nocnego, który widząc go, schował się głębiej w swojej, śmierdzącej papierosami stróżówce.

Zmarszczył czoło i stanął przed drzwiami windy dla personelu. Ta jako jedyna działała, co zauważył bez zdziwienia. Ona nie mogła zostać wyłączona nawet w wypadku pożaru, w końcu osoby z podziemi nie mogły wydostać się na powierzchnię schodami. Głupie zasady bezpieczeństwa. Prychnął i wszedł do windy, skanując odcisk palca i rogówkę. Zapaliło się zielone światło i zaczął zjeżdżać znacznie niżej niż według klawiszy mógł. Wysiadł gdy tylko otworzyły się drzwi oznajmiając, że znajduje się na poziomie minus sześć.

Tak jak się tego spodziewał to, że na powierzchni nikogo nie było nie oznaczało, że miał wolne. Na dole Panowało zamieszanie. Ludzie biegali od pokoju do pokoju wołając różne osoby, a wszyscy nagle byli potrzebni w pięciu różnych miejscach. Uśmiechnął się ironicznie do siebie. Znowu będą go potrzebować. Zszedł po schodach, witając się po drodze z znajomymi, którzy w pośpiechu tylko zdawkowo kiwali głowami. Nikt nie musiał mu tego mówić. Wiedział, że potrzebują go na samym dole.

Skierował się do jedynego gabinetu w którym było zapalone światło. Tam... Czuł to w kościach. Ta przerażająca energia, emitowała na korytarz mimo wielu zabezpieczeń i ścian. Ta potęga go wzywała, miał wrażenie, że jest stworzona specjalnie dla niego. Przyspieszył. Szybko przemknął przez ostatnie skanery i znalazł się w pokoju kontrolnym. Tu też panował chaos, mimo iż był on bardziej kontrolowany.

— Co tu się dzieje? — spytał podchodząc prosto do kierownika.

— O, dobrze, że już jesteś. Potrzebujemy pilnej pomocy. — Kierownik otarł pot z czoła i kliknął coś na konsoli znajdującej się przed nim. — To się znowu wyrywa. Próbowaliśmy już środków usypiających i elektryki, ale nic nie działa. Zaczęliśmy nawet rozważać ewakuację.

— Ah. To dlatego na górze nikogo nie ma, a tutaj panuje totalny chaos.

— Dokładnie. Chcemy żebyś nad tym zapanował. Zanim będziemy zmuszeni to zabić.

— Nie obawiacie się, że zwrócę się przeciwko wam, gdy tylko zacznę władać tą mocą?

Doktor przeszył go spojrzeniem, ale nie było w nim lęku. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się bez rozbawienia.

— O to się nie martwię. — Powiedział i kiwnął głową w stronę karabinów maszynowych podwieszonych do sufitu. — Nie sądzę żebyś chciał się szybko rozstawać z życiem.

Mężczyzna tylko prychnął i spojrzał przez szybę na to co się działo na dole. Rzeczywiście sytuacja była dość poważna. To siedziało przypięte do krzesła, a na jego ciele zaczęły powoli pokazywać się czerwone znaki i nie chciały zniknąć, mimo usilnych wysiłków naukowców. Musiał pójść tam i sam to ogarnąć.

— Dobrze. — Powiedział po chwili ciszy. Nie trzeba było długo czekać. Doktor prawie od razu wziął kartę i poprowadził go po krótkich schodach na dół. Otworzył przejście do śluzy i zatrzymał się. Musiał jeszcze powiedzieć standardową formułkę, zanim pozwoli mężczyźnie wejść.

— Pamiętaj, że kiedy zamknę te drzwi nie dostaniesz już żadnej pomocy, aż do momentu zapanowania nad obiektem. Czy zgadzasz się na to?

— Tak...

Drzwi odgradzające go od naukowców zatrzasnęły się, a kolejne zaczęły się powoli unosić. Przewrócił oczami. Nigdy jeszcze nie zawiódł, a pracował tu już dwa lata. Nie rozumiał czemu nadal każą mu potwierdzać wszystko, jakby to był pierwszy raz.

Właz otworzył się w całości i uderzyła w niego energia, zabierając mu oddech. Niesamowita siła którą wyczuwał już na korytarzu, znajdowała się teraz obok niego. Przeszyła go adrenalina. Czuł, że właśnie do tego jest stworzony. Do kontroli nad tą mocą.

Zaczął powoli kierować się do środka pomieszczenia, rozkoszując się każdym krokiem. Napawał się ciężkością powietrza i coraz bardziej widocznymi śladami na skórze obiektu, kontrolą którą posiadał w tym krótkim momencie. Było to dla niego piękne, piękne w przerażający sposób. Był już tak blisko. Tak mało mu brakowało do pełnej kontroli. Do chwilowego spełnienia swoich głębokich pragnień i niedoścignionego przeznaczenia.

Nagle czas zwolnił. Zobaczył cień. Cień w zamglonych oczach experymentu. Co się działo? Przecież miał kontrolę. Wybuch wstrząsnął całym budynkiem. Gdzie? Przecież nie tu. Odłamki. Strzały z karabinu. Padł na ziemię, a czas znowu zaczął płynąc swoim zwykłym tempem. Usłyszał krzyki i na salę wdarli się inni ludzie. Jeszcze raz spojrzał na szarpiący się obiekt, jego marzenie, przeznaczenie i obsesję.

Ruszył biegiem do śluzy. Wyjął ukradzioną wcześniej kartę i zeskanował ją. Drzwi zamknęły się za nim idealnie w momencie gdy rozległ się drugi wybuch. Co się tu działo?! Przecież nikt nie miał prawa dowiedzieć się o tym miejscu! Wbiegł jak najszybciej na schody kierując się do pokoju kontrolnego. Nie obchodził go w tym momencie fakt, że mógł tam zostać zabity za dezercję. Jak się nie ruszy to i tak zginie. Wyczuł krew i stanął jak wryty. Nikt nie został oszczędzony. Resztki narządów i ubrań walały się po całym pomieszczeniu. To tu odbył się pierwszy wybuch i późniejsze strzały. Przez myśl przebiegł mu tylko jeden wyraz. Egzekucja. Wyjrzał szybko przez szybę i ku swojemu przerażeniu zobaczył tam czarnowłosego mężczyznę w kapeluszu i z pistoletem w ręku. On to uwalniał! Przez dwie ciągnące się w nieskończoność sekundy patrzyli sobie w oczy, po czym zerwał się do biegu. Przeskoczył przez ciała, szybko wydostając się z pomieszczenia. Właśnie w tym momencie zawyła syrena. Pożar. Jeszcze tego brakowało. Skierował się na schody. Musiał złapać windę, zanim będzie za późno. Biegł na górę dotykając kogo popadnie. Potrzebował pionków, pionków które utorują mu przejście na powierzchnię.

W końcu dotarł na poziom minus sześć i rozejrzał się w naprędce. To nie była kolejka. To była bitwa o przetrwanie. Ludzie drapali się i przepychali. Krzyczeli i płakali ale nikt nie zwracał na nich uwagi, bo każdy był skupiony tylko na sobie. Tu nie było miejsca na przyjaźń, czy litość. Każdy chciał za wszelką cenę uciec i robił co mógł by tylko przeżyć. Rozległ się kolejny wybuch. Budynek się walił, a pożar piął się nieubłaganie, zabierając coraz więcej tlenu. Mężczyzna zaczął się pchać do przodu, a jego mała armia z nim. Rozpychali i bili ludzi dookoła, wzbudzając jeszcze większe zamieszanie.

W ciągu paru minut znaleźli się na początku tłumu. Winda miała pojawić się za trzydzieści sekund. Idealnie. Zdąży. Otworzyły się drzwi. Wbiegł tylko on, a reszta jego pionków utworzyła mur dookoła wejścia. Nikt nie miał prawa się przedrzeć. Mieli się poświęcić, by on mógł uciec. Podniósł się krzyk, lament i płacz, bo nawet ci z przodu uświadomili sobie, że mogą tego nie przeżyć. W końcu powietrza było coraz mniej, a ludzi dalej dużo.

Numerki pięter powoli się przewijały, a on odliczał do końca. Zaczynało brakować powietrza. Wszędzie był dym, co oznaczało, że nie płonęło tylko laboratoriom, płonął cały budynek, łącznie z okolicą. Nie sądził, by ktokolwiek jeszcze zdążył się uratować. Wreszcie, po ciągnącej się w nieskończoność chwili, drzwi windy otworzyły się, dając mu drogę ucieczki. Szybko skierował się w stronę pustej stróżówki. Nikogo tam nie było. Mężczyzna prychnął prześmiewczo i po zeskanowaniu karty wyłączył prąd w całym budynku, więcej ludzi się już nie uratuje, a tak przynajmniej nie dojdzie do wielkiego wybuchu. Nagle obok niego zaczęło coś tykać. Kolejna bomba! Zdążył tylko skoczyć do drzwi gdy ogłuszył go wybuch. Poczuł rozdzierający ból, i zwinął się krzycząc głośno. Prawy bok ciała okrutnie go bolał i spływała po nim krew. Już nigdy nie będzie tak przystojny jak kiedyś. Tracił przytomność. Ostatnim wysiłkiem woli wybrał numer na karetkę. Po czym odpłynął w kałuży własnej krwi, a jego ostatnią myślą była zemsta. Zemsta, za to co mu zrobiono i za moc którą mu odebrano...

QueenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz