Rozdział 6

218 28 3
                                    

Douglas

Kiedy weszliśmy do ekskluzywnej kawiarni, odrobinę przytłoczył mnie wszechobecny tłok i ścisk. Zamarłem na moment, wpatrując się w w szklaną witrynę, za którą widziałem majaczące słońce. Na szczęście mój brat jak zwykle uratował sytuację, wziął mnie pod rękę i zaprowadził prosto w stronę schodów na antresolę.

— Jason dał znać, że zajął miejsce na górze.

— Musimy zamówić — wymamrotałem rozdarty pomiędzy pragnieniem, a lekką paniką. — Napiłbym się kawy.

Pres nie odpuszczał.

Pchał mnie delikatnie stopień za stopniem, aż nie stanęliśmy twarzą do kilkunastu stolików, które na szczęście były mniej zatłoczone niż cały parter. Od razu poczułem lekką ulgę. Nie mogłem zrozumieć, jakim cudem sala sądowa nigdy nie doprowadzała mnie do tego stanu, a robiła to zwykła ulica w biały dzień.

Tłoczne miejsca.

Przejścia dla pieszych.

Klaksony.

Mogłem z tym żyć, co do tego nikt nie miał większych wątpliwości. Jakoś dryfowałem do przodu dzień za dniem i miałem takie chwile, że kompletnie o tym zapominałem. Później bez ostrzeżenia przychodziły dni takie jak ten, gdy głęboko skrywane uczucia przejmowały nade mną kontrolę. Nie przyznałem się do tego Thomasowi. Cóż, było mi trochę wstyd, ale ugryzłem się w język głównie dlatego, że on też miał swój własny dołek.

Nawet nie chciał mnie słuchać, gdy próbowałem porozmawiać z nim szczerze o Felicii.

Zrobił swoje, jak zawsze, a potem zmarkotniał i trzasnął drzwiami.

— Doug, dobrze wyglądasz! — Głos naszego najmłodszego brata skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia. — Bez obrazy, ale nie można non stop chodzić w garniturze. Teraz wyglądasz jak człowiek.

— Wielkie dzięki — odpowiedziałem i zdołałem zmusić wargi do uśmiechu. — Miło cię widzieć, Jay.

Cieszyłem się na jego widok, nawet jeśli to przez tego smarka zostałem środkowym dzieckiem. Kiedy ściskałem jego wielką dłoń, zauważyłem kątem oka mordercze spojrzenie, którym poczęstował go Pres i zdusiłem śmiech. Ten facet naprawdę czasem zachowywał się tak, jakbyśmy byli dziećmi, które ciągle musiał pouczać i pilnować.

— Niezła stylizacja — stwierdziłem, sunąc wzrokiem po najmłodszym Thompsonie. — Wyglądasz jak uliczny raper, tylko bez tatuaży.

— Wal się! — stwierdził naburmuszony. — Bo niby wiesz, co jest modne.

Celowo zrobiłem sceptyczną minę i zlustrowałem go od stóp do głów. Od samego patrzenia na jego nisko wiszące jeansy, miałem ochotę wsunąć mu tam swój własny pasek. Odnosiłem nieodparte wrażenie, że niewiele brakowało do tego, by dosłownie zjechały mu z tyłka. Na górze miał absurdalnie drogą bluzę, która według mnie nie była warta nawet połowy swojej ceny. Sygnety na palcach to też nie do końca mój klimat.

Cóż, wyglądał jak małolat.

Mój ulubiony małolat ze wszystkich, chociaż czasem był prawdziwym wrzodem na dupie.

Jason Preston Thompson II.

— Może zjedzmy i napijmy się, co? — Pres położył nam dłonie na ramionach i wskazał głową stół, na którym czekała kawa wraz z ciastami. — Potem będziecie mogli spierać się do woli, ale...

— Ale najpierw kawa — skwitowałem.

I to szczęśliwie urwało temat naszych modowych wyborów.

Rozsiedliśmy się na trzech kompletnie różnych fotelach, które mimo wszystko do siebie pasowały. To był jeden z tych zabiegów wnętrzarskich, gdzie elementy łączyła kolorystyka i detale, chociaż na pozór były kompletnie różne. Trochę jak ja i moi bracia.

Z drugiej strony, cieszyłem się, że ich miałem.

Oni i Thomas byli jedynymi osobami, które nie opuściły mnie w najgorszych chwilach. Nawet o własnych rodzicach nie mogłem powiedzieć czegoś podobnego, bo tkwili w kompletnie innej rzeczywistości. Bardziej martwiło ich to, że spłodziłem dziecko bez ślubu, albo to, że moja Lu-lu pochodziła z o wiele niższej klasy społecznej. Według ich standardów, oczywiście, bo dla mnie to nie miało kompletnie żadnego znaczenia.

Nawet moja kancelaria była dla rodziny pewnym rozczarowaniem. Przecież miałem zostać kolejnym korporacyjnym pionkiem albo wilkiem z Wall Street, a nie jakimś szarakiem, który zniżał się i brał sprawy zwykłych ludzi. Zresztą miałem w swoim życiu taki czas, że i ja sam trwałem w tym dziwnym poczuciu wyższości, które wyniosłem z domu.

Potem przyszła samodzielność.

Miłość.

Poczucie sensu, które odnalazłem tam, gdzie według rodziny nawet nie powinienem był szukać.

A potem wszystko poszło się, krótko mówiąc, walić.

— Znowu odpłynąłeś?

Drgnąłem i od razu przeniosłem wzrok na Prestona, który skierował do mnie swoje pytanie. Nadal wyglądał na zmartwionego, ale teraz wyraźnie próbował maskować tę emocję na swojej twarzy. Typowy starszy brat, który nie chciał niepokoić reszty swoich bliskich, nawet jeśli sam z trudem dźwigał nadmiar własnych uczuć. Kiedy tak patrzyłem w jego oczy, identyczne jak moje własne, poczułem wyrzuty sumienia za to, że tak długo go odpychałem.

Im dalej brnąłem w swoją samotność z wyboru, tym gorzej się w niej czułem.

— Przepraszam — przyznałem szczerze. — Znowu masz całą moją uwagę.

— Pytałem właśnie, czy słyszałeś już, że Jay dostał się do szkoły filmowej w LA.

— Och, naprawdę? — Przeniosłem wzrok na młodego. — Gratulacje. A co na to rodzice?

Cała nasza trójka parsknęła śmiechem.

— Nie są zachwyceni. Nie popierają tej decyzji i dlatego tu jesteśmy.

— Doprawdy?

Zerknąłem na Presa, a on rzucił mi coś, co zwykle nazywałem kaznodziejskim wzrokiem.

— Duży Pe zgodził się opłacić część mojego czesnego za ten rok i chciałem... chciałem zapytać, czy nie mógłbyś też pomóc — dodał młody ze wstydem, jakiego bym się po nim nie spodziewał. — Oddam. Obiecuję, że oddam.

Boże, musiałem opanować odruchowy sceptycyzm.

Mogłem się założyć, że jeszcze długo nie miałby grosza przy duszy ze swojej szkoły filmowej. Wszyscy byliśmy w czepku urodzeni i gdyby rodzice posłali mnie w świat za małolata, pewnie byłbym tak samo oderwany od rzeczywistości. Mimo to, nie zdeptałem jego marzeń.

Przypomniałem sobie, jak bardzo przygnębiła mnie reakcja rodziców na to, że miałem być ojcem.

Chciałem tylko żyć w spokoju z moją małą rodziną.

Ulżyło im, kiedy to wszystko brutalnie się zakończyło.

— Pomogę — zadeklarowałem i posłałem mu łagodny uśmiech. — Jasne, że pomogę.

Postawiłem, że będę dla innych wsparciem, jakiego sam potrzebowałem.

***

Nie zapomnijcie wpaść na moje social-media:

Instagram: dominikafal_autorka

Facebook: Dominika Fal/Eliana Lascaris - strona autorska

Twitter: elianalascaris

Jeśli używacie Twittera to będę bardzo wdzięczna, jeśli podzielicie się swoimi wrażeniami pod hashtagiem #papierowypatron <3

Protektor (Prawnicy #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz