Rozdział 7

166 28 6
                                    


Gwyneth

Czasem miałam wrażenie, że przeżywałam w kółko ten sam dzień. Być może za mało urozmaicałam sobie szarą codzienność, a może to była kwestia wieku. W życiu każdego człowieka przychodził taki czas, że szaleństwa i ekscytacje schodziły na drugi plan. Nagle wybujałe marzenia i plany kończyły w kuble na śmieci, a człowiek lądował uwięziony korporacji. To nie tak, że nie lubiłam swojej pracy. Uwielbiałam zarówno nową firmę, jak i całą ekipę, ale to specyfika pracy dokładała trzy grosze do mojego kryzysu prawie-trzydziestolatki. Tak to już było w dziale HR, niestety.

Szczególnie w dni, w które prowadziłam pięć godzinnych rozmów, a wszystkie opierały się na tym samym schemacie. Miałam takie dni, że płynęłam przez nie jak ryba w wodzie, lecz czasem trafiali się oporni kandydaci i wtedy szło już nieco ciężej.

— Dzięki za dzisiaj, Gwen — zawołał za mną Matthew, gdy odbijałam kartę przy bramkach wyjściowych. — Prezentujesz się imponująco, gdy jesteś taka profesjonalna.

W odpowiedzi tylko wywróciłam oczami, nim wrzuciłam swój identyfikator na dno torebki. Tego dnia spotkał mnie niebywały zaszczyt, bo brałam udział w poszukiwaniu nowych pracowników do działu tłumaczeń. Zawsze było mile widziane, gdy członkowie zespołu brali udział w procesie, dlatego pół dnia na spotkania włączała się Laureline Carter, kierowniczka, a drugie pół robił to jej zastępca, Matthew Beckett.

Mój szurnięty ulubieniec.

— Dzięki, kochany. — Posłałam mu całusa w powietrzu. — Wiesz, że jestem łasa na komplementy.

Uśmiechnął się niezwykle szeroko, a potem odgarnął z oczu swoje przydługie brązowe włosy. Tym razem włożył sobie kolczyk w brew i przez to wyglądał trochę jak zbuntowany wokalista z jakiegoś zespołu dla nastolatek. No, może garnitur nieco wpływał na tę prezencję.

Bożyszcza małolat nosili raczej nisko zwieszone spodnie i gacie na wierzchu, tak przynajmniej było za moich czasów.

— Jak twoja przyjaciółka?

— Średnio. — Mój entuzjazm nieco zmalał. — Znalazła sobie pracę i za dwa tygodnie wprowadza się do swojego mieszkania, ale jest podminowana. Życie wyssało z niej ostatnie soki, jeśli wiesz, co mam na myśli.

— Och, domyślam się. Biedulka, może chciałaby wyjść z nami na kręgle?

— Pewnie odmówi, ale zapytam — odparłam. — Nie chcę, żeby opłakiwała bez końca tego gnojka.

Oczywiście moje ramię było zawsze gotowe do jej problemów, ale czasem miałam już powyżej dziurek w nosie samej wizji Thomasa. Już dawno nikt mnie nie rozczarował tak dotkliwie, jak ten fiut, a przecież sama mu kibicowałam. Sama ją zachęcałam, ale skąd miałabym wiedzieć, że zachowa się jak kompletny dzieciak?

Rozumiałam, że niektórzy zwyczajnie bali się uczuć, ale to była totalna dziecinada.

— To pewnie jeszcze trochę potrwa — przyznał Mattie trochę poważniej.

Przystanęliśmy przy fotelach w ogromnym lobby biurowca, a mężczyzna w tym czasie chował stos kartek do swojej eleganckiej aktówki. Wyglądał wyjątkowo dostojnie, szczególnie gdy nosił ten swój rodowy sygnet na palcu.

W mojej rodzinie jedyną rodową spuścizną był przepis na zapiekankę makaronową, który babcia spisała kiedyś w starym zeszycie.

— Miłość jest okropna — wymamrotałam. — W ogóle cała ta mitologizacja romantycznego zakochania wprawia mnie w osłabienie. Ja rozumiem, stara dobra fascynacja nikomu nie zaszkodziła, ale bez przesady! Przecież więcej w tym naszych wyborów, niż losowości.

Protektor (Prawnicy #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz